Imieniny: Zyty, Teofila, Felicji

Wydarzenia: Dzień Grafika i Rysunku Graficznego

Wywiady

Zobaczyli naprawdę fajną Polskę

młodzi po mszy na błoniach fot. Łukasz Kaczyński

Rozmowa z ks. Tomaszem Denickim, pochodzącym z diecezji siedleckiej misjonarzem w Boliwii.

 

Światowe Dni Młodzieży za nami. Jak Księdza parafianie z Aiquile w Boliwii, których przywiózł Ksiądz do Polski, wspominają pobyt w naszym kraju?

Zacznijmy od tego, że gdyby nie wspaniała akcja „Poświęć kilometr”, moi parafianie, podobnie jak wielu młodych z innych krajów, nie mieliby szansy, by przyjechać na ŚDM. W Boliwii ludzie żyją biednie. Owszem niektórzy mają pracę, ale nie są to stałe zajęcia. Poza tym młodzież, którą przywiozłem, w większości uczy się bądź studiuje, a ich rodziców nie stać było na podróż do Polski. Dlatego jesteśmy ogromnie wdzięczni wszystkim, którzy tak licznie i hojnie włączyli się w akcję. Dzięki temu Boliwijczycy mogli po raz pierwszy wyjechać poza granice swojego kraju, lecieć samolotem czy przejechać się pociągiem. Do tej pory znali to jedynie z telewizji. Ksiądz, Boliwijczyk, który z nami przyjechał, kilkukrotnie dopytywał, jak to jest, gdy pada śnieg, czy Wisła zamarza itd. Nie ominęły nas też perypetie związane z lotem, kiedy czekaliśmy 17 godzin w Madrycie na samolot.

 

Przygotowywał Ksiądz swoich parafian do przyjazdu?

Oczywiście. Szkolenie rozpoczęliśmy, kiedy tylko dowiedzieliśmy się, że dzięki środkom zebranym podczas „Poświęć kilometr” będziemy mogli przyjechać do Polski. Uczyłem ich języka polskiego, opowiadałem o naszym kraju, różnicach kulturowych, jak się zachować w pociągu, toalecie, instruowałem, że na czerwonym świetle stoimy, a na zielonym idziemy. Oglądaliśmy też filmy o Polsce w języku hiszpańskim, czytaliśmy przesłanie papieża Franciszka na ŚDM. Mówiłem im o św. s. Faustynie, Janie Pawle II, o orędziu Bożego Miłosierdzia, które w Boliwii jest nowością. Nawet tamtejsi księża nie znają Koronki do Bożego Miłosierdzia, co najwyżej o niej słyszeli. Kiedy Boliwijczycy przyjechali do Krakowa, podkreślali, że to dla nich niezwykłe doświadczanie, iż mogą chodzić śladami świętych. Byli zresztą zdumieni, że mamy ich aż tylu, ponieważ po blisko 500 latach ewangelizacji Boliwia nie ma własnych świętych czy błogosławionych.

 

Chętnych do wyjazdu na ŚDM było wielu?

Tak, ale postanowiłem, iż wybiorę osoby najbardziej zaangażowane w życie parafii, m.in. katechistów, muzyków. Kiedy zaproponowałem im podróż do mojego kraju, ucieszyli się, ale też przyjęli to dość sceptycznie, ponieważ koszty tej wyprawy były dla nich nieosiągalne. Bywa, że nie mają pieniędzy na jedzenie, a co dopiero na inne wydatki. Wielu z tych, którzy mi towarzyszyli, żywi się na plebanii. Jeden z chłopaków np. przychodzi rano do kościoła, gra na Mszy św., potem jemy śniadanie. Nastepnie, jak znajdę mu jakąś pracę, robi coś przy parafii lub jedzie ze mną do jednej z ponad 100 rozrzuconych po andyjskich zboczach wiosek, katechizując bądź akompaniując podczas Eucharystii. Potem jemy obiad, czasami zostanie, by obejrzeć telewizję i wieczorem idzie do swojego domu, czyli lepianki z błota, w której mieszka sam. Ojciec bowiem wybrał życie w tropiku, a matka ma jeszcze siedmioro innych dzieci, które musi utrzymać. Mój parafianin wprawdzie zdał już maturę, lecz nie ma szans na kontynuację edukacji, gdyż na to potrzebne są pieniądze. Jedynym źródłem utrzymania jest gra w zespole akompaniującym na weselach czy pogrzebach i praca w lokalnej stacji radiowej, gdzie prowadzi audycję. Jednak pieniądze, które zarabia, nie zaspokajają nawet podstawowych potrzeb. W takiej sytuacji jest wielu Boliwijczyków.

