Rodzina
Co może maluczka wiara?
„Jeśli się nie odmienicie i nie staniecie jak dzieci, nie wejdziecie do królestwa niebieskiego. Kto się więc uniży jak to dziecko, ten jest największy w królestwie niebieskim” (Mt 18,3-4) - tłumaczył Jezus swoim uczniom. Czy dzieci mogą uświęcać dorosłych?
Nie ma wątpliwości, a potwierdzają to badania, że wiara dzieci zależy od wiary rodziców. To dom rodzinny jest pierwszą i najlepszą szkołą życia religijnego. Dlatego wierzący rodzice, których dorastająca pociecha odchodzi od Kościoła i odwraca się od wartości, które przez wiele lat starali się mu wpoić, sytuację tę odbierają jako wielką życiową porażkę. Ale bywa też odwrotnie: przyjście na świat dziecka staje się dla rodziców okazją zbliżenia się do Boga.
Rodzicielstwo otwiera na Boga
Katarzyna i Mirosław Suchoniowie z Siedlec są przekonani, że sam fakt stania się rodzicem otwiera na doświadczenie Boga. - Zrozumieliśmy to, kiedy przeżyliśmy poronienie i przez jakiś czas staraliśmy się o kolejne dziecko. Poczuliśmy wtedy bardzo namacalnie, że to Bóg jest Panem życia i śmierci. Nie jesteśmy w stanie sami tego życia dać ani go przywrócić. Tym samym bycie rodzicem nieustannie uczy pokory, co jest konieczne, kiedy chcemy być ludźmi wiary. Jesteśmy stworzeniem, które staje wobec Stwórcy. On wie lepiej, co dla nas dobre - mówi pani Kasia. - Dzieci nie zawsze spełniają oczekiwania i ambicje rodziców, bo ani nie są nami, ani przedłużeniem nas. Bóg ma pomysł na nas jako ich rodziców, ale i konkretny plan dla nich. A z tym wiąże się zaufanie i zawierzenie. Skoro na pewne sprawy w związku ze zrodzeniem i wychowaniem potomstwa nie mamy wpływu, nie pozostaje nam nic innego, jak właśnie zaufanie i zawierzenie. Bardzo pomaga nam w tym bycie członkami róży różańcowej rodziców. Uczymy się dzięki temu, że dzieci nie są naszą własnością, ale jest Ktoś, kto kocha je najbardziej i czuwa - dodaje M. Suchoń.
Więcej dzieci - mniej egoizmu
W opinii małżonków dzieci otwierają rodziców na Boga także dlatego, że mają zupełnie inny sposób myślenia. - Zrozumieliśmy to, kiedy uczyłam się do egzaminu z metafizyki. Jechaliśmy samochodem. Nie rozumiałam jakiegoś fragmentu wykładu i przeczytałam go mężowi. Kiedy córka usłyszała, o czym rozmawiamy, stwierdziła, że dla niej jest to oczywiste i próbowała mi to wyjaśnić na swój dziecięcy sposób. Była w tym logika. Dzieci myślą metafizycznie, dlatego chyba Pan Jezus powiedział, że musimy stać się jak dzieci. Mają też naturalną tęsknotę za Niebem. Kiedy przeżywałam żałobę z powodu śmierci babci, córka pocieszała mnie, mówiąc, że przecież babcia jest już szczęśliwa z dziadkiem, który umarł wcześniej - podaje przykład K. Suchoń. I stwierdza: - Dzieci codziennie uczą nas zdobywania cnót: cierpliwości, wytrwałości, odwagi. Im więcej dzieci, tym mniej egoizmu. Możemy się w nich przeglądać jak w zwierciadle, by zobaczyć swoje wady i zalety, dlatego zmuszają nas do autentyczności i nieustannej pracy nad sobą. Są naszym motorem do rozwoju, by coraz bardziej stawać się lepszą wersją siebie na wzór naszego Ojca w Niebie. A to chyba właśnie jest świętość.
Św. Jan Paweł II, wypowiadając się na temat dzieci, rodziny i małżonków, często odwoływał się do duchowego klimatu nazaretańskiego domu. Przypominał: Maryja i Józef dzielili swój czas między pracę i modlitwę, a Jezus „był im poddany” i stopniowo włączał się we wspólne życie. W Liście do Rodzin podkreślał, że rodzice zostali powołani do „wzniosłej misji, jaką jest współdziałanie ze Stwórcą w przekazywaniu życia” i prosił: „nie lękajcie się życia!”.
