Imieniny: Flory, Emmy, Chryzogona

Wydarzenia: Katarzynki

Wywiady

byłem w piekle fot. niecale.pl

Z Maciejem Sikorskim, instruktorem teatralnym, mężem Aliny, ojcem siedmiorga dzieci i autorem książki „Byłem w piekle. Nie polecam”, rozmawia Agnieszka Wawryniuk.

 

Po raz pierwszy słuchałam Pana na żywo w styczniu 2015 r. podczas Nocnego Czuwania Młodych w Kodniu. „Jestem tu z wdzięczności dla Boga. On żyje i nie jest żadną figurą. On oszalał z miłości do wszystkich” - mówił Pan. Niedawno Pańskie świadectwo ukazało się w formie książki. Widać, że czuje się Pan bardzo obdarowany…

Zgadza się! Ta książka „wydobywała się” ze mnie przez kilkanaście lat. Pamiętam, jak zaraz po nawróceniu usłyszałem od księdza (dziś biskupa) Andrzeja Siemieniewskiego: „Maciek, byłoby warto, gdybyś spisał swoje świadectwo”. Napisałem krótko do pisma „Jezus żyje”. Przez szereg lat dzieliłem się swoimi przeżyciami na różnych spotkaniach. Zaproszenia przychodziły same, nigdzie się nie ogłaszałem, nie dzwoniłem. Dlaczego opowiadam o sobie? Z wdzięczności względem Boga. To On uratował moje życie! Dał mi nadzieję, nową perspektywę i świadomość, że ciągle jest w moim życiu, że przychodzi, pomaga, wyciąga z kłopotów i błogosławi. Ostatnio zdałem sobie sprawę, że powinienem non stop dziękować za rodzinę, żonę, dzieci, pracę.

Napisanie tej książki wiązało się też z trudnościami. Opisuję w niej ciężkie doświadczenia, sprawy, o których nie wszyscy wiedzieli. Nie każdy ze znajomych znał moją przeszłość. Chciałem być wobec nich szczery. Uznałem, że ludziom, z którymi współpracuję, należy się prawda.

Piekło widziane oczami Macieja Sikorskiego to...

To narkotyki i stany, do których one prowadzą. Relacje, jakie powstają po używaniu takich środków. Wreszcie konkretne sytuacje i miejsca. Piszę o nich w książce. Piekłem był także moment próby samobójczej, moje zmagania… Z tym wszystkim związana jest również postać Chrystusa. Rozmawiamy tuż przed najważniejszymi świętami w Kościele. Jezus po śmierci zstąpił do otchłani i wyszedł z tego zwycięski. On wszedł także do mojej otchłani.

Podczas lektury książki najbardziej uderzył mnie fragment: „Miałem też swoje przejście przez Morze Czerwone. U mnie była to wanna wypełniona gorącą wodą, zabarwioną na czerwono przez krew wypływającą z rozciętych żył. Ale On wyprowadził mnie i z tego doświadczenia”…

Byłem bardzo bliski śmierci. Nie wiem, czy przyszedł do mnie wtedy Jezus, czy może wysłany przez Niego anioł. Zostałem uratowany. Myślę, że każdy z nas może odnaleźć siebie w historii zawartej w Księdze Wyjścia, szczególnie w wędrówce Izraela. Często są to sytuacje dramatyczne, ale nasz Bóg jest naprawdę wszechmogący i potrafi nas wyciągnąć z każdego stanu.

Ważnym elementem Pana historii była znajomość z Ryszardem Riedlem, liderem zespołu Dżem. Jak patrzy Pan na tę relację z perspektywy minionych lat?

Wydawać by się mogło, że czas zatarł wspomnienia, ale to nieprawda. Rysiek nadal jest mi bliski. Kiedy się poznaliśmy, miałem 14 lat. On był starszy ode mnie o ponad dekadę. Na początku nasza relacja należała do tych z gatunku fan - idol. Potem przerodziła się w zażyłość, a nawet pewną formę przyjaźni. Wciąż nie mogę pogodzić się z jego śmiercią. W Stanach bluesmani grają do 80-90 roku życia. Artystów jego pokroju już nie ma. Teraz wszystkie „gwiazdy” są bardzo plastikowe, lepione przez stylistów, wymyśla się im fryzury, podrzuca ciuchy z dobrych sklepów. Rysiek pisał od siebie; jego twórczość rodziła się z prawdy, była „ku przestrodze”, ale nie wszyscy to dostrzegali. Ogromnym niezrozumieniem był dla mnie fakt, że niektórzy, chcąc go naśladować, sięgali po narkotyki. W moim przypadku było na odwrót. Rysiek uchronił mnie przed najgorszym specyfikiem, jakim jest heroina, co jednak nie zapobiegło mojemu późniejszemu upadkowi. Kiedy go poznałem, stał się dla mnie tamą. Gdyby nie on, pewnie już dawno nie byłoby mnie na świecie. Ktoś, kto sięga po heroinę w wieku 14 lat, kończy swój żywot bardzo szybko. Wiem, bo tak się stało z kilkoma moimi kolegami. Rysiek był wielkim artystą i niesamowitym, wrażliwym człowiekiem. Ciągle pamiętam o nim w modlitwie.

