Wywiady
Jest dla mnie wielkim zaszczytem jak staję przy ołtarzu
Czym jest dla Pani wiara i jak przenosi ją Pani na życie zawodowe?
Wiara jest przede wszystkim tym, co daje siłę. Gdy pewne rzeczy nas przerastają i w trudnych okresach wydaje nam się, że nie będzie możliwości pójścia dalej, wiara pomaga nam uwierzyć w to, że damy radę, zrobimy coś, przejdziemy... Oczywiście wynosi się ją z domu. Ja również wyniosłam wiarę z mojego domu, pomagała mi w trudnych chwilach. Mój ojciec zginął bowiem w Oświęcimiu na początku wojny, przeżyłam też powstanie i okupację w Warszawie. Wychowywała mnie właściwie babcia, bo mama musiała pracować, żeby utrzymać mnie i brata. W miarę dorastania i dostania się na studia ta wiara była w moim wypadku w jakimś sensie zachwiana. Chodziłam do kościoła, bo rodzina szła, niewiele też się modliłam. Wydawało mi się wówczas, że to, co nas otaczało: studia, koledzy jest ważniejsze od innych spraw.
Błogosławiony ks. Jerzy Popiełuszko pomógł Pani znaleźć właściwą drogę?
Tak. Zetkniecie się z ks. Jerzym, który nie patrzył, czy ktoś jest blisko Kościoła, czy bywa w nim, było dla mnie bardzo ważne. Poprzez Romę Szczepkowską, która komunikowała ks. Jerzego z naszym środowiskiem, zapytał mnie, czy nie bałabym się być przy nim w kościele. Odparłam, że oczywiście nie bałabym się, tylko nie wiem, czy ksiądz Jerzy chciałby, bo nie byłam tak blisko kościoła. To nie były takie czasy, że stawało się przy ołtarzu. Spotkanie z ks. Jerzym nastąpiło na rynku Starego Miasta. Nie tyle się wyspowiadałam, co powiedziałam mu o wszystkich swoich sprawach oddalających mnie od Kościoła. Zapytał się tylko, czy chcę być w Kościele. Powiedziałam, że tak, oczywiście i zaprosił mnie. To był na pewno wielki krok. I dotrzymałam słowa, bo jestem bardzo wierna temu wszystkiemu, czego tam doświadczyłam i nauczyłam się. To była placówka wolności otoczona przez zomo.
Nie wszyscy aktorzy, którzy brali udział w Mszach Świętych za Ojczyznę, pozostali jednak wierni ks. Jerzemu... Dlaczego?
Nie rozumiem tego. Była taka moda mojego środowiska, że ta część, która zdecydowała się z początku być przy kościele św. Stanisława Kostki i przy ks. Jerzym, potem odeszła i była zupełnie po innej stronie. Wówczas próbowano nas zastraszać. Mnie i Kaziowi Kaczorowi podpalono samochody, a Piotrowi Szczepanikowi, który miał gospodarstwo, spalono stodołę. Aktorzy w większości na szczęście nie wystraszyli się wtedy. Liczyliśmy się z tymi atakami, traktowaliśmy je jako naszą wojnę polsko-jaruzelską.
Szczególnie ważne było dla nas to, że Ojcem Świętym został Polak, Jan Paweł II. Człowiek, który odrobinkę był przecież aktorem i to, co do nas mówił, było dla nas bardzo ważne. Wgłębialiśmy się w jego bardzo mądre, choć trudne wiersze. Czasami na nas krzyczał: „Nie lękajcie się” i wtedy ten nasz naród jakoś to rozumiał, był przy nim chyba w całości. Miałam zaszczyt stanięcia przed nim w Castel Gandolfo, powiedzenia poezji patriotycznej, także tej napisanej przez niego. Nie zapomnę uścisku jego dłoni. Można powiedzieć, że przez kilka sekund byłam w jego rękach. Wielu aktorów odeszło później od tego, czego nauczał ks. Jerzy. Ja trwałam, w stanie wojennym byłam w kościołach całej Polski z koncertami. To są jednak jakieś zewnętrzne sprawy. Najważniejsze jest jednak to, że nie wyobrażam sobie teraz życia bez modlitwy.
Ma Pani jakąś ulubioną?
Jestem strasznym nerwusem i jak chcę się uspokoić, to biorę różaniec. Mam tylko do siebie wielką pretensję, że bez przerwy o coś proszę. Ale staram się też dawać z siebie to, co się nauczyłam, co potrafię, co mogę jeszcze przekazać. Jest dla mnie wielkim zaszczytem, jak staję przy ołtarzu. Bardzo często się teraz modlę. Jest to starość, mam różne trudne okresy w rodzinie i choroby, a modlitwa mnie jakoś trzyma. Od 8 lat służę do mszy smoleńskich – tak to nazywam. To jest moje świadczenie. Zawsze, gdy zapraszają mnie do jakiegoś kościoła, jestem gotowa tam być i mówić poezję, ale także o swojej wierze, o tym co nas otacza, o dobrej zmianie.
Dziękuję za rozmowę.