Watykan
Anioł dla Władimira
„To Anioł Pokoju, który wygrywa wszystkie wojny i mówi o solidarności między narodami” – powiedział Franciszek, wręczając rosyjskiemu prezydentowi medal Anioła Pokoju. Gest, który dziś jest aż nadto symboliczny.
Poprzednim razem Władimir Putin spóźnił się na audiencję w Watykanie 50 minut, tym razem godzinę i 10 minut. Ale to wcale nie oznacza, że rosyjski przywódca lekceważy stosunki z Watykanem. Wręcz przeciwnie, przywiązuje do nich wagę, która daleko wykracza poza kurtuazyjne uściski rąk.
Putin całuje ikonę
Za każdym razem kiedy dochodzi do „bliskiego spotkanie trzeciego stopnia” między kolejnymi papieżami i prezydentami Rosji, traktowane jest ono jako wydarzenie szczególne – nawet jeżeli oficjalnie jest to tylko kurtuazyjna wizyta. Drobiazgowo analizowane jest dosłownie każde słowo i każdy gest, nie mówiąc już o końcowym komunikacie podsumowującym audiencję. Od momentu zaś gdy na Kremlu gospodarzem jest Władimir Putin, wizyty rosyjskiego prezydenta w Watykanie nabierają dodatkowego znaczenia. Bo też i putinowska Rosja znajduje się obecnie w zupełnie innej sytuacji międzynarodowej niż za czasów Borysa Jelcyna, będąc jednym z głównych aktorów decydujących – i to w sensie dosłownym – o sprawach pokoju i wojny na świecie.
Obserwatorzy światowej sceny politycznej często podkreślają, że Władimir Putin spotkał się do tej pory już z trzema kolejnymi papieżami: po raz pierwszy w 2000 r. z Janem Pawłem II, trzy lata później ponownie z papieżem – Polakiem, natomiast w 2007 r. z Benedyktem XVI. I wreszcie dwa lata temu, w listopadzie 2013 r. Putin po raz pierwszy gościł na audiencji u papieża Franciszka. To było jednak spotkanie odbywające się w zupełnie innych okolicznościach niż dzisiaj. Rosyjski przywódca pozował wówczas na obrońcę chrześcijańskich wartości i tradycyjnej moralności, stojącego w opozycji do coraz większego relatywizmu Zachodu, a zarazem „ jedynego sprawiedliwego”, który może ochronić pokój na Bliskim Wschodzie. W trakcie spotkania najwięcej uwagi poświęcono sprawom wojny domowej w Syrii, która przykuwała w tamtym czasie uwagę całego świata. Putin wręczył wówczas Franciszkowi kopię ikony Matki Bożej Włodzimierskiej, niezwykle czczonej w Rosyjskim Kościele Prawosławnym. Światowe media obiegła scena kiedy to Putin wykonuje znak krzyża, całuje ikonę i pyta papieża, czy święty obraz mu się podoba, na co Franciszek bez słów również całuje ikonę.
Większość komentatorów jest zgodna, że rosyjski prezydent próbuje przez takie dyplomatyczne gesty poprawić swój mocno nadszarpnięty na arenie międzynarodowej wizerunek. Bo przecież już na długo przedtem, nim doszło do aneksji Krymu przez Rosję i aktywności zielonych ludzików na wschodniej Ukrainie, Putin prowadził agresywną, militarną politykę w Czeczenii, Gruzji, Osetii Południowej, Naddniestrzu i w paru jeszcze innych miejscach należących do dawnej radzieckiej strefy wpływów. Nie mówiąc już o handlu bronią na szeroką skalę z różnymi unurzanymi po łokcie we krwi reżimami.
Ale to tylko warstwa naskórkowa – wizyty w Watykanie i religijne gesty Kremla mają jeszcze inny cel. Putin próbuje lokować Rosję jako mocarstwo tradycyjnych wartości, które – w przeciwieństwie np. do Stanów Zjednoczonych – chce pełnić rolę lidera i obrońcy gnębionych mniejszości chrześcijańskich. Słusznie zauważył to włoski dziennik „Corriere della Sera”, pisząc, że Władimir Putin „uczynił wszystko, by na Bliskim Wschodzie zaprezentować się jako swoisty chrześcijański car wypełniając pustkę, pozostawioną przez kraje europejskie i częściowo też USA”.
