Pod oknem
„Do zobaczenia w niebie”. Bł. ks. Piotr Dańkowski
II wojna światowa była ciężkim czasem dla wszystkich. Życie stracić można było w niemal każdym momencie i na pozór z najgłupszego powodu. Trudne wydarzenia kształtują jednak mocne charaktery, a takim z pewnością był bł. ks. Piotr Dańkowski. Kapłan z Jordanowa, który nie tylko nie uląkł się okupanta, pomagał potrzebującym i w kanonadzie zła wspierał cichym dobrem. Do ostatniej chwili pozostał wierny życiu, jakie wybrał. Poniósł za to cenę życia, a dziś jest patronem powołań kapłańskich oraz księży Archidiecezji Krakowskiej.
Kapłan z Jordanowa
Gdy nadszedł 1908, zapewne nikt w Jordanowie nie spodziewał się jak wiele zmieni on w dziejach tego liczącego podówczas ok. 3000 ludności miasteczka. Po wielu wysiłkach oraz zabiegach, mieszkańcy wreszcie mogli rozpocząć budowę swojego nowego parafialnego kościoła. Rodzina Dańkowskich oczekiwała narodzin drugiego dziecka. I to te dwa wydarzenia – jak się później okazało – na zawsze miały odmienić historię Kościoła jordanowskiego, krakowskiego i polskiego.
Piotr Dańkowski otrzymał chrzest jeszcze w starej świątyni. Budowa nowej – tej funkcjonującej do dziś pod wezwaniem Trójcy Świętej – rozpoczęła się kilka miesięcy później. Powołanie późniejszego kapłana świadomie kształtowało się już zatem w nowym kościele, który był świadkiem dorastania Piotra, tego jak zdawał maturę oraz ostatecznie wyjechał do Krakowa, by w murach tamtejszego seminarium stawiać kolejne kroki w stronę kapłańskiego życia. To rozpoczął 1 lutego 1931, gdy z rąk kard. Sapiehy przyjął święcenia. Jako wikariusz posługiwał w Pobiedrze (dzisiejszej Paszkówce 1931-1932), Suchej Beskidzkiej (1932-1935) i parafii Najświętszej Rodziny w Zakopanem (1935-1941), gdzie najpierw zastała go wojna, a później deportacja do obozu zagłady w Oświęcimiu.
„Do zobaczenia w niebie Władziu”
Do KL Auschwitz ks. Piotr Dańkowski trafił z Tarnowa. Wcześniej przebywał w „katowni Podhala” – komisariacie Gestapo, na który okupanci zmienili zakopiański hotel „Palace”, hitlerowcy przesłuchiwali i torturowali jordanowianina. Ten nie tylko się nie załamał, ale w zimne wiosenne noce ‘41, pomagał współwięźniom, pożyczając im swoją sutannę, która w formie okrycia choć trochę pomagała rozgrzać wymizerowane ciała.
W obozie na celownik od razu wziął go kapo. Trudy wyniszczającej pracy oraz codziennych prób przeżycia, ks. Piotr dzielił m.in. z ówczesnym administratorem parafii w Białym Dunajcu ks. Władysławem Puczką. Razem pracowali w zakładach chemicznych „Bunawerke”. Razem – podobnie jak inni księża przydzieleni do tego zadania – w lutym ‘42 przeznaczeni zostali na śmierć. Ks. Władysław przeżył. Ks. Piotr nie.
– Często z tatą jeździłem do Białego Dunajca. Tam był proboszczem ks. Puczka, który był świadkiem zabójstwa i męczenia wujka w obozie – opowiada ks. Władysław Dańkowski, syn Kazimierza, starszego brata ks. Piotra. – Opowiadał szczegółowo, dlatego mój tata często jeździł do niego, bo chciał dowiedzieć się jak najwięcej. Każda jedna rozmowa była wielkim przeżyciem dla mojego taty.
W połowie marca obaj kapłani trafili do obozu w Rajsku, który dał początek Brzezince. Obdarzony dość słabymi warunkami fizycznymi ks. Piotr zgodnie z rozkazem SSmanów kopał rowy. Nie spodobał się zwłaszcza kapo Hansowi, który najpierw pobił Dańkowskiego, a w Niedzielę Palmową zapowiedział, że urządzi mu Drogę Krzyżową. Włożył na ramiona ks. Piotra belkę i wypędził go do baraku.
– Dla mnie to był szok: „Jak mogli go tak męczyć?”. Kiedy już prosił ks. Puczkę: „Powiedz im, żeby mi dali spokojnie umrzeć” – wspomina ks. Władysław Dańkowski.
Los dopełnił się w Wielki Piątek w obozowym baraku. Po spowiedzi i Komunii Świętej udzielonej ks. Piotrowi przez ks. Puczkę. Błogosławiony pożegnał się z przyjacielem słowami: „Do zobaczenia w niebie Władziu”. Zmarł z kłodą na ramionach, w dzień szczególnie przypominający mękę i śmierć Jezusa.