Wspomnienia
Do zobaczenia Ojcze Święty !!!
W piątek o godzinie 10.00 rozpoczął się ostatni już dialog między Janem Pawłem, a tak niezliczoną grupą wiernych. Powiedziałem "dialog", bo tak w istocie było. Po pierwsze On tam naprawdę z nami był - i ciałem, ale przede wszystkim duchem. Jego słowa: "Żal odjeżdżać", ale przede wszystkim: "Nie lękajcie się!" brzmiały w uszach jak żywe-wypowiedziane przecież kiedyś z taką miłością.
Mam na imię Paweł. Jestem studentem IV roku Wydziału Prawa Uniwersytetu w Białymstoku. Należę czynnie do Duszpasterstwa Akademickiego przy Katedrze Białostockiej (śpiewam - jestem członkiem Akademickiej Scholi "Adonai"). Chcę się podzielić tym, co było mi dane przeżyć w związku ze śmiercią Ojca Świętego. W miarę jak nasz ukochany Papież dochodził sędziwego wieku, przychodziły niechciane myśli o Jego odejściu. Wraz z nią pojawiały się wyobrażenia o Jego ostatnich chwilach, reakcji ludzkości, pogrzebie. Marzyłem wręcz, aby móc być przy Nim w Jego ostatniej drodze, móc uczestniczyć w tym wszystkim. Kiedy ta smutna wieść do mnie dotarła, nie mogłem uwierzyć, że to już. Całe moje krótkie życie było ściśle związane z myślą, że Ojciec Święty po prostu jest. Dlatego też, moment ten był dla mnie szczególnie trudny - uświadomić sobie, że życie będzie się dalej toczyć, ale już bez Jana Pawła II, osoby przecież nam najbliższej. Myślę, że dla każdego Polaka śmierć największego z Polaków była osobistą stratą. W niedzielę po śmierci papieża otrzymałem telefon od mojej przyjaciółki. Zapytała mnie co myślę o tym, byśmy pojechali na pogrzeb. Było to dla mnie czymś niesamowitym - jak grom z jasnego nieba. Oczywiście bez cienia wątpliwości i jakiegokolwiek zastanawiania się zgodziłem się pojechać. Byłem bardzo szczęśliwy już na samą myśl, że ja tam będę, że spełni się to moje wielkie marzenie. W naszą podróż wyruszyliśmy grupką przyjaciół ze studiów (Adą, Czarkiem, Błażejem, Kamilą i Adamem). Zapakowaliśmy się w dwa samochody i prosząc Matkę Bożą o opiekę skierowaliśmy się w stronę Rzymu. Podróż była bardzo męcząca, trwała bowiem aż 24 godziny. Jednak setki samochodów i autokarów z polskimi rejestracjami napotkanych na wspólnym szlaku do Ojca Świętego sprawiły, iż czuliśmy się uczestnikami czegoś wielkiego i już nigdy niepowtarzalnego. To dodawało nam energii i rekompensowało wszelkie trudności podróży. Było też i trochę obaw. Na szczęście informacje mediów o zakorkowaniu Włoch, o zapchanym Rzymie, o niemożności dostania się na Plac Świętego Piotra - okazały się zupełnie nieprawdziwe. Do "Wiecznego Miasta" dotarliśmy we środę późnym wieczorem i dzięki uprzejmości duszpasterza akademickiego w Białymstoku - księdza Jarka, który w te dni był, mieliśmy okazję i przyjemność nocować u rzymskich rodzin (dziękujemy księże Jarku!!!) Dlatego też obok tych wszystkich ważnych spraw, które działy się w Watykanie, mogliśmy też doświadczyć wielkiej uprzejmości Włochów, darzących nas - Polaków niemałą sympatią. Po całonocnym czuwaniu nadszedł w końcu oczekiwany moment. W piątek o godzinie 10.00 rozpoczął się ostatni już dialog między Janem Pawłem, a tak niezliczoną grupą wiernych. Powiedziałem "dialog", bo tak w istocie było. Po pierwsze On tam naprawdę z nami był - i ciałem, ale przede wszystkim duchem. Jego słowa: "Żal odjeżdżać", ale przede wszystkim: "Nie lękajcie się!" brzmiały w uszach jak żywe-wypowiedziane przecież kiedyś z taką miłością. My natomiast, jak zawsze w odpowiedzi na Jego słowa reagowaliśmy spontanicznymi brawami. Słowa tutaj byłyby za małe. Pierwszy raz, gdy wnieśli trumnę Jego. Później, gdy kardynał Ratzinger tak pięknie w kazaniu mówił o oknie w niebie, z którego Ojciec Święty patrzy na nas i błogosławi. No i ten niezapomniany moment wyprowadzania trumny do bazyliki Świętego Piotra. Pozalewane łzami twarze wszystkich obecnych tam wiernych, oklaski tak mocne, że aż niemożliwe - oto jak był kochany nasz Papież. I aż chciało się znowu krzyknąć ile sił w gardle - to tak nam znane, pełne tęsknoty: "Zostań z nami"? Sił starczyło tylko, aby pomyśleć: "Do zobaczenia Ojcze Święty!!!" Dziękuję Bogu, że dane mi było GO pożegnać. Paweł „W Służbie Miłosierdzia" nr 5/2005