Imieniny: Adelii, Klemensa, Felicyty

Wydarzenia: Dzień Licealisty

Wywiady

 fot. Fotolia.com

Z Marią Bienkiewicz, zajmującą się ratowaniem dzieci nienarodzonych, wspieraniem ich matek i lekarzy doświadczających skutków aborcji o walce duchowej toczącej się wokół życia nienarodzonych rozmawia Dorota Niedźwiecka

 

Mówiąc o lekarzach, którzy dokonują aborcji, podkreśla Pani przede wszystkim to, że cierpią. Nazywa Pani ich działanie po imieniu, a równocześnie tak dużo mówi o bólu…

– Bo widzę u nich przede wszystkim cierpienie. Godzinami rozmawiam z lekarzami, którzy zabijali. Ich ból jest ogromny. Nie wszyscy pozwalają jednak sobie go odczuć. Niektórzy pozwalają, by przerodził się w ogromną agresję.

 

Uciekają od bólu?

– Uciekają od przyznania się, że robią coś złego – mimo że w swoim wnętrzu to czują. W efekcie na przykład nie szanują kobiet. Sporadycznie zdarza się, że nie są w stanie spokojnie przyjąć porodu – tak bardzo dochodzi w nich do głosu agresja. Do momentu, kiedy człowiek nie przebaczy sobie, będzie się w ten sposób zachowywał.

 

Zajmuje się Pani pomocą osobom dokonującym aborcji i doświadczającym jej skutków oraz ocalałym od 34 lat. Pracowała Pani z nimi w czasach, gdy ginekolog miał do wyboru: wykonać aborcję lub stracić prawo wykonywania zawodu.

– W 1956 r., gdy weszła komunistyczna ustawa aborcyjna, wszyscy lekarze ginekolodzy byli zobowiązani do zabijania, a za odmowę byli pozbawiani prawa wykonywania zawodu. Ginekolodzy posłuszni komunistycznemu prawu, którzy po ludzku dokonywali przestępstw, byli lansowani na wysokie stanowiska urzędnicze i dopuszczani do kadry nauczycieli akademickich. Uczyli młodych, decydowali, jaki kształt w przyszłości będzie miała polska ginekologia.

 

Konsekwencji doświadczamy do dziś.

– Tak. W sposobie myślenia, którym dzielą się z innymi, i w propagowaniu konkretnych działań. Studenci ginekologii i położnictwa powinni uczyć się przede wszystkim ratowania dzieci. (Autorytety lekarskie, m.in. profesor ginekologii i położnictwa, były krajowy konsultant w dziedzinie – prof. Michał Troszyński w czasie publicznych wystąpień mówi, że współcześnie nie ma żadnych wskazań medycznych do zabicia poczętego dziecka. Największe autorytety medyczne z zakresu ginekologii i położnictwa uważają też, że nowotwór nie powinien być wskazówką do przerwania ciąży – bo po jej donoszeniu organizm często powoduje wycofanie choroby).

Tymczasem – od tak ukształtowanych przełożonych – otrzymują wskazówki, jak dzieci zabijać. Zmiana prawa jest ważna – ale nie przyniesie pożądanych efektów, jeśli zmiany nie będą dotyczyć osób mających doświadczenie aborcji, zajmujących wysokie stanowiska w sektorze medycznym.

 

Jaka zmiana?

– Mam na myśli wymianę kadry zarządzającej na taką, która nie doświadcza konsekwencji związanych z zabijaniem. Tym, którzy doświadczają skutków psychicznych i duchowych ogromną ulgę mogłoby przynieść ułatwienie dostępu do odpowiedniej terapii.

 

Dlaczego?

– Znałam co najmniej kilku ginekologów, którzy z powodu dokonanych aborcji popełnili samobójstwa. Aborterzy nie potrafią budować życia prywatnego, opartego na miłości. Zamiast tego sięgają po alkohol, środki uspokajające, w ich rodzinach kłótnie stają się sposobem rozwiązania problemów, dochodzi do rozpadu małżeństw. Owszem, niektórzy zaprzeczają, twierdząc, że nie doświadczają syndromu postaborcyjnego. Osobiście jestem przekonana – a mówię to Pani z własnego kilkudziesięcioletniego doświadczenia – że w którymś momencie skutki, także te długo wypierane – biorą górę.

 

O samobójstwach ginekologów mówi się rzadko.

– Tak, podobnie jak o innych konsekwencjach aborcji. Do najbardziej wstrząsających dla mnie doświadczeń należy towarzyszenie umierającemu ginekologowi, który abortował i uczył abortowania. Konając, słyszał ich płacz i krzyk. Prosił, by tym dzieciom pomóc. Te przeżycia były podobne do tych dr. Stojana Adaševicia, serbskiego abortera, który jako lekarz w komunistycznej Jugosławii w ciągu 26 lat zabił 48–60 tys. dzieci.

Widziałam profesora, który uczestniczył w doświadczeniach medycznych, polegających na obcinaniu główek abortowanym dzieciom, po to, by pobrać komórki z ich mózgu do transplantacji chorym na Parkinsona. Był tak rozchwiany emocjonalnie, że na wykładach nie mógł utrzymać w ręce kartki.

 

Psychika i duch nie wytrzymują takiego rozdarcia?

– Tak. Niektórzy mocno wyrzucają sobie potem to, co zrobili. Zwłaszcza gdy uświadomią sobie, jak wspaniałymi ludźmi mogły stać się te dzieci. Podobne zależności obserwuję u walczących feministek. Bywa, że te panie, które w telewizji opowiadają się zdecydowanie za aborcją, w kuluarach zwierzają mi się ze smutkiem, że żadna terapia im nie pomogła.

