Imieniny: Wiktoryna, Helmuta, Eustachego

Wydarzenia: Dzień Metalowca

Wywiady

 fot. Fotolia.com

Z Piotrem Zworskim, dziennikarzem, ojcem trójki dzieci, współautorem książki „Męski dekalog, czyli jak powstać z gleby”, rozmawia Kinga Ochnio.

 

Czy rzeczywiście aż tak źle jest ze współczesnymi mężczyznami, że - jak Pan stwierdza - zbliżają się do Boga, kiedy zaliczą glebę?

Znam mężczyzn, którzy nie musieli sięgać dna, znam też takich, którzy nie zwracają się w kierunku Boga, bo jest im to niepotrzebne. Ja jestem akurat takim mężczyzną, który musiał zaliczyć glebę, by zdać sobie sprawę z tego, że nie wszystko od niego zależy, że musi czasami wyciągnąć rękę, poprosić o pomoc. Że nie jest supermanem, twardzielem, który daje sobie ze wszystkim radę. Mężczyźni mają nieraz duży problem z tym, by zapytać o drogę, kiedy są w obcym mieście i nie posiadają nawigacji. Wstydzimy się, boimy upokorzenia, okazania słabości. Potem zamiast jechać do celu pięć minut, zajmuje nam to dwie godziny, bo szukamy drogi na własną rękę. W końcu dojedziemy, ale po co tyle nerwów, straconego czasu, kiedy można krócej, lepiej, łatwiej i przyjemniej?

Są więc mężczyźni, którzy nie zaliczyli gleby, wierzą w Boga i są z tego powodu naprawdę szczęśliwi - „błogosławieni ci, którzy nie widzieli, a uwierzyli”. Zdarzają się jednak i tacy, którzy muszą uczyć się na porażkach. I dlatego dojście do „ziemi obiecanej” zajmuje im więcej czasu niż tym, którzy od razu wiedzieli, gdzie szukać wskazówek.

 

Powiedział Pan, że jest osobą, która sięgnęła dna. Co to oznacza?

Uwierzyłem w to, że po swojemu mogę zbudować fantastyczne życie. Zanim skończyłem studia, dostałem dobrą propozycję pracy w dużej stacji radiowej. Zarabiałem niezłe pieniądze, a mojej pracy towarzyszyło dużo różnego rodzaju spotkań wieczornych w pubie, dyskotekach. Życie towarzyskie kwitło, a gdzieś z boku była rodzina. Doszło do sytuacji, że przestała być ona dla mnie ważna. Najważniejsze były praca i sukces.

Dopiero teraz zdaję sobie sprawę z cierpienia mojej żony, która w tamtym momencie była mentalnie i fizycznie sama. Żyła w poczuciu, że nie jest dla mnie najważniejsza. Wtedy stopniowo zacząłem się w tym wszystkim totalnie zatracać. To spowodowało, że byliśmy o krok od rozwodu. Na szczęście pojawiła się iskierka zdrowego rozsądku... Ktoś mi powiedział, że mężczyzna powinien trzymać się zobowiązań, które podjął, zawierając małżeństwo… Że to nie zabawa.

 

I postanowił Pan ratować związek...

Udało się. Potem przyszły kolejne trudności, m.in. narodziny córki Zuzi, unieruchomionej całkowicie przez chorobę, i wiele innych sytuacji, które sprawiły, że nagle ten chłopiec, który myślał, że zdobył świat, zobaczył, jak bardzo jest słaby, że nie radzi sobie z rzeczywistością, która zaczyna go przygniatać. Wtedy uświadomiłem sobie, że sam z siebie niewiele mogę, że muszę wyciągnąć rękę i poprosić o pomoc, że jest ktoś taki, jak Jezus, który w Ewangelii mówi rzeczy niesamowite: że nie musi tak być, że nie musisz żyć w ciągłej udręce, w poczuciu, że życie cię przerasta, wystarczy, że podążysz za Mną, a będziesz w stanie przejść przez wszystko. Dziś mogę powiedzieć, że to prawda. Zawsze będę z tobą - mówi Bóg do człowieka - ty bądź tylko wierny. Rezultatem jest coś, co uważam za największy skarb człowieka - pokój w sercu, który sprawia, że jestem w stanie przejść przez wszystkie okoliczności życia, nawet przez śmierć własnego dziecka.

 

Wielu rodziców niepełnosprawność dziecka traktuje jako karę. Pan nie odebrał choroby córki w ten sposób?

Oczywiście, miałem takie myśli. Myślę, że to naturalne, iż człowiek zadaje sobie pytanie: dlaczego? Także ludzie wokół nas zastanawiają się: co ty musiałeś w życiu zrobić, że cię to spotkało. To nic nowego. W Biblii też są zapisy, że ludzie postrzegali nieszczęścia jako przekleństwo, konsekwencję grzechów. To oczywiście nie do końca jest słuszne. Jedna historia z Ewangelii wyprostowała moje myślenie. Kiedy Jezusowi zadano pytanie, dlaczego niewidomy nie widzi, i starano się wejść w nurt konsekwencji za grzechy, On odpowiedział, że to wszystko dlatego, by objawiła się Boża chwała. Jeżeli na to słowo nałożę okoliczności mojego życia i spróbuję spojrzeć na swoją sytuację z perspektywy tego, ile otrzymałem i ile otrzymali ludzie wokół nas, to jest to niesamowite. Pod wpływem historii naszej Zuzi wiele osób zmieniło swoje życie, a my jesteśmy zupełnie inną rodziną. Mocniejszą. Mogącą przejść niejeden kryzys. To jest ta siła, wierzę w to głęboko, która pochodzi z góry.

