Osobowość
Góra inspiracji
Co jest dla Ojca najważniejsze? – zapytałem. O. Jan Góra spojrzał mi prosto w oczy i powiedział: – Jest tylko jedna sprawa w życiu ważna: być z Chrystusem! Inne są nieważne.
Bez niego nie byłbym tym samym katechetą. Pokazał mi sens powołania katechetycznego. Swoim życiem podpowiadał, że nie można być katechetą na próbę. Dziś widzę, że podawał mi puzzle, z których miałem sam ułożyć sensowną całość. Znaliśmy się 34 lata. Każdy, kto się z nim spotkał, nosi swojego ojca Jana Górę. Ja też. Najważniejsze były dla mnie jego podpowiedzi katechetyczne. One mnie ukształtowały.
Młodzi i liturgia
Dojeżdżałem na jego ,,siedemnastki” jako licealista, a później już jako katecheta. Najpierw sam, a później z moimi uczniami. Uczył śpiewu, wychodził z mikrofonem do młodzieży, objaśniał gesty liturgiczne, prosił o podawanie intencji modlitwy wiernych, wprowadzał trzymanie się za ręce na znak pokoju… Zapraszał młodych do współudziału w liturgii. Jego kazania były opowieścią dla młodych. Próbowaliśmy to przenosić z różnym rezultatem na nasze młodzieżowe Msze św. Dziś można powiedzieć, że to wszystko to coś zwyczajnego. Ale tak wtedy – 38 lat temu – jak i dziś, to w wielu parafiach coś nadzwyczajnego. Dziś, kiedy zastanawiamy się, jak dotrzeć do młodzieży, trzeba powiedzieć, że piękna liturgia jest czymś najważniejszym na drodze ewangelizacji młodzieży. Dobrze przygotowana porusza serca.
Serce mówi do serca
Pokazał mi, że praca katechetyczna i duszpasterska wśród młodzieży musi dotykać różnych wymiarów życia i nie ograniczać się do liturgii. Przegrana przygotowania do bierzmowania według mnie jest spowodowana tym, że kontrolujemy uczestnictwo liturgiczne młodzieży, a nie mamy dla nich propozycji ewangelizacyjnych oraz wspólnego bycia ze sobą. Bywa, że nie ma w nas chęci bycia z młodzieżą, wychodzenia do nich. Bycie z młodymi musi rodzić potrzebę relacji nie tylko liturgicznych, musi wyzwalać szukanie sposobów, by się z nimi spotkać. To szukanie było dla o. Jana Góry bardzo ważne. Powtarzał za bł. kard. H. Newmanem, że ,,serce mówi do serca’’. Pamiętam, jak na Jamnej rozmawiając w gronie katechetów, powiedział: – Wizję katechezy i duszpasterstwa opartą na słowie ,,przyjdź’’, trzeba uzupełnić o formułę ,,pójdź’’. Trzeba ,,pójść’’ do młodzieży, a nie tylko czekać na nich.
W czasie beatyfikacji Jana Pawła II zobaczyłem, że stoi w tłumie razem z innymi. – Co ojciec tutaj robi? Dlaczego ojciec nie jest w sektorze dla księży? – zapytałem. – Nie otrzymałem wejściówek dla całej grupy mojej młodzieży, to postanowiłem zostać z nimi – odpowiedział.
Poszukiwać nowego bukłaka
Podpowiadał mi, jak szukać ewangelicznego ,,nowego bukłaka do młodego wina”. Bywałem u niego, gdy wspólnie czytał z młodzieżą Pismo Święte, teksty filozoficzne, papieskie i literackie. Od niego zaczerpnąłem pomysł, aby przy lampie naftowej pogadać z młodzieżą o tym, co dla nich ważne. To u niego podpatrzyłem wspólne kolędowanie oraz pomysł zapraszania na herbatę po Mszy św. To on zachęcił mnie do wyjazdów z młodzieżą. To on zafascynował mnie Janem Pawłem II i dodał odwagi, abym pisał do niego o tym, co robię. Na różne sposoby szukałem u niego inspiracji. Jeździłem na jego Msze, ranne Roraty i noce czuwania. Bywałem na Jamnej. Jeździłem na jego kolokwia o wierze, nadziei i miłości do Hermanic. W czasie tych letnich wyjazdów odkryłem, że do młodych trzeba docierać bez napuszonego języka. Ojciec Jan pokazał mi, że wiarę trzeba przełożyć na język zrozumiały i że trzeba głosić nowinę dobrą, a nie zgorzkniałą nowinę. Jego pomysły poznańskie, hermanickie, jamneńskie i lednickie są kopalnią inspiracji.
