Imieniny: Alberta, Janusza, Konrada

Wydarzenia: Światowy Dzień Telewizji

Wspomnienia

Kard. Dziwisz o świętości Jana Pawła II

Kościół Jana Pawła II to Kościół otwarty, który chce służyć człowiekowi. Pragnie ukazywać mu ewangeliczną drogę życia – mówi w rozmowie z KAI kard. Stanisław Dziwisz. Były sekretarz Papieża ujawnia wiele nieznanych dotąd faktów na temat osobistego życia Jana Pawła II, jego sylwetki duchowej oraz wzorca świętości, jakim staje się od momentu beatyfikacji dla wszystkich współczesnych.




KAI: W czym przejawiała się świętość Jana Pawła II?

Kard. Stanisław Dziwisz: Świętość Jana Pawła II była obecna w całym jego życiu. Można ją było zauważyć zarówno w jego relacji do Pana Boga, jak też w jego stosunku do drugiego człowieka. Świętość przejawiała się w ogromnej dyscyplinie wewnętrznej oraz w wielkiej miłości. To właśnie miłość była naczelnym motywem jego postępowania.

Zewnętrznym wyrazem świętości Papieża była jego modlitwa. Jan Paweł II był rzeczywiście człowiekiem wielkiej modlitwy. W czasie jednego ze spotkań z młodzieżą Ojciec Święty powiedział, że modlitwa jest mówieniem do Boga i słuchaniem Boga. Im bardziej modlitwa staje się słuchaniem, czego Bóg pragnie ode mnie, tym bardziej staje się kontemplacją.


KAI: Od którego momentu nabrał Ksiądz Kardynał przekonania, że ma do czynienia ze świętym?

- Poznałem kardynała Wojtyłę, wcześniej księdza i biskupa w czasie moich studiów w Seminarium Duchownym w Krakowie. Już przy pierwszym naszym spotkaniu odniosłem wrażenie, że jest on człowiekiem wyjątkowym. Odznaczał się wielką pobożnością, wielką modlitwą.

Jako alumni pierwszego roku studiów teologicznych podziwialiśmy, jak on się modlił. Na długich przerwach, między wykładami, pogrążony w skupieniu, na kolanach, modlił się w seminaryjnej kaplicy. Pamiętam jego długie włosy, które spadały mu na twarz. Tak trwał na modlitwie. Gdy powracał do sali na wykład, odnosiliśmy wrażenie, że przychodzi ze spotkania, z rozmowy z samym Panem Bogiem.

Byliśmy już wtedy przekonani o tym, że ten pogodny profesor, który potrafił żartować podczas zajęć ze studentami, żyje innym życiem, że on jest zjednoczony z Panem Bogiem. I tak było przez całe jego życie, aż do ostatniego momentu.

Przychodzą mi tu na myśl jego słowa, że dla papieża najważniejsza jest modlitwa, a nie inne sprawy. Modlitwa na wzór Mojżesza, z podniesionymi wysoko rękami, proszącego Boga w różnych sprawach Kościoła, ludzkości i świata. Myślę, że Ojciec Święty dużo modlił się także za siebie.


KAI: Beatyfikacja w sensie duszpasterskim oznacza wyznaczenie wzoru świętości dla współczesnych. Jaki wzorzec ustanawia beatyfikacja Jana Pawła II? Co to znaczy podążać śladami jego świętości?


- Beatyfikacja czy kanonizacja jest oficjalnym stwierdzeniem świętości danego kandydata na ołtarze, potwierdzeniem heroiczności cnót. U Ojca Świętego tych cnót nadzwyczajnych, choć spełnianych w sposób zwyczajny, było bardzo wiele. Można powiedzieć, że Jan Paweł II był człowiekiem modlitwy, niezwykle pracowitym. Nade wszystko był jednak człowiekiem miłości - miłości Boga, z której płynęła miłość bliźniego. Płynęło poszanowanie drugiego człowieka, w którym widział obraz Boga.