Zawsze dawałam i daję im wtedy nadzieję. Mówię o Miłosierdziu Bożym, o tym, że największy grzesznik może stać się największym świętym. Wychodzenie z tej traumy obejmuje całego człowieka: jego fizyczność, psychikę i duchowość. Niekiedy potrzebna jest pomoc księży egzorcystów.

 

Wróćmy do przyczyn. Dawniej ci, którzy chcieli być ginekologami po prostu zgadzali się na to, że będą dokonywać aborcji. Od 1993 r. mają wybór, i mimo to – decydują się. Proszę pomóc mi to zrozumieć.

– Mają teoretyczny wybór, co widzimy na przykładzie prof. Chazana. Przyczyny, by dokonywać aborcji bywają skomplikowane. Na przykład jeden z lekarzy, który kiedyś wspierał mnie w ratowaniu dzieci, chciał bardzo pomóc każdej kobiecie będącej w trudnej sytuacji społecznej. Niestety nie był w stanie udzielić adekwatnej pomocy, rozwiązując takie problemy jak wymuszanie przez ojca dziecka współżycia, dramatyczne warunki mieszkaniowe czy materialne. Doszedł do wniosku, że w ramach swojej specjalizacji pomoże najbardziej, gdy w pewnych wypadkach będzie zabijał.

 

Z bezsilności?

– Dokładnie. Dziś, ze względu na dostępne metody, lekarzom może jest łatwiej zabijać. Mam na myśli te metody, w których podają kobiecie tabletkę i nie muszą patrzeć na wynik swoich działań.

 

Na ten wynik patrzą za to położne.

– Tak. I często tego nie wytrzymują. Mimo że obowiązuje respektowanie klauzuli sumienia, w praktyce zdarza się, że są szykanowane, straszone. Z jakiś przyczyn nie decydują się przeciwstawić. Nieraz słyszałam ich krzyk rozpaczy: niech pani nam pomoże, bo nie dajemy rady. Nie mogą spać, śnią o zabitych dzieciach; w życiu rodzinnym zaczynają sobie nie radzić.

Sama gdy pierwszy raz wpatrywałam w umęczoną cierpieniem twarz abortowanego dziecka, przez miesiąc trudno mi było wrócić do równowagi. Nie dziwię się więc, że ludzie reagują albo rozchwianiem emocjonalnym, albo oziębłością i agresją na przemian.

Osobiście uważam, że wszelka aborcja powinna być prawnie zakazana. Gdyby politycy widzieli ból tych pielęgniarek, lekarzy, matek, a przede wszystkim dzieci, nie dopuściliby do ani jednego takiego przypadku.

 

Może poza tym, kiedy ciąża zagraża życiu matki.

– Do tego nie trzeba ustawy. To sprawa medycznie wyjaśniona. W tych sporadycznych sytuacjach – każdy lekarz wie, że ratuje się najpierw życie matki.

 

Zaczęła Pani pomagać i…

– Od poniedziałku do piątku, przez okres mojej najintensywniejszej działalności, czyli 10 lat, dziennie udawało mi się odwieść od podjętej decyzji od dwóch do nawet siedmiu matek. Oczywiście, czasem bałam się, że jest ich za dużo. Że nie poradzę. Nie zawsze i nie każdemu udało mi się pomóc.

 

Sama nie byłaby Pani w stanie tego dokonać. Kto Panią wspierał?

– Od początku od grupy przyjaciół dostawałam to, co było potrzebne. W rodzinach tych brakowało niekiedy najbardziej elementarnych środków do życia. Kupowałam je, a za chwilę ktoś mi przynosił inne, równie potrzebne. Później uzyskałam kontakty do osób, zajmujących się rozdzielaniem darów. Rodzina do dziś wspiera mnie finansowo.

Dziś widać w społeczeństwie zmianę na lepsze. Wielu rodzinom już mogę przestać pomagać, bo sami sobie radzą. To, czego jeszcze potrzeba, to instytucji, do której mogłaby się zgłosić każda kobieta w ciąży, która potrzebuje wsparcia. To ważne, by społecznie jeszcze bardziej wspierać rodziny materialnie i bytowo, zamiast – jak to było do tej pory – rozwiązywać problemy społeczne, zabijając bezbronne dziecko.

 

Usłyszałam kiedyś od Pani, że nie byłaby Pani w stanie tego wszystkiego zrobić, gdyby nie modlitwa.

– Jestem przekonana, że nie uratowałabym ani jednego dziecka bez różańca, adoracji Najświętszego Sakramentu, Eucharystii. Doświadczam, że wokół życia nienarodzonych rozgrywa się ogromna walka duchowa. Niekiedy żadne argumenty nie przekonywały. Zaczynałam się wtedy intensywniej modlić, rozsyłać prośby o wsparcie do zakonów klauzurowych. I zdarzało się, że osoba zmieniała sposób patrzenia na swoją ciążę. Decydowała się urodzić.

 

Maria Bienkiewicz z wykształcenia jest lekarzem medycyny, nie praktykowała w zawodzie. Założyła fundację chroniącą życie „Nazaret”. Od 34 lat wspiera kobiety w ciąży materialnie i duchowo, pomaga rodzinom wielodzietnym. Jest inicjatorką pogrzebów nienarodzonych w Polsce.

Źródło:
;