Wywiady
Dobry czas na refleksję
Rozmowa z prof. Wojciechem Roszkowskim, ekonomistą, historykiem i nauczycielem akademicki, profesorem nauk humanistycznych.
Przypadające na ten sam dzień święta Konstytucji 3 maja i Najświętszej Maryi Panny Królowej Polski pięknie pokazują, jak ważna w historii polskiego narodu była religia…
I jest nadal, jednak przez sposób narracji o codziennym życiu w głównym mediach rzeczywisty obraz staje się zamulony, rozmyty. Bo przeciętny Polak żyje dzisiaj reklamami mydła i powidła, audycjami typu „ukryta prawda”, czas ma wypełniony dosyć wątpliwej jakości opowieścią o życiu codziennym, pośpiechem. Natomiast zapominamy o tym, o czym kiedyś powiedział papież, że każdy człowiek rozumny musi czasem zadawać sobie pytanie: po co tu jest i jaki sens ma jego życie? A to, z czym mamy na co dzień do czynienia, wypiera tę ukrytą myśl przez głupstwo. Nie twierdzę, że cały czas mamy zastanawiać się nad sensem życia, ale dziś nie robimy tego prawie wcale. Nawet w Kościele, który powinien nas skłaniać do tej refleksji, nie zawsze tak się dzieje i także ludzie wierzący mają deficyt refleksji: na czym stoimy, z czego wynikają fundamentalne zasady, jak prawda - fałsz czy kim jesteśmy. Często powtarzamy tylko stereotypy, które daliśmy sobie wmówić.
Ten stan przekłada się na nasz stosunek względem drugiego człowieka. Dobitnie pokazuje to obecny poziom skłócenia polskiego społeczeństwa…
Wydaje mi się, że to konsekwencja tego braku fundamentalnej refleksji, o której wspomniałem, i tego zamulenia naszej świadomości różnymi pseudowydarzeniami. Analizujemy, co kto powiedział, jakie głupstwa się wydarzyły. Zajmujemy się banałami bardzo często w kontrze do drugiego człowieka. Zamiast roztrząsać, co głupiego ktoś powiedział, zastanówmy się, co mądrego my mamy do powiedzenia.
Czy ktokolwiek jeszcze zastanawia się, co tak naprawdę świętujemy 3 maja? Co zostało z tamtych ideałów? Czy dziś jest miejsce na patriotyzm?
To pytanie, które warto zadawać, bo zapisy Konstytucji 3 maja już nas nie dotyczą. Tam była mowa o ochronie chłopów, likwidacji liberum veto, dynastii panującej. Jednak ta konstytucja była bardzo ważna, bo stanowiła próbę ratowania państwa. I to jest istota rzeczy, o której większość naszego społeczeństwa dziś w ogóle nie myśli. Co to znaczy państwo, czy jest nam do czegoś potrzebne, czy ono ma nam tylko coś dawać, a my od niego brać? Czy jest to jednak wspólna odpowiedzialność? Szybko zapomnieliśmy, co to było państwo komunistyczne, o ograniczonej suwerenności, gdzie rządzili nami obcy, niszcząc naszą substancję narodową. Dzisiaj młode pokolenie rzadko ma refleksję o tym, że to państwo jest gwarantem ich bezpieczeństwa i tożsamości.
W trudnych dziejowo momentach religia katolicka nam - jako państwu - pomagała: chrzest uniezależnił nas od Niemców, wiara mobilizowała do obrony przed Tatarami, potem dzięki niej przetrwaliśmy powstania, wojny, komunizm… Dziś wróg wie, że jeśli zniszczy tę zaporę, pokona nas?
W debacie świeckiej w Polsce pomylone są porządki. Kościół nie jest instytucją polityczną, która zbawi nasze państwo. Kościół nie jest od tego, by ingerować w życie partyjne, tworzyć dywizje, i bardzo dobrze. Siłą Kościoła jest działanie na nasze sumienia, odpowiedzialność - wszystkie te rzeczy, które można określić słowem „cnoty”. Tylko proszę zauważyć, jak to brzmi, bo czym właściwie są dzisiaj cnoty? Kojarzą się z archaizmem, a przecież cnoty to te wartości duchowe, które ratują cywilizację. To męstwo, rozwaga, mądrość, odpowiedzialność itp. - elementy budujące siłę państwa. Czy to jest mieszanie się Kościoła do polityki? Jeżeli tak, to odwrotnością są hasła „róbta, co chceta” i te, które trzeba wykropkowywać.
Wydał Pan niedawno książkę „Historia chrześcijaństwa. Świętości, upadki i nawrócenia”, wcześniej były „Roztrzaskane lustro” i „Bunt barbarzyńców”. Skąd pomysł, by zająć się tymi tematami?