I każda z tych cnót nadaje się do tego, aby być przykładem, wzorem. Pójść śladami świętości według wzoru wskazanego przez Jana Pawła II, znaczy być otwartym na Boga i na bliźniego, jak on był otwarty. Iść do drugiego człowieka bez lęku i bez obawy. Ukazywać mu wielkość miłości Boga, która jest przebaczeniem, podaniem ręki nawet zamachowcy na jego życie. Dla mnie Jan Paweł II jest wzorem człowieka, który odpowiada na wezwanie Pana Boga i odważnie podąża za tym wezwaniem.

On zrozumiał, że jego powołaniem jest być pasterzem i starał się wypełnić oczekiwania płynące z jego powołania i spełnić to, czego Pan Bóg od niego żąda.


KAI: Beatyfikacja Jana Pawła II jest też niezwykłą okazją dla Kościoła w Polsce w sensie refleksji: jak budować teraz Kościół w świetle nauczania Jana Pawła II. Jak Ksiądz Kardynał scharakteryzowałby to pojęcie „Kościół według Jana Pawła II”? Jakie filary takiego modelu byłyby najistotniejsze?

- Kościół dla Jana Pawła II to Kościół Soboru Watykańskiego II, Kościół konstytucji "Lumen gentium" i "Gaudium et spes". To rzeczywistość bosko-ludzka, w której jest obecny Chrystus objawiający miłość Boga i człowiek odkupiony przez Chrystusa. Chrystus jest obecny w sakramentach, w Słowie Bożym, w modlitwie. Człowiek zaś jest największym dziełem Boga, stworzonym na Jego obraz i podobieństwo.

Kościół musi więc strzec tego wymiaru boskiego poprzez wierność przykazaniom Bożym. One są jak drogowskazy, za którymi trzeba podążać, aby nie zbłądzić i nigdy nie odejść od Boga. Kościół Jana Pawła II to Kościół otwarty, który chce służyć człowiekowi. Pragnie ukazywać mu ewangeliczną drogę życia. Zadanie to spełnia na różne sposoby, poprzez biskupów, kapłanów, osoby konsekrowane czy też przez ludzi świeckich. Uczy o godności człowieka i rodziny, broni życia od poczęcia do naturalnej śmierci.

Kościół przez swoich pasterzy strzeże czystości wiary, broni przed niebezpieczeństwami, ale czasem też napomina. Kościół służy człowiekowi również w wymiarze materialnym. Prowadzi szkoły, przedszkola, domy dla osób starszych, biednych i bezdomnych. Pragnie służyć tym, co posiada. Może nie zawsze to wychodzi, niemniej takie jest jego powołanie. Pragnie być Kościołem świętym.


KAI: Mówi się: papież – mistyk. Czy papież przeżywał jakieś nadzwyczajne stany mistyczne, wizje?

- Tak, był mistykiem, to znaczy człowiekiem zanurzonym w Panu Bogu. Umiał mówić do Pana Boga, ale nade wszystko umiał słuchać, czego Bóg żąda od niego, i to wypełniać. Całe jego życie było jedną, wielką modlitwą. Każdego dnia wstawał wcześnie rano. Swój dzień rozpoczynał modlitwą: medytacja, rozważanie, potem Msza święta, dziękczynienie. Bez pośpiechu... Msza była dla niego również medytacją. Cały jego dzień był przeplatany modlitwą, adoracją, czytaniem duchowym...

Codziennie wieczorem podchodził do okna, by pobłogosławić Rzym i cały świat, którego był pasterzem. Zjawisk nadzwyczajnych nie widziałem. Wielokrotnie byłem świadkiem, jak wstawał w nocy i szedł do kaplicy. Zdarzało się, że kiedy był w niej sam, wówczas półgłosem przemawiał do Boga, czasem nawet śpiewał.... Gdy był młodszy, modlił się leżąc krzyżem, czy to w kaplicy, czy u siebie w apartamencie.


KAI: A jak Papież dzielił czas na modlitwę i działanie, przy tak dużej ilości obowiązków?

- On tego czasu nie dzielił. On się modlił każdym obowiązkiem i każdym zajęciem. Idąc na audiencję modlił się za ludzi, których miał spotkać. Modlił się także za nich po audiencji. Zauważyłem, że modlił się również w czasie audiencji, gdy ktoś przemawiał. To była jego duchowość, stałe zjednoczenie z Panem Bogiem.