 

Kobiety często narzekają na swoich partnerów, stwierdzając, że nie mają w nich oparcia, szczególnie w sytuacji, kiedy w rodzinie pojawia się chore dziecko...

Często bywamy z naszą córką w szpitalu i widzimy wiele matek, które zostały zostawione przez mężów, bo urodziło się im dziecko niepełnosprawne. Mężczyzna nie dał rady, stwierdził, że to nie dla niego. Nie jest w stanie wziąć tej sytuacji życiowej na klatę, okazuje się, że nie potrafi wypełnić tego, co ślubował przed ołtarzem: wierności w zdrowiu i chorobie. O ile łatwiej jest stawić czoła trudnej sytuacji, kiedy jesteśmy razem: mąż, żona i jeszcze ludzie wokół, bo taka okoliczność często wymaga pomocy osób trzecich. Oczywiście, matki radzą sobie, bo kobiety są w stanie poradzić sobie z największymi wyzwaniami, jednak płacą za to wysoką cenę w postaci nerwic, depresji. Są umęczone, jednak walczą. A gdzie ich mężowie? Uciekli.

 

W jednym z wywiadów powiedział Pan: „Zuzia pokazała nam, czym jest wiara”.

Nasza córka urodziła się jako wcześniak w 25 tygodniu ciąży. Jest dzieckiem leżącym, nie widzi, ma porażenie mózgowe czterokończynowe, karmimy ją przez gastrostomię, oddycha przez respirator, jest przykuta do łóżka i do urządzeń, które monitorują stan jej zdrowia. Na początku mieliśmy takie spostrzeżenie, że Zuzia jest bezradna jak Chrystus w drodze na Golgotę i potrzebuje Cyrenejczyka, który jej pomoże. Dziewięć lat temu postrzegałem nas właśnie jako Cyrenejczyków pomagających iść przez świat dziecku, które jest całkowicie zdane na pomoc innych. Natomiast teraz mam przed sobą obraz św. Tomasza niedowiarka, który dotyka palcem ran Chrystusa, by uwierzyć. Dla mnie Zuzia jest taką raną Chrystusa. Są momenty, kiedy córka jest jedną wielką raną. Symboliczny był dla mnie tegoroczny Wielki Piątek, kiedy Zuzia po raz kolejny znalazła się w szpitalu w bardzo ciężkim stanie: płuca przestały działać, oddychał za nią respirator. Na jej ciele po wenflonach pojawiło się pięć ran, które niespecjalnie chciały się goić. To były rany na dłoniach, stopach i głowie. Kiedy na nią spojrzałem, pojawił się w sercu głos: dotknij tych ran, a wytrwasz w wierze. Te rany są dla mnie symbolem wytrwania w wierze, przekonania się na własne oczy, własny dotyk, czym są rany Chrystusa. Po ludzku jest to nie do zrozumienia. Dopiero kiedy spojrzymy na to przez pryzmat wiary, krzyża i zmartwychwstania, można to zaakceptować.

 

Dlaczego książka „Męski dekalog…” ma formę omawiania dziesięciu przykazań z męskiego punktu widzenia?

Podczas rozmów z ks. Michałem Olszewskim, z którym znam się od kilku lat, m.in. na temat męskiej duchowości, bardzo często pojawiało się zagadnienie, że my, mężczyźni, niejednokrotnie postrzegamy Dekalog jako zbiór nakazów, zakazów, który nas ogranicza. Często traktujemy go warunkowo, nie rozumiemy tego, co Bóg chce nam przekazać. Rozmawiając o tym, sięgnęliśmy po Biblię, Dzieje Apostolskie, do fragmentu, gdzie Bóg daje nam ten Dekalog. Oświeciło mnie, że Dekalog to nie zbiór zakazów, które zniewalają człowieka, czy jakieś bezduszne narzędzie opresji, tylko - jak mówi w książce ks. Michał - poręcz, której należy się trzymać, wtedy życie będzie łatwiejsze, budowane na miłości, a nie krzywdzie ludzkiej. My, mężczyźni, mamy z Dekalogiem problem, bo go nie rozumiemy. Dlatego postanowiliśmy ubrać nasze rozmowy o męskiej duchowości w dziesięć przykazań. Na przykładzie każdego z nich rozmawiamy o wybranym aspekcie życia męskiego.

 

Kto powinien sięgnąć po tę książkę?

Ta książka jest dla mężczyzn, ale i dla kobiet. Dla mężczyzn - bo bardzo często nie rozumiemy Dekalogu, nie wiemy, jak go „ugryźć”, uważamy, że nas zniewala, że to jest opresja, w którą próbuje nas wetknąć Kościół, byśmy nie mogli rozwinąć skrzydeł. W książce staramy się obalić mit, wskazując mnóstwo cytatów z Biblii, zawierających Bożą obietnicę na temat tego, jakie konsekwencje niesie ze sobą życie z Bogiem. Jeżeli wpuścisz Mnie do swojego życia, to wtedy nie będziesz kradł, nie będziesz zabijał, nie będziesz cudzołożył - mówi Bóg. Myślę, że ta książka przyda się także kobietom, bo pozwoli im zrozumieć męskie kryzysy, naszą nieobecność. Nie ukrywajmy - w życiu mężczyzny są takie momenty, kiedy jesteśmy nieobecni, nie dlatego, że nam się nie chce. Nieraz okoliczności życiowe nas przerastają, ale nie powiemy tego głośno. Czasami też mężczyzna musi wyjść na pustynię, pobyć przez chwilę sam, musi pomilczeć po to, by nabrać sił do walki.

 

Dziękuję za rozmowę.

Oceń treść:
Źródło:
;