Są jednak granice otwartości Kremla. Podczas papieskich audiencji z ust Putina nigdy nie padło oficjalne zaproszenie do Moskwy. I raczej nie padnie, dopóki zgody na to nie wyrazi moskiewska Cerkiew prawosławna, która – mniej lub bardziej formalnie – jest przecież oficjalną kremlowską religią panującą. Powód? Stale jeden i ten sam: „Podczas, gdy wcześniej nie dopuszczała do tego partia komunistyczna, dziś stoi na przeszkodzie Kościół prawosławny, który traktuje Rosję jako własne terytorium, a katolików jak konkurentów, którzy mogą odciągnąć rosyjskich wiernych” – stwierdził niemiecki dziennik „Suddeutsche Zeitung”.
Bez wojennych bębnów
Pod dyplomatyczną nowomową gładkich komunikatów o „owocnym i dobrym spotkaniu”, w obowiązkowej „serdecznej atmosferze”, kryje się jednak twarda Realpolitik. I tutaj coraz częściej pada pytanie zasadnicze: Czy Franciszek w ogóle chce prezentować twardą politykę wobec Moskwy? Czy nie wyłamuje się, aby z zachodniego frontu sankcji i potępień dla rosyjskich agresywnych poczynań na Ukrainie? A takie głosy słychać tu i ówdzie w niektórych komentarzach. Rok temu publicysta Tomasz Terlikowski w tekście Franciszek, sojusznik Władimira wytoczył ciężkie działa, twierdząc, że papież zbyt łagodnie odniósł się do wydarzeń na Ukrainie, nie nazwał po imieniu i nie potępił rosyjskiej inwazji. Terlikowski zacytował wówczas fragment przemówienia Franciszka: „Drodzy bracia i siostry, jeszcze raz proszę was o modlitwę za Ukrainę, która znajduje się w bardzo niepewnej sytuacji. Gorąco pragnę, aby wszyscy, którzy tworzą ten kraj, starali się przezwyciężyć nieporozumienia i razem budować przyszłość kraju. Zarazem zwracam się z usilnym apelem do wspólnoty międzynarodowej, aby wspierała wszelkie inicjatywy służące dialogowi i zgodzie”. Podsumowując ją, publicysta zauważył, że „nie ma sensu, aby szukać w przemówieniach [papieża] słów, które nawet wskazywałyby w jakimś stopniu na udział Putina w tej wojnie”. Idąc dalej tym tropem, można – zdaniem Terlikowskiego – mówić wręcz o zwrocie watykańskiej dyplomacji w kierunku prowschodnim. Wydaje się jednak, że jest to nazbyt literalne uproszczenie. Franciszek nie jest przecież zwyczajnym politykiem, nie uczestniczy w grze pt. „Jak zdominować/ podbić świat”. Jak każdy ze swoich poprzedników zwraca uwagę na zupełnie inne akcenty: przede wszystkim kładzie nacisk na pokój i dialog, a także troskę o ofiary i ich cierpienia bez względu na to, której strony barykady one dotykają. Nie różnicuje, chce raczej łączyć, niż dzielić. Rolą Watykanu nie jest przecież bicie w wojenne bębny. A już szczególnie dziś, kiedy na Stolicy Piotrowej zasiada papież, który jako fundament swojego pontyfikatu uczynił przysłowiową już „rewolucję czułości i miłości”. Ową inność papieskich akcentów zauważa zresztą w swoim tekście także sam Tomasz Terlikowski, pisząc, że „Franciszek unika jak ognia wskazywania przeciwników czy określania sprawców rzezi i masakr, gdy mówi o atakach na chrześcijan w Afryce i ich ofiarach, niemal nigdy nie pada określenie sprawców”. Ale tego wcale nie trzeba traktować jako zarzutu. To nie jest przejaw zbytniej ostrożności, koniunkturalizmu, nijakości, bojaźliwości – co raczej próba przerzucania pomostu i wyciągania ręki do wszystkich stron konfliktu. Na podobny aspekt zwrócił uwagę, wspomniany włoski „Corriere della Sera”, który piórem publicysty Massimo Franco zauważył, że watykańska dyplomacja nie podziela stanowiska Zachodu wobec Rosji, polegającego na jej izolowaniu w związku z konfliktem ukraińskim. „Dla Franciszka nie istnieją przeciwstawne bloki, o czym mówił w przemówieniu w Parlamencie Europejskim w Strasburgu” – napisał Franco.