 

Co ich najbardziej zaskoczyło w Polsce?

To, że nasze miasta są tak czyste, a na wszystkich ulicach leży asfalt. Na Mazurach pierwszy raz widzieli jezioro, rzeki. I choć było strasznie zimno i padał deszcz, to nasza młodzież nie zrezygnowała z rejsu jachtem. Odwiedziliśmy sanktuarium w Gietrzwałdzie, Gdańsk, Gdynię. Również po raz pierwszy zobaczyli morze. Radość była niezwykła. Poza tym wszędzie przyjmowano nas bardzo serdecznie, np. proboszcz w Toruniu zaprosił całą naszą grupę na obiad. Takich sytuacji było w więcej, a że każdy chciał nas ugościć po polsku, przez pierwsze dwa tygodnie jedliśmy schabowe i ziemniaki. Ponadto, kiedy zwiedzaliśmy Toruń, moi przyjaciele z Boliwii byli przekonani, że każda kamienica na rynku to kościół. Również bazylika w Licheniu zrobiła na nich ogromne wrażenie, ponieważ w Boliwii świątynie są proste, a Msza św. bardzo często odprawia się pod drzewem. Przyjazd do Polski był dla nich podróżą życia, pewnie jedyną i ostatnią. Wprawdzie Panama, gdzie odbędą się kolejne ŚDM, jest blisko, to jednak podejrzewam, że nikt tam nie pojedzie.

 

A jak podobał im się nasz region?

Dni w diecezji, które spędziliśmy w Łosicach, były dla nich najwspanialszym czasem pobytu w Polsce. Zarówno ja, jak i oni wspominamy to z ogromnym wzruszeniem, ponieważ wielu pierwszy raz w życiu doświadczyło, czym jest rodzina. Boliwijczycy żyją bowiem w konkubinatach, a jeśli już decydują się na ślub, biorą go, gdy są już u schyłku życia. Nie ma zatem więzi rodzinnej, odpowiedzialności za drugiego człowieka. Czymś naturalnym jest, że jeden mężczyzna ma dzieci z różnymi kobietami, więc mieszka trochę tu, trochę tam, a w rzeczywistości nie ma go wcale. Ponadto w tej części Boliwii panuje wielka bieda spowodowana suszą. Od pół roku nie spadła nawet kropla deszczu, w związku z czym nie zebrano żadnych plonów. Ta trudna sytuacja sprawia, że ludzie wyjeżdżają w poszukiwaniu lepszego życia, zostawiając swoich bliskich. Dlatego możliwość zamieszkania u rodzin była dla moich parafian czymś niezwykłym. O swoich gospodarzach mówili: „mój tata” i „moja mama”. Czuli się wyjątkowo, bo ktoś okazywał im zainteresowanie, robił kanapki. Kiedy wieczorem rozchodziliśmy się na noclegi, dostawałem esemesy np.: „Proszę księdza, mam dywan”, „Mam telewizor w pokoju”. Jednak najbardziej zachwycało ich to, że rodzice i dzieci mieszkają razem, że mają tak piękne domy, razem chodzą do kościoła, wychodzą do pracy itd.

 

Język nie stanowił problemu?

I to jest niezmiernie ciekawe: choć jedni nie mówili po polsku, a drudzy po hiszpańsku, nie mieli żadnych problemów z dogadaniem się. Podobnie było z Czadyjczykami, z którymi zwiedzaliśmy Polskę. Moim zdaniem to język miłości sprawił, że wszyscy doskonale się rozumieli. To był wyjątkowy czas, który pokazał, iż jeśli jesteś uczniem Chrystusa, nie ma znaczenia, skąd pochodzisz, jak mówisz itd., bo wszyscy jesteśmy braćmi i siostrami w wierze. Oprócz zachwytu polską gościnnością Boliwijczyków zaskoczyło również to, że i księża udostępniali zagranicznym pielgrzymom swoje mieszkania, że żyją w przyjaźni, wspierają się. Mieliśmy też wiele zorganizowanych atrakcji - od kajaków, po parki linowe. Wielkie wrażenie zrobiła również inauguracja tzw. dni w diecezjach na siedleckich błoniach. Kiedy wyjeżdżaliśmy z Łosic, pożegnaniom i łzom nie było końca.

 

W Krakowie miał Ksiądz okazję spotkać się z premier Beatą Szydło.