Ewangelizować pozytywnie
Kiedy religia powróciła do szkół, pojechałem do niego przerażony tym wszystkim, co o katechetach pisano i mówiono. Przestrzegał mnie przed negatywnymi motywami działań katechetycznych. – Nie możesz działać jedynie prowokowany przez wrogo nastawionych uczniów i nauczycieli. Musisz katechizować pozytywnie. Do Pana Boga idzie się przez urok i fascynacje. Na ile to możliwe, rób coś nie tyle dla nich, ile z nimi – powiedział. Na różne sposoby podpowiadał mi, abym szukał nowego bukłaka. I zacząłem szukać. Moje ,,inne” lekcje religii takie jak Dni dla Duszy, Śremskie Dni Papieskie, Shalom Śrem – Śremskie Dni Judaizmu, ŚREMSONG, Śremskie Zaduszki Muzyczne mają swoje źródło w jego między innymi inspiracjach. Pod wpływem jego kreatywności i rozmów z nim rodziły się w mojej szkole spotkania, prelekcje, warsztaty, spektakle, wystawy, lekcje filmowe, koncerty, wyjazdy, pomoc potrzebującym, spotkania modlitewne i liturgiczne. Choć żył głównie tym, co sam wymyślił, to słuchał z zaciekawieniem tego, co robię. Interesowało go, co napisałem w książce Katecheta w potrzasku.
Dbać o swoją wiarę i siebie
Udzielał mi porad duchowych. Spowiadał. Przypominał, abym rozmawiał z Bogiem, kiedy się tylko da. Wiedział, że to nie jest proste. Zadzwoniłem kiedyś do niego i usłyszałem: – Nie mam czasu na osobistą modlitwę, czy ty to rozumiesz? Hermanicka modlitwa kardynała Newmana: ,,Prowadź mnie światło odwieczne…”, którą kończył każdy dzień, stała się moją modlitwą. W jego osobie spotkałem kogoś, kto wyzwalał mnie z katechetycznych lęków. Opowiadając mu o swoich lękach usłyszałem: – Nie możesz wiecznie się bać, bo jako katecheta zwiędniesz. Miał o nas – katechetach – róże zdania. Pewnego razu, kiedy jechaliśmy razem na Jamną, powiedział, że jest zaniepokojony, bo spotyka zakompleksionych katechetów, którzy wstydzą się wyznać publicznie, że wybrali tę drogę. – Trzeba być dumnym, że jest się katechetą. W zeszłym roku podczas rekolekcji dla katechetów na Lednicy powtarzał często, że tylko człowiek zapalony może zapalić. Przekonywał nas, że historia Kościoła to historia świętych, a nie skandali kościelnych. Na zakończenie rekolekcji poszedłem poprosić go jak zwykle o słowo i błogosławieństwo. – Katecheta jest na pierwszej linii frontu. Musisz sam walczyć o swoją wiarę. Musisz zawalczyć o swoje powołanie katechetyczne. Będziesz bardzo bezczelny, jeśli namawiać będziesz młodzież do czegoś, czym nie żyjesz. Nie zapominaj o modlitwie za tych, których katechizujesz. Nikogo nie skreślaj. Uciekaj od tych, co sieją zwątpienie, bo odbiorą tobie siły – powiedział na pożegnanie.
Wpisać trudy w posłannictwo
Ojciec Jan nauczył mnie, że głoszenie Dobrej Nowiny kosztuje. Nie było mu obce niezrozumienie i upokorzenie. Był czas, że abp Jerzy Stroba zabronił mu głoszenia kazań. Kiedyś, po jednej z nocy czuwania, pijąc herbatę, zobaczyłem, że jest jakiś zamyślony i smutny. – Taka piękna noc, a ojciec jest jakby czymś zasmucony. Dlaczego? – Noc czuwania była piękna, ale za chwilę wstaną ojcowie i oberwie mi się, że nie mogli spać, bo za głośno śpiewaliśmy – powiedział.
Kiedy patrzę wstecz, to mogę powiedzieć, że uratował mnie, wskazując na początku mej drogi katechetycznej zagrożenia, których wtedy się nie spodziewałem. Pokazał mi, co go spotyka i co może spotkać każdego, kto poważnie traktuje głoszenie Dobrej Nowiny. Nazywał po imieniu to, co boli, a co przychodzi często nie od wrogów, ale od swoich. Bólem duszpasterza i katechety jest upokorzenie, zazdrość, kpiny, marginalizacja, osamotnienie, obojętność, nieuzasadniona krytyka… Do trapiących nas chorób zaliczał też niezdrową konkurencję. Powtarzał często, że w dziele głoszenia Dobrej Nowiny nie chodzi o konkurencję, ale o komplementarność.
Przekładać jego inspiracje
Ukształtowały mnie rozmowy z nim o Bogu, Kościele, wierze, Janie Pawle II, katechezie i młodzieży. Był w mojej szkole. Uczniowie byli nim zachwyceni. Mówił o sobie, ale tak naprawdę opowiadał im o Jezusie i dość często o św. Janie Pawle II. Powiedzieli po spotkaniu, że słuchali kogoś, kto karmił ich sensem. W drodze powrotnej rozmawialiśmy o tym, jak wielkie tereny są do zagospodarowania w szkole. Potwierdzał, że jeśli katecheci go nie zagospodarują, zrobią to nihiliści. Każdy z katechetów te jego inspiracje i wypracowane metody może przekładać na swoją katechezę w konkretnej szkole. Po co? Po to, by ukazać na różne sposoby, że najważniejsze w życiu, to być z Chrystusem.