Zaczynał Pan od palenia marihuany, a skończył na silnie uzależniających środkach. Wyjście z nałogu było Bożą interwencją?

Prawdą jest, że wywinąłem się od narkotyków. Niektórzy mówią, że przeszedłem przez tamten czas suchą stopą, ale to nie do końca prawda. Narkotyki zostawiły ślady w moim organizmie, psychice, charakterze. Tych defektów już nie da się odpracować. Zmagam się z osłabieniem woli i charakteru, ale wierzę, że Bóg przyszedł do mnie i dzięki Niemu mój powrót do normalności był łagodniejszy. O narkomanach często mówi się, że zostają nimi do końca życia - nawet, jeśli już nie biorą. Podobnie jest z alkoholikami. Ja tego nie czuję. Wiem, że Bóg dał mi wolność. Zrezygnowałem także z picia alkoholu, choć nie miałem z tym problemów. Odstawiłem alkohol całkowicie, żeby nie otwierać kolejnych furtek. Czuję się absolutnie wolny. Pan Bóg zabrał mi pokusy, nie mam ich od dawna. Odczuwam radość rozkoszowania się stanem świadomości, który jest czysty, pozbawiony jakiejkolwiek stymulacji. Czuję się wyzwolony, mam wrażenie, że to już zamknięty temat.

A czego szukał Pan w religiach Wschodu, praktykach ezoterycznych, jodze? Gdyby spisać te wszystkie dziedziny, powstałaby niezła „litania”…

Każdy człowiek ma wpisaną w serce potrzebę duchowości, nosi w sobie pragnienie Boga. Jeśli Go odrzuca, zaczyna szukać czegoś innego. Ta dziedzina nie zna próżni. U mnie było podobnie. Zabrakło Boga, relacji z Nim, Kościoła, więc zacząłem poszukiwania, które zaprowadziły mnie na Wschód. Potrzebę duchowości zaspokajałem poprzez medytację, jogę, a później przez wchodzenie w różne formy medycyny niekonwencjonalnej. To wszystko rodziło się z pewnej pustki i przez lata było dla mnie duchową protezą. Nigdy nie zaznałem w tym pokoju i szczęścia. Owszem, doświadczałem stanów, które bardzo mnie ekscytowały, ale to prowadziło mnie do megalitycznej pychy. Wydawało mi się, że jestem kimś lepszym od otoczenia, bo medytuję i ćwiczę jogę. W chrześcijaństwie mamy relację z Bogiem, a w praktykach wschodnich chodzi jedynie o osiąganie pewnych stanów, koncentrowanie się na sobie. Rzeczywistość Wschodu wypełniała moje życie „od sufitu do podłogi”.