Motyw do napisania każdej z tych książek był inny. O „Roztrzaskanym lustrze” czy „Buncie barbarzyńców” można powiedzieć, że to raczej odpowiedź na wyzwania współczesnego czasu, który niesie bardzo niepokojące zjawiska, m.in. upadek cywilizacji zachodniej. Bo problem jest taki, że wiele osób w ogóle nie potrafi zauważyć tego, co się dookoła dzieje. Nie chcą zaakceptować faktu, iż roztrzaskali lustro i boją się w nim przejrzeć. Z kolei „Historia chrześcijaństwa” to efekt moich wieloletnich zainteresowań. Motywem, dla którego doprowadziłem ten projekt do końca, był współczesny kryzys Kościoła i to, że niektórzy prorokują jego upadek. Musimy pamiętać, że nic w życiu nie jest nieuchronne, ale są też siły, które pewne procesy mogą przyspieszyć. Choć kryzys jest niewątpliwy, ja chciałem wyłowić z historii Kościoła jedną rzecz: że kryzys jest nieuchronnie związany z Kościołem. Kościół to instytucja założona przez Chrystusa, ale realizowana przez ludzi. A ci są niedoskonali, zdarzają się im wzloty i upadki spowodowane wewnętrznymi problemami doktrynalnymi, osobistymi, słabością ludzi i zewnętrznymi: presją, prześladowaniami itd.
Czy Europa, w tym także Polska, zapominają, skąd wywodzą swoje korzenie?
Polska może trochę mniej, ale znajomość historii Kościoła w Europie jest w tej chwili minimalna. Doświadczyłem tego w europarlamencie, będąc europosłem. Kiedy rozpoczęto projekt budowy Domu Historii Europejskiej, miałem w ręku projekt wystawy sformułowany i podpisany przez kilkunastu profesorów wybitnych uczelni europejskich. Oni napisali zdanie, które mnie zszokowało: że chrześcijaństwo powstało w IV w. z połączenia tradycji judaistycznej i organizacji kościelnej. To jest tak fundamentalna bzdura, że trudno sobie wyobrazić, by profesor historii mógł się pod czymś takim podpisać! Zadałem sobie wówczas pytanie: co przeciętny Europejczyk wie o historii Kościoła? Niewiele, co zresztą potwierdza przykład mojej edukacji szkolnej. Czego dowiadywaliśmy się o historii Kościoła podczas lekcji? Prawie nic, a jeżeli już, to samo zło. Więc skąd przeciętny Polak katolik ma wiedzieć, co jest fundamentem, jaka jest historia. Zdanie o tym, że te pierwsze trzy wieki chrześcijaństwa nie istniały, dobitnie to pokazuje. To odprysk dziwnej tezy, że Konstantyn stworzył chrześcijaństwo jako religię państwową. Te straszne bzdury są - niestety - obecne w mainstreamowym przekazie o historii cywilizacji i Europy. Nie zapomnę zdania z „Historii Europy” Normana Davisa, gdzie twierdzi on, że Chrystus nie założył Kościoła.
Co ciekawe, założyciele Unii Europejskiej bardzo mocno podkreślali jej chrześcijańskie korzenie, a Robert Schuman, autor deklaracji, która dała podwaliny Unii, został ogłoszony sługą Bożym, trwa jego proces beatyfikacyjny.
No właśnie: co się stało z Unią Europejską… Dziś jej twarzą nie jest Robert Schuman, tylko Altiero Spinelli, czyli autor federacyjnego projektu państwowego, włoski komunista. Odjechaliśmy do komunizmu: miękkiego, gdzie etyka jest zależna, mamy pełen relatywizm moralny, a gdy ktoś podnosi Dekalog, inni natychmiast protestują. Fundament został kompletnie skruszony.
Czy postulowane przez środowiska lewicowe oddzielenie państwa od Kościoła ma jakiekolwiek uzasadnienie?
To jakiś samobójczy pęd nienawiści do Kościoła, który - nie zawsze jest - ale powinien być rzecznikiem cnót budujących społeczeństwo. Ta cała nowomowa lewicowa atakuje skandale kościelne, a przecież nikt nie jest idealny. Jednak ponieważ Kościół niesie jakieś wartości oparte na Dekalogu, nie da się go zastąpić. Dzisiejsza lewica nie jest lewicą, ale szkodnikiem cywilizacyjnym, który rozbija takie pojęcia, jak wartości, rodzina, są rzecznikami relatywizmu moralnego, przy którym żadne społeczeństwo się nie ostanie.
Został Pan poproszony o współpracę przy szkolnych podręcznikach do historii. Czy zgadza się Pan ze słowami ministra edukacji, że „nauka albo religii, albo etyki będzie obligatoryjna, by do młodzieży docierał jakikolwiek przekaz o systemie wartości”?
W pełni się z tym zgadzam. Szanuję poglądy czy stanowiska ludzi, którzy mają wątpliwości co do wiary w Boga. Jednak młode pokolenie trzeba uczyć etyki. W moim przekonaniu najlepszym fundamentem nauczania etyki są Dekalog i doktryna Kościoła. Ale jeżeli ktoś uważa, że można to wytłumaczyć na innej podstawie (choć moim zdaniem nie da się) i będzie uczył zasad moralnych, to dobrze. Natomiast jeżeli się walczy i z religią, i z etyką w szkołach, to jest się zwolennikiem tych demonstracji, których hasła trzeba wykropkowywać. Bo wtedy wszystko jest dozwolone, zależy tylko, kto krzyczy głośniej, kto ma więcej siły.
Dziękuję za rozmowę.