Rodzina
(Nie)odcięta pępowina
Ewa nie ukrywa, że podczas bezsennych nocy nieraz dopada ją myśl, na ile geny i wychowanie determinują ludzkie życie. Pociesza się przekonaniem, że gniazdo, jakie uwije wspólnie z mężem, będzie na tyle stabilne, że nie zachwieją nim żadne burze.
Mieli ją jedną. Ukochana córeczka i oczko w głowie tatusia. Z perspektywy lat Ewa ocenia, że rodzice scedowali na nią nadmiar ambicji i oczekiwań, jakich sami nie zdążyli zrealizować. - Albo zabrakło im determinacji - prostuje. Bądź co bądź od dziecka była przyuczana do roli posłusznej córki, którą można pochwalić się przed znajomymi i która w przyszłości przejmie rolę ich opiekunki.
- Moim zadaniem była nauka. Miałam być najlepsza - we wszystkim! W zamian za wikt i opierunek musiałam legitymować się cenzurkami z czerwonym paskiem i… dobrym wychowaniem, czyli namacalnym efektem ich rodzicielskich wysiłków - tłumaczy Ewa. Nauczycielka i żona Jacka. Jeszcze nie matka. - Ale kto wie? Wierzę, że kiedyś…
Chwilowy kaprys
- Studia musiałam sobie wywalczyć - skupiając się na aspekcie życia zawodowego, młoda kobieta tłumaczy, że życzeniem jej rodziców było, aby została prawniczką. - Tata utrzymywał, że to najbardziej popłatny fach, a mama… Ona w zasadzie zawsze zgadzała się ze zdaniem ojca - Ewa nie ukrywa, że obserwując życie matki, tj. obiad podawany na czas i zakupy, z których bywała rozliczana co do grosza, postanowiła sobie, że nigdy nie będzie żyła na garnuszku męża.
- Szczęśliwie ominął mnie okres młodzieżowego buntu, choć dziś uważam, że „wprawki” poczynione we wcześniejszych latach upłynniłyby mi przejście w dorosłość. Od zawsze - po ojcu zresztą - byłam humanistką. Kiedy jednak zakomunikowałam rodzicom, że zamierzam zdawać nie na prawo, ale filologię polską, w domu wybuchła awantura. Ojciec posunął się nawet do groźby, że odetnie mnie od finansów. Ostatecznie pogodził się z moją decyzją, choć miałam ubaw, kiedy przed znajomymi tłumaczył, że polonistyka to jedynie chwilowy kaprys i że gdy tylko zadomowię się na studiach, podejmę drugi kierunek. Akurat…
Chciałaś, to masz!
Ewa utrzymuje, że była dobrą studentką, co zaowocowało wysoką średnią i przypisanym do niej naukowym stypendium. - Miałam pieniądze na swoje wydatki, co dawało - szczątkową, ale zawsze - niezależność. Po obronie podjęłam staż nauczycielski w jednej z miejscowych podstawówek. W pracy poznałam też Jacka, historyka - jak ojciec, mojego przyszłego męża - sygnalizuje.
Młoda kobieta nie ukrywa, że pierwsze wizyty narzeczonego w jej rodzinnym domu przypominały niekończący się test. - Ojciec posunął się do tego, że egzaminował Jacka nawet z dat, a po jego wyjściu przekonywał mnie, że wiążąc się z „niedouczonym belfrem”, zmarnuję sobie życie. Nie mogłam przed nimi - wskazuje na rodziców - wyżalić się na problemy z aklimatyzacją w szkole, bo usłyszałabym: „chciałaś, to masz!”. Matka nie sprostałaby też roli powiernicy od sercowych spraw. Nigdy nie sprzeciwiłaby się „świętej racji” ojca! Kiedy jednak oznajmiłam im, że się pobieramy, zgodnie zaproponowali, że zanim dorobimy się własnego „M”, możemy zamieszkać z nimi…
Nikogo nie dziwi
- „Brudy trzeba prać we własnym domu” - czerpiąc z moralności pani Dulskiej, Ewa zauważa, że wierne zrelacjonowanie trzech lat spędzonych przez dwie rodziny pod jednym dachem gwarantowałoby pokaźny tom. - Komedii albo dramatu - zastrzega, wyjawiając, że rodzice nigdy nie trzymali ich strony, a co najwyżej jej. - W końcu byłam ich córką - nie kryje ironii. Zdradza też, że gdy raz zdarzyło się jej zarzucić mężowi brak determinacji skutkującej ich sytuacją mieszkaniową, ojciec wprost zasugerował… rozwód, który - jak utrzymywał - „nikogo już dziś nie dziwi”. - Doszło do tego, że Jacek - mimo iż rachunki i zakupy dzieliliśmy z nimi na pół - omijał lodówkę w obawie przed oskarżeniem o „podjadanie na cudzy koszt” - wyznaje.
