Imieniny: Kseni, Cecylii, Bernardety

Wydarzenia: Dzień Sapera

Świadkowie wiary

błogosławiony ksiądz władysław bukowiński fot. Domena publiczna Błogosławiony ks. Władysław Bukowiński

Kard. Sapieha miał rękę do wyświęcania ludzi wielkich. Na honorowej liście znajdziemy m.in. św. Jana Pawła II, kard. Franciszka Macharskiego i bł. ks. Władysława Bukowińskiego, którego beatyfikacja odbyła się 11 września.

 

Urodził się w 1904 r. w Berdyczowie. Po I wojnie światowej jego rodzina przeniosła się do Krakowa i tam ukończył na Uniwersytecie Jagiellońskim prawo, a potem teologię. W 1931 r. przyjął święcenia i wysłano go do pracy duszpasterskiej wśród górali: najpierw w Rabce, a potem w Suchej Beskidzkiej. W 1936 r. przeniesiono go do diecezji łuckiej, gdzie wykładał w seminarium duchownym i dał się poznać jako świetny organizator. Cały czas także katechizował w szkole.

 

Wojenna zawierucha

Kiedy w 1939 r. wkraczały na tamte tereny wojska sowieckie, biskup miejsca Adolf Szelążek mianował ks. Bukowińskiego proboszczem katedry – był to przejaw wielkiego zaufania do roztropności mianowanego, ale też dla jego znajomości rosyjskiego. Niestety, nie uratowała ona ks. Waldemara przed aresztowaniem – w 1940 r. trafił do więzienia NKWD. Skazano go na osiem lat łagrów, ale zbliżający się szybko front sprawił, że ostatecznie dostał wyrok śmierci – sowieci „czyścili” więzienie, rozstrzeliwując wszystkich więźniów.

Ks. Bukowiński ocalał cudem – kula nawet go nie drasnęła. Leżąc na podłodze wśród konających i u stóp rozstrzeliwanych, udzielał im rozgrzeszenia. Kiedy Niemcy zdobyli Łuck, wrócił do pracy w katedrze. Na Wołyniu rozpoczęła się wtedy eksterminacja Żydów i rzeź Polaków. Ks. Bukowiński wspierał duchowo, ukrywał prześladowanych, dożywiał konających z głodu więźniów (większość z nich stanowili Sowieci, a więc przedstawiciele jego niedawnych prześladowców), pomagał rodzinom ofiar czystek.

Wojska radzieckie wróciły w 1944 r. Kilka miesięcy później ks. Władysław został aresztowany wraz z całą kapitułą tamtejszej diecezji. Otrzymał wyrok dziesięciu lat łagrów i wywieziono go do Kazachstanu. Praca ponad siły i fatalne warunki spowodowały trwały ubytek zdrowia, mimo to nadal duszpasterzował, a jeśli miał konieczną odrobinę chleba i wino ze sfermentowanych rodzynek, odprawiał Mszę, choć było to surowo zabronione.

 

Wierność Bogu

Zwykle działo się to na ranem i w samotności. Wyciągał spod łóżka deskę, którą kładł na sobie, przykrywał ją kawałkiem białego płótna i przygotowywał dary. Mszę recytował z pamięci, zamiast czytań odprawiał rozmyślanie nad wybranym fragmentem Pisma, potem konsekrował. Te Msze, mimo że wymagały zarwania nocy, dawały mu siły do trwania przy Bogu i głoszenia Go wśród więźniów. Zdarzało mu się nawet prowadzić nielegalne rekolekcje, a na co dzień służył spowiedzią w szpitalu, rozmową, materialnym wsparciem.

Z łagru zwolniono go pół roku przed zakończeniem wyroku, w 1955 r. Oficjalnie za dobre sprawowanie, ale z pewnością wpływ miała na to też odwilż polityczna po śmierci Stalina. Nie mógł wrócić na Ukrainę, gdyż nadal był zesłańcem. Musiał regularnie meldować się u władz i podjąć pracę we wskazanym zakładzie pracy. Sugerowano mu powrót z repatriantami do Polski, ale wybrał radzieckie obywatelstwo, by móc służyć wiernym.

Wywiezieni do nieprzyjaznego kraju Polacy zostali odcięci od możliwości kultywowania wiary. Jedynymi łącznikami z liturgią stały się przemycone w tobołkach modlitewniki i różańce. Nie było księży, miejsc kultu, jedyną przestrzenią sakralną, którą tolerowały władze, były cmentarze, a namiastką Mszy – pogrzeby.

Ks. Bukowiński wiedział o tym. Udał się na najbliższy cmentarz i dołączył do odbywającego się katolickiego pochówku. Był ubrany w znoszone ubranie, wyniszczony więzieniem, ale kiedy zaczął prowadzić modlitwy, owce błyskawicznie rozpoznały głos pasterza – wierni od razu domyślili się, kim jest, i przylgnęli do niego. Wiele lat później ks. Bukowiński napisze, że życie w Kazachstanie jest „nienormalne i wyczerpujące swą nienormalnością”. Jego kapłaństwo, dające im dostęp do sakramentów, było dla zesłańców przepustką do choć odrobiny normalnego świata.