W homilii wygłoszonej do rodzin w październiku 2000 r. papież z Polski mówił o tym, że dzieci mogą zmieniać dorosłych: „Dzieci są nadzieją, która rozkwita wciąż na nowo, projektem, który nieustannie się urzeczywistnia, przyszłością, która pozostaje zawsze otwarta. Są owocem miłości małżeńskiej, która dzięki nim odżywa i umacnia się”.
OKIEM DUSZPASTERZA
Ks. Roman Wojtczuk, proboszcz parafii Matki Bożej Częstochowskiej w Krzesku
Dziecko też może zaprowadzić do kościoła
Okazją do pogłębienia i ożywienia wiary jest dla dorosłych przystępowanie ich dzieci do sakramentów świętych, szczególnie czas przygotowania do I Komunii św. Często słyszę od parafian, że uczestnicząc w spotkaniach, mogą przypomnieć sobie wiele rzeczy, jak prawdy wiary. Zwykle zresztą, omawiając je, prosimy rodziców, żeby w domu przełożyli trudne, abstrakcyjne z punktu widzenia dzieci tematy na łatwiejszy język, opowiedzieli o nich w sposób obrazowy, przystępny. Nauka pacierza czy udział w modlitwie różańcowej, do której również mocno zachęcamy dzieci pierwszokomunijne, pozwalają rodzicom „odkurzyć” swoje życie modlitewne. Często tata czy mama, pomagając dziecku w nauce pacierza czy tajemnic różańcowych, postanawia, że „przy okazji” sam czy sama przyswoi je na pamięć. Kłania się tutaj również życie liturgiczne i świadome uczestnictwo we wszystkich nabożeństwach. Rozpoczynając jesienią przygotowania do I Komunii św., święcimy różańce i zachęcamy najmłodszą część naszych parafian - zwłaszcza trzecioklasistów - do włączania się w nabożeństwo różańcowe. Przychodzą na nie do kościoła najczęściej z rodzicami i odmawiają przy ołtarzu część tajemniczek. Okazją do wspólnej modlitwy jest też święcenie medalików i świec. Z kolei po Komunii św. dzieci zaczynają odprawiać pierwsze piątki miesiąca. Idealny model to udział w nabożeństwie pierwszopiątkowym i pierwszosobotnim z mamą i tatą, wspólne przystępowanie do spowiedzi i Komunii św.
„Nie musicie, ale korzystajcie” - proszę zawsze rodziców rozpoczynających czy to przygotowania do sakramentu chrztu św., czy I Komunii swoich dzieci. Jestem przekonany, że systematyczność katechez i nabożeństw nadaje też pewien rytm ich życiu religijnemu. Od dorosłych zależy, co dalej zrobią ze swoją wiarą pobudzoną w ten sposób do rozwoju. Czasami wysokie loty szybko wracają na poprzedni poziom, ale bywa, że poruszenie serca skłania do większego zaangażowania w życie Kościoła, do poszukiwań czy głębszej modlitwy. Zdarza się, że robią to, „bo wypada”, bo idą wszyscy rodzice. Z czasem przekonują się, że płynie z tego tylko samo dobro.
Kwestia wiary nigdy nie jest sprawą osobistą, a dobry przykład pociąga. To rodzice od samego początku odpowiadają za wychowanie dziecka w wierze. To oni prowadzą dziecko do Pana Boga, prowadząc je do kościoła. Z moich obserwacji wynika, że może też być odwrotnie, szczególnie, gdy dorośli są trochę na bakier z życiem religijnym i modlitewnym. Znam przypadek, że pod wpływem swoich nastoletnich dzieci, które zaangażowały się w ruch oazowy, rodzice postanowili wstąpić do Domowego Kościoła Ruchu Światło-Życie. Jak tłumaczyła głowa rodziny - widzieli w nich, gdy wracały ze spotkań, tyle entuzjazmu, że zdecydowali się sami podjąć pracę formacyjną. Nastąpiło przewartościowanie pewnych spraw, a nawet nawrócenie. Później mocno zaangażowali się też w życie parafii. Bez dwóch zdań - dzięki dzieciom!
Najmłodsi mają w sobie naturalną otwartość, ciekawość - dotyczy to też życia wiarą. Chłoną nowe treści przekazywane im na religii, są nimi bardzo zainteresowane, a po powrocie do domu nierzadko „egzaminują” rodziców, dopytują, mobilizują do poszukiwań albo - zachęceni przez katechetę - proszą, żeby wieczorem do modlitwy uklęknąć razem. Dobrze, że tak się dzieje - niech wzrasta cała rodzina. Pan Bóg przemawia do nas przez proste znaki. Dziecięca wiara jest wiarą najprostszą i najpiękniejszą, dlatego powinna dorosłych skłonić do zastanowienia się, przemyślenia własnej postawy i swojej relacji do Pana Boga.