- Co doprowadziło do przecięcia pępowiny? Propozycja opracowania grafiku dostępu do telewizora. Zresztą już wcześniej koleżanka z pracy - psycholog uwrażliwiała mnie, że jeśli zdecydowanie nie opowiem się po stronie męża i nie odetnę go od teściów, zostanę sama. „Chcesz żyć z mężczyzną czy z popychadłem?” - pytała. Nie miała litości. Teraz jestem jej za to wdzięczna - przyznaje młoda mężatka. - Choć i tak wiele czasu musiało minąć, zanim Jacek odbudował wiarę w siebie i mógł w pełni poczuć się głową rodziny. Rodziny, jaką zbudował ze mną.
Stabilne gniazdo
Ewa i Jacek od dwóch lat są na swoim. - Małe, ale własne - mówią o mieszkaniu. Żyją nadzieją, że wkrótce ich rodzina się powiększy. - W życiu nie można niczego przyspieszać… - młoda mężatka jakby bała się zapeszać…
Pytana, jak zdołali ułożyć relacje z rodzicami, stwierdza, że pępowina - przynajmniej w jej mniemaniu - została odcięta. - Niestety, nie obyło się bez ofiar. Rok po naszej wyprowadzce ojciec odszedł z domu. Stwierdził, że nic już nie łączy go z matką, a ona… No cóż, matka zawsze zgadzała się z jego zdaniem, więc i tym razem nie protestowała. Zwłaszcza że ojciec zostawił jej mieszkanie…
Ewa nie ukrywa, że podczas bezsennych nocy nieraz dopada ją myśl, na ile geny i wychowanie determinują życie. - Pocieszam się jednak przekonaniem, że gniazdo, jakie uwijemy wspólnie, będzie na tyle stabilne, że nie zachwieją nim żadne burze - podsumowuje.
Opuszczone gniazdo
Rozmowa z psycholog Elżbietą Trawkowską-Bryłką
„Dzieci nie chowa się dla siebie” - głosi ludowa mądrość. Mimo to wielu rodziców nie potrafi pogodzić się z dorosłością swoich pociech, a tym samym koniecznością opuszczenia przez nie rodzinnego domu. Jak im pomóc?
Przygotowanie dziecka do dorosłego życia wymaga czasu. Nie da się odciąć pępowiny - tak jak przy porodzie - jednym ruchem ręki. Rodzice już w chwili poczęcia dziecka winni mieć świadomość, że nowe życie nie jest ich własnością, ale darem od Boga. Dla Niego też je wychowują! Takie myślenie pomaga w stopniowym rozluźnianiu więzi z potomkiem, aż do całkowitego pogodzenia się z faktem jego odejścia z rodzinnego domu. Dopóki rodzice nie przetną psychicznej pępowiny łączącej ich z dzieckiem, nie będzie ono w stanie sprostać obowiązkom, jakie niesie dorosłość, a przez to pozostanie nieszczęśliwe.
Przyjmuje się, że dziecko, które opuszcza rodzinne gniazdo, niejako z automatu staje się dorosłe, a więc i odpowiedzialne. Czy nowy adres jest tożsamy z niezależnością rozumianą jako odcięcie pępowiny?