Zaczął przygotowywać do chrztu i chrzcić, katechumenów miał w przeróżnym wieku, gdyż zesłania na tamten teren zaczęły się już w latach 30. XX w. Udzielał ślubów, katechizował, spowiadał, a przede wszystkim sprawował Eucharystię. Jego wiernymi byli zarówno Polacy, jak i Niemcy, przychodzili też grekokatoliccy Ukraińcy. Udało się zamienić jeden z domów na półlegalną kaplicę. Po trzech latach, kiedy władze zorientowały się, że działalność ks. Bukowińskiego nabiera rozpędu i kiedy znów zaostrzył się antyreligijny kurs partii, aresztowano go.

 

Proces i wyrok

Proces odbywał się publicznie, podsądny zrezygnował z adwokata, bronił się sam. Przygotowana przez niego mowa obrończa wywarła olbrzymie wrażenie nie tylko na słuchających go wiernych, ale też na sędziach. W pewnym momencie przestali notować, po prostu siedzieli i słuchali. Jezus zapowiedział swoim apostołom, że kiedy będą stawali przed sądem, nikt nie będzie w stanie oprzeć się ich wymowie, i z pewnością moc słów ks. Bukowińskiego miała swoje źródło w Duchu. Jednak Duch miał dobre zaplecze w naturze – kapłan świetnie znał wschodnią duszę, wiedział, jak ją poruszyć. I udało mu się to nawet z jego sędziami – zwykle zasądzany na takich rozprawach wyrok siedmiu lat w jego przypadku zmniejszony został do trzech. Potem żartował, że ta mowa była trochę za dobra, bo inni kapłani mogą się pochwalić siedemnastoma latami odsiadki, a on ma na koncie tylko nieco ponad trzynaście.

Nie zmarnował żadnej chwili z tego czasu. To w łagrach powstała jego Historia Polski, która krążyła potem w ręcznych odpisach. Wielką poczytnością cieszyły się także jego listy oraz autobiograficzna opowieść o pobycie w łagrach.

Po odbyciu wyroku został zatrudniony jako nocny stróż. Równocześnie rozpoczął pracę duszpasterską, tym razem w konspiracji, jednak nie nazywał „swojego” Kościoła konspiracyjnym tylko domowym – spotkania i liturgie odbywały się u prywatnych osób. Przyjeżdżał tylko tam, gdzie go wcześniej zaproszono. Zdawał sobie sprawę z niebezpieczeństwa, jakie stanowiła jego obecność i działalność, nie chciał nikogo zmuszać do brania na siebie tego ciężaru. W warunkach ciągłego zagrożenia – wokół domu były rozstawione czujki mające ostrzegać w razie niebezpieczeństwa – ks. Bukowiński prowadził katechezę, sprawował sakramenty. Zwykle pracę w danym miejscu kończył chrztem. Było to duże wydarzenie, które musiało przyciągać uwagę władz, więc najbezpieczniej było po nim opuścić dany teren.

Służby bezpieczeństwa nie dały mu spokoju. Sugerowano, że został w ZSRR, bo tu dostaje więcej niż zarobiłby w Polsce. Rozpuszczano fałszywe pogłoski o absurdalnych kwotach, jakich żąda za sakramenty, przesłuchiwano.

 

Człowiek szczęśliwy

Po wojnie kilkakrotnie był w Polsce, m.in. leczył się tutaj, ale też wracając, zabierał ze sobą egzemplarze Biblii i innych wydawnictw katolickich. Choć pracował głównie w Karagandzie, był również misjonarzem. W odległych wioskach zesłańców był witany ze łzami. Ludzie żyli w nich w poczuciu całkowitego opuszczenia, a jego obecnośc była znakiem, że ktoś o nich pamięta.

Zmarł w 1974 r., w grudniu, do końca będąc aktywnym duszpasterzem, chociaż dawała mu się we znaki cukrzyca. Na pogrzeb, pomimo znacznego mrozu, przybyły tysiące ludzi i kapłani różnych wyznań. Dziesięć lat później dokonano ekshumacji ciała i przeniesiono je w pobliże kościoła pw. św. Józefa. Na jasnym nagrobku umieszczono napis w trzech językach: polskim, niemieckim i rosyjskim.

W tym samym czasie intensywnie zaowocowała jego praca. Tamtejszy Kościół zaczął obfitować w powołania, co wraz ze zbliżającą się pieriestrojką i późniejszym upadkiem komunizmu pozwoliło Kościołowi odrodzić się tam z dużą siłą.

Wierni zapamiętali go jako radosnego, ciepłego, otwartego na ludzi, surowego, ale sprawiedliwego. Na zdjęciach widać lekko uśmiechniętego człowieka o oczach pełnych światła. Kiedy pomyśli się o piekle, przez które przeszedł, i ciężarze pracy, którą wykonał, z całą mocą uderza w tej twarzy jedno – widać, że jest szczęśliwy.

Źródło:
;