Zadzwoń i ja jadę
Pojawiają się także opinie sugerujące, że obecna linia watykańskiej dyplomacji wynika z faktu, że papież z Argentyny po prostu nie orientuje się dobrze w specyfice stosunków we wschodniej Europie. Otóż, nic bardziej mylnego. Zwracał na to uwagę choćby zwierzchnik Ukraińskiego Kościoła Greckokatolickiego arcybiskup większy kijowsko-halicki Światosław Szewczuk, który w latach 1991–1994 studiował przez trzy lata w Buenos Aires, a potem w latach 2009–2011 był biskupem greckokatolickiej eparchii pw. Opieki Matki Bożej z siedzibą w stolicy Argentyny. Działo się to w czasach, kiedy przyszły papież był metropolitą Buenos Aires, dzięki czemu obaj mieli okazję spotykać się ze sobą dość często. Abp Szewczuk zaznaczył wręcz, że jako młody biskup korzystał wielokrotnie z rad i pomocy kard. Bergoglia. „Papież dobrze zna sytuację UKGK, naszą liturgię i nawet pamięta ją. Był wychowankiem o. Czmila a jako student służył mu podczas liturgii” – powiedział greckokatolicki hierarcha, nawiązując do postaci ukraińskiego sługi Bożego ks. Stepana Czmila, który przez kilkadziesiąt lat działał w salezjańskiej misji w Argentynie.
Jeśli jednak ktoś chce koniecznie doszukiwać się ukrytych motywów dotyczących ostrożności Stolicy Apostolskiej w kwestii Ukrainy, to znajdzie je w papieskich kontaktach z prawosławiem. Po latach ekumenicznego zastoju pojawiają się bowiem pierwsze jaskółki świadczące o postępie między bratnimi wyznaniami. Wskazał na nie sam papież Franciszek, mówiąc, że on i patriarcha Moskwy i Wszechrusi Cyryl pozostają w regularnych kontaktach i pisują do siebie listy. „Dałem znać patriarsze Cyrylowi: tam gdzie chcesz, spotkajmy się, ty do mnie zadzwoń i ja jadę (…). Ale w tym momencie z powodu wojny na Ukrainie ma tyle problemów” – powiedział papież, zapewniając jednak: „Obaj chcemy się spotkać i iść naprzód”.
Wszystko w rękach Władimira
Przed ostatnim spotkaniem Franciszka i Putina wiadomo było jednak, że dyplomatyczne konwenanse, pozy i dusery odłożone zostaną w dużej mierze na bok. Zbyt napięta sytuacja panuje obecnie na Ukrainie, a podsyca ją dodatkowo niedawne pogwałcenie rozejmu z Mińska i wznowienie walki przez prorosyjskich separatystów z Donbasu. A nikt przy zdrowych zmysłach nie powie, że odbywa się to bez wiedzy samego Władimira Putina. Tego tematu po prostu nie mogło zabraknąć podczas wizyty prezydenta Rosji w Watykanie. Rzecznik Stolicy Apostolskiej ks. Federico Lombardi napisał w specjalnym komunikacie po spotkaniu: „Jak łatwo było przewidzieć w kontekście sytuacji na świecie, rozmowa była poświęcona głównie konfliktowi na Ukrainie i wydarzeniom na Bliskim Wschodzie”. Podczas prywatnej rozmowy papież Franciszek zaapelował do prezydenta Rosji Władimira Putina o „szczery i wielki wysiłek” na rzecz pokoju na Ukrainie. Można to oczywiście interpretować w różnoraki sposób, gdyby jednak przełożyć język dyplomacji na treściwy komunikat oznaczałby on mniej więcej taki apel: „Wszystko jest w twoich rękach. Ty możesz to przerwać”.
Warto zwrócić również uwagę na inny fragment końcowego komunikatu przekazanego przez ks. Lombardiego: „Zgodzono się też co do znaczenia odbudowy klimatu dialogu oraz tego, by wszystkie strony zaangażowały się, by wprowadzić w życie porozumienia z Mińska”. To stwarza pewne nadzieje na zachowanie wynegocjowanego z takim trudem rozejmu. Nie wiadomo jednak, ile w tym jest dyplomatycznej gry, a ile szczerych chęci. Podobnie zresztą jak w ostatnich słowach prezydenta Rosji, który żegnając się z papieżem powiedział: „To była wielka przyjemność i honor spotkać Waszą Świątobliwość”.