Sam fakt zamieszkiwania oddzielnie jeszcze o niczym nie przesądza. Zdarza się, że dziecko mieszka daleko, a mimo to jest skrępowane psychicznie, stłamszone przez rodziców, którzy nie chcą pogodzić się z jego odejściem. I odwrotnie - można mieszkać z rodzicami, a być wolnym, odpowiedzialnym i samodzielnym życiowo człowiekiem.
A co jeśli wspólne bytowanie pod jednym dachem generuje złe emocje? Młodzi chcieliby pójść na swoje - niestety, nie zawsze jest to możliwe. Przeszkodą bywa często brak środków finansowych gwarantujących własne „M”, a wtedy są skazani na życie z rodzicami. Jak należy kształtować wzajemne relacje, by uniknąć nieporozumień wpisanych w codzienne funkcjonowanie?
W takiej sytuacji trudno zapobiec konfliktom. Rodzice muszą pozwolić dzieciom żyć własnym życiem. Niedopuszczalne jest wtrącanie się do małżeństwa swoich pociech, nawet w dobrej wierze. Wiele małżeństw przechodzi kryzysy albo wręcz rozpada się przez zaborczość i dominację rodziców, którzy przecież „chcą dla swoich dzieci jak najlepiej”. Tymczasem młodzi małżonkowie powinni wiedzieć, że nie są niczyją własnością i mają prawo do wolności oraz szczęścia. Jeśli sami nie potrafią poradzić sobie z presją rodziców, warto poszukać pomocy u specjalisty.
Może trzeba zrozumieć rodziców? Bądź co bądź dorosłość dzieci oznacza dla nich koniec pewnego etapu w ich wychowywaniu. Jak wytłumaczyć „osieroconej” matce, że usamodzielnienie się córki czy syna nie jest równoznaczne z ich utratą?
Dobrze jest, gdy małżonkowie od początku dbają o dobre wzajemne relacje, a nie tylko skupiają się na pracy, obowiązkach i wychowaniu dzieci. Wówczas zdecydowanie łatwiej przychodzi im zmierzyć się z dorosłością swoich pociech. W gorszej sytuacji są rodzice, których poza wychowywaniem dzieci niewiele łączy… Znacznie trudniej będzie im odnaleźć się w nowej sytuacji. Jeśli więc nie chcą stać się zgorzkniałymi staruszkami bądź psychicznym ciężarem dla swoich dzieci, powinni zwrócić się ku sobie i postarać się nadrobić stracony czas.
W przypadku małżeństw sakramentalnych odejście dzieci z domu staje się też sposobnością do odkrycia na nowo znaczenia więzi, jaką zostali złączeni przed Bogiem. Zdarza się, że zaabsorbowani wychowaniem pociech zapomnieli, że to ślub - a nie rodzicielstwo - stał się początkiem ich wspólnej drogi do świętości…
W świetle tego, co zostało powiedziane, syndrom opuszczonego gniazda nie musi oznaczać klęski rozumianej jako utrata sensu życia, ale może stać się nowym początkiem…
Na tym etapie życia małżonkowie mają więcej czasu dla samych siebie i siebie nawzajem. Jeżeli zdrowie im na to pozwala, mogą rozwijać własne zainteresowania, realizować marzenia, na które nie mieli czasu w młodości. Mają okazję wyjechać wspólnie na wczasy, do sanatorium, udać się na rekolekcje. Mogą przygotować się lepiej do roli babci i dziadka, poszerzając swoją wiedzę z zakresu pedagogiki i psychologii. Jest to również dobry moment, by zadbać o przyjaciół, odnowić relacje z dawnymi znajomymi, ale też nawiązać nowe znajomości, np. zapisując się do jakiegoś klubu, parafialnego chóru, wspólnoty czy na zajęcia Uniwersytetu Trzeciego Wieku. Możliwości jest wiele, ważne, by zawsze umieć z radością przyjmować zmiany zachodzące w życiu i dostrzegać plusy nowej sytuacji, a nie tylko skupiać się na minusach i narzekać na swój los.