Potem przekonał się Pan namacalnie, że za tym wszystkim stoi demon…

Joga, medytacje i tym podobne sprawy są dziś pięknie opakowane, a tak naprawdę to wilki w owczej skórze. Słupy ogłoszeniowe roją się od plakatów zapraszających na takie zajęcia. Nikt nie tłumaczy, że joga jest kwintesencją hinduizmu, że to praktyka duchowa. Trzeba być wielkim ignorantem, żeby tego nie dostrzegać. Po wydaniu książki mówiłem świadectwo do młodzieży w Sanoku. Spotkałem tam księdza egzorcystę. Miał 80 lat i nadal pełnił tę posługę. Podszedł do mnie i powiedział: „Znam pana z wywiadu w «Gościu Niedzielnym», w który opowiadał pan o jodze”. Byłem zszokowany, bo ja nie znałem go osobiście. Ten ksiądz powiedział jeszcze: „Gratuluję odwagi i tego, że podejmujecie ten temat. Z kilkudziesięcioletniej praktyki wiem, że z człowieka najtrudniej wypędzić właśnie demona jogi”. Usłyszałem coś takiego po raz pierwszy. Oczywiście nie każdy, kto pójdzie na zajęcia i wykona pięć razy jakieś ćwiczenie, od razu będzie miał problemy. Ewentualność jednak pozostaje. Jogi w żadnym wypadku nie można utożsamiać z gimnastyką. Proszę sięgnąć do pism hinduistycznych, upaniszadów czy wypowiedzi joginów. Patanjali, indyjski filozof żyjący 150 lat po Chrystusie, wymienia osiem kroków na drodze duchowej kończącej się tzw. zjednoczeniem. Joga zajmuje trzecie miejsce, na kolejnym są ćwiczenia oddechowe. W tej drodze chodzi o zjednoczenie naszego „ja” z czymś, co hindusi nazywają „brahman”, czyli z bezosobowym absolutem, który wszechogarnia cały świat. To zjednoczenie jest unicestwieniem człowieka. W tej filozofii człowiek nie sprowadza się do osoby, ale do stanu, w którym jest zjednoczony z brahmanem. Warto zadać sobie pytanie: co wolimy? Rozpuścić się we wszechświecie czy dojść do nieba, w którym będziemy żyli z Bogiem? Ja zdecydowanie wolę to drugie. Gdy patrzę na chrześcijan, którzy wchodzą w jogę, jest mi najzwyczajniej smutno. Jak wielką trzeba mieć w sercu pustkę, by wejść w coś, co jest o wiele gorsze, słabsze, obarczone poważnym ryzykiem? Praca z czakramami to otwieranie się na demony. O. Joseph-Marie Verlinde, francuski zakonnik, który przeszedł bardzo długą drogę - trochę podobną do mojej, mówi wprost: „Joga to otwieranie się na duchy, które chcielibyśmy zostawić za drzwiami”. O. James Manjackal, kapłan z Indii, który dobrze zna tę rzeczywistość, podkreśla, że joga to religia antychrysta. Sięganie przez chrześcijan po wschodnie praktyki świadczy o ich duchowym ubóstwie. Ktoś, kto doświadczył bliskiej relacji z Chrystusem, nie będzie potrzebował jogi, bo ma przekonanie, że pełni można doświadczyć tylko w Jezusie. Jeśli chcemy ćwiczyć gimnastykę, zapiszmy się lepiej do towarzystwa gimnastycznego „Sokół”…

Który moment w swoim życiu uważa Pan za początek przemiany?

W książce opisuję sytuacje, w których doświadczałem dotknięć od Jezusa i Matki Bożej. Przełomowe były jednak dwa momenty. Pierwszy to spowiedź. Przystąpiłem do niej po kilkunastu latach. Wychodząc z hinduistycznej rzeczywistości, zobaczyłem, czym jest grzech. Było to bardzo bolesne, ponieważ wcześniej unikałem takiego słowa. W hinduizmie łatwo jest o rozmycie pojęcia grzechu. Kiedy przygotowywałem się do spowiedzi, dotarło do mnie z wielką mocą to, że jestem grzesznikiem, że zrobiłem w życiu wiele głupich rzeczy. Nie było mi z tym łatwo. Kiedy jednak skończyłem się spowiadać, doświadczyłem ogromnej łaski, radości i szczęścia.

Drugim krokiem było wyznanie ustami, że Jezus Chrystus jest moim Panem i Zbawicielem. Zrobiłem to, aby powierzyć Mu całe swoje życie. My, chrześcijanie, często traktujemy Jezusa jak… dojną krowę. Coś sobie wymyślamy, a potem przychodzimy do Niego i domagamy się, by to spełnił. W wierze chodzi jednak zupełnie o coś innego - o oddanie sterów naszego życia Jezusowi. Kiedy zdecydujemy się powierzyć Mu nasze sprawy i szukamy Jego woli, zaczynamy doświadczać wyzwolenia i błogosławieństwa. Zaczynamy dostrzegać, że wszystko możemy w Tym, który nas umacnia. Nie jesteśmy już sami, mamy przy sobie potężnego Boga. Prawdę o sobie samym odkryje tylko ten, kto jest w Nim całkowicie zanurzony. Tylko szczera spowiedź i wybór Jezusa pozwalają na inną jakość życia.

Dziękuję za rozmowę.

Oceń treść:
Źródło:
;