To było przypadkowe spotkanie, ale bardzo miłe. Zaproszono nas do Telewizji Trwam. Po nas na antenę miała wchodzić pani premier. Przed audycją udało nam się zamienić kilka słów, a po zakończeniu szefowa polskiego rządu podeszła do nas, by porozmawiać, dziękując nam za pracę misyjną. Wręczyliśmy pani premier abarkę, czyli wykonany z opony sandał. W takim bowiem obuwiu chodzą Boliwijczycy. W regionie, w którym posługuję, te buty są dodatkowo wzmocnione skórą. Ma to chronić przed cierniami, których w Boliwii jest mnóstwo. W dodatku ranią nie tylko stopy, ale i przebijają opony w samochodach. Pani premier przyjęła od nas nie tylko sandał, ale i zaproszenie do Boliwii.

 

Z pewnością największe wrażenie zrobił na zagranicznych gościach Kraków?

Samo miasto i spotkanie z papieżem, owszem, było dla nich wyjątkowe, ale najbardziej zaskoczyło ich to, jak Polacy się modlą. Często zarzuca się nam, że jesteśmy smutnym Kościołem, tymczasem Boliwijczycy byli zachwyceni naszą powagą, skupieniem, majestatem, ciszą. W Boliwii liturgia wygląda zupełnie inaczej. Przypomina raczej targ. Zagranicznych kapłanów z kolei poruszył widok klęczącego podczas Mszy św. prezydenta Polski. W Boliwii bowiem prezydent oficjalnie powiedział, że Kościół katolicki jest pierwszym wrogiem państwa. Ponadto mieszkańcy tego kraju wciąż mają w pamięci niewolnictwo, więc postawa klęcząca przypomina im o największych upokorzeniach. Dlatego jest ona podczas Eucharystii wciąż rzadkością. Najmocniejszym przeżyciem były adoracja i czuwanie z papieżem. Moi przyjaciele z Boliwii powiedzieli, że przeżyli wyjątkowe spotkanie z samym Jezusem, czując szczególną więź i jedność. Zresztą doskonałym świadectwem będzie to, co przydarzyło się nam ostatniego dnia w Warszawie. Wybraliśmy się nad Wisłę. Boliwijski ksiądz usiadł na ławce, a cała grupa trochę dalej na trawie. Po pewnym czasie dołączył do nas. Jego miejsce na ławce zajęło dwóch młodych chłopaków, którzy po kilku minutach przyszli, pytając, czy ktoś z nas nie zgubił pieniędzy, bo znaleźli 150 euro. Okazało się, że banknoty wypadły właśnie kapłanowi z Boliwii. Dla moich przyjaciół była to duża suma, stanowiła bowiem równowartość miesięcznej wypłaty, jaką otrzymuje się w ich kraju. Poza tym nie mogli uwierzyć, iż ktoś, kto znalazł pieniądze, pofatygował się, by je oddać. Przez 15 minut bili tym chłopakom brawo. Myślę, że Boliwijczycy zobaczyli naprawdę fajną Polskę. Zresztą nie tylko oni, ale cały świat na nowo odkrył nasz kraj.

 

A Księdzu jak żyje się w Boliwii?

Bardzo dobrze. Na początku oczywiście wszystko było nowe i niezwykłe. Jednak po czterech latach posługi przywykłem do panujących tam zwyczajów, klimatu itd. Wciąż jednak zdarzają się sytuacje, które mnie zaskakują. Jakiś czas temu katechistka, która przygotowuje dzieci do Pierwszej Komunii św. i bierzmowania, zapytała mnie, wskazując na stojącą w kancelarii parafialnej figurkę o. Maksymiliana Kolbego w więziennym pasiaku: „Proszę księdza, dlaczego ten polski święty ma na sobie koszulkę reprezentacji Argentyny?”. Nie wiedziałem, jak zareagować. To kolejny dowód, jak bardzo ci ludzie potrzebują i edukacji, i formacji. Kiedy jadę z katechezą do mieszkańców, zaczynam od prostych rzeczy - znaku krzyża, „Ojcze nasz”. Jednak w Roku Miłosierdzia opowiadałem im też o uczynkach względem duszy i ciała. Okazało się, że dla dużej części księży było to coś nowego, a co dopiero dla zwykłych ludzi?

Mimo że ta praca nie jest łatwa, to jednocześnie piękna i wdzięczna. Boliwijczycy garną się do księży z wielkim szacunkiem i życzliwością. Gdy odwiedzam znajdujące się w mojej parafii wsie, ludzie potrafią zostawić pracę na polu, by przyjść na spotkanie ze mną, bo wiedzą, iż następna taka okazja zdarzy się dopiero za rok. Dlatego bardzo się cieszę, że do Aiquile jedzie kolejny kapłan z naszej diecezji - ks. Tomasz Grzyb. W sumie w mojej boliwijskiej diecezji na 20 księży pięciu jest Polakami. A to już całkiem spora siła.

 

Dziękuję za rozmowę.

Źródło:
;