KAI: Najczęściej swoje rekolekcje biskup Wojtyła odprawiał w opactwie benedyktynów w Tyńcu; bywał też u kamedułów na krakowskich Bielanach, w seminarium krakowskim i Zakopanem. Czym różniły się od nich rekolekcje w Watykanie?

- Jako biskup wybierał te miejsca, które najbardziej sprzyjały skupieniu i nawiązaniu kontaktu ze Stwórcą. Wybierał więc miejsca piękne krajobrazowo, umożliwiające odosobnienie, takie właśnie jak Tyniec czy krakowskie Bielany. W Watykanie odprawiał swoje rekolekcje razem z pracownikami Kurii rzymskiej. Rekolekcje trwały sześć dni. Zachowywał wtedy absolutne milczenie i skupienie, również w czasie posiłków. Nikogo nie przyjmował. Modlił się w prywatnej kaplicy. Były to dla niego dni święte. Dni pełne zjednoczenia z Panem Bogiem.


KAI: Jak Jan Paweł II przeżywał swe cierpienie, którego mu nie brakowało? Jak wyglądało to codzienne niesienie krzyża, szczególnie w ostatnich latach pontyfikatu? Czy nie buntował się, nie przeżywał załamania? Czy odczuwał szczególną komunię, solidarność z innymi osobami cierpiącymi?

- Ojciec Święty zaraz po zamachu, mając jeszcze świadomość przebaczył swojemu zamachowcy. Przebaczył mu, tak jak Chrystus przebaczył tym, którzy Go krzyżowali. To samo zrobił po odzyskaniu świadomości. Wiele razy mówił, że jest wdzięczny Panu Bogu za to cierpienie, że może ofiarować swoją krew w intencji Kościoła, w intencji świata. Miał tę świadomość, że poprzez swoje cierpienie dopełniał cierpień Jezusa Chrystusa.

Przyjmował cierpienie jako łaskę. Kiedy potem przyszły inne cierpienia, jak złamanie ręki czy kości biodrowej, nigdy nie narzekał. Można powiedzieć, że w Liście apostolskim „Salvifici doloris” opisał drogę przeżywania swojego cierpienia z Chrystusem. A cierpiał dużo.

Zwłaszcza ostatnie lata były dla Ojca Świętego jednym pasmem cierpienia. Możemy sobie wyobrazić, jak wielkim cierpieniem było dla niego to, że w ostatnich dniach swojego życia nie mógł w ogóle mówić. Był człowiekiem wysportowanym, a w ostatnich miesiącach był przykuty do krzesła. W ostatnią Wielkanoc przyszedł do refektarza, aby poświecić pokarmy wielkanocne, i jak było w zwyczaju, by zjeść wspólnie śniadanie. Nie mógł jednak przełknąć nawet śliny. Ojciec Święty nigdy jednak nie narzekał.

W Niedzielę Wielkanocną, gdy odszedł od okna, z którego miał przemawiać, ale nie mógł, udzielił tylko błogosławieństwa. Potem powiedział: „Jeśli nie mogę odprawiać Mszy świętej ani przemawiać, być z ludem, to lepiej żebym umarł, ale zaraz potem dodał: «Totus Tuus - Cały Twój». I słowa więcej nie powiedział. W ostatnim dniu swojego życia tylko napisał «Totus Tuus» i to były jego ostatnie słowa.


KAI: Podobno każdego prawdziwego świętego charakteryzuje poczucie humoru...

- Ojciec Święty lubił się śmiać, żartować, ale nigdy z kogoś. W czasie wizytacji, gdy był jeszcze biskupem, lubił słuchać żartów, które opowiadali księża. Nigdy jednak nikogo nie wyśmiewał. Lubił też spotkania z młodzieżą, pogodne wieczory na oazie Ruchu „ Światło-Życie”. Lubił śpiewać młodzieżowe piosenki. Był człowiekiem radosnym i pogodnym. To mu też pomagało w jego życiu wewnętrznym.

Biskup Albin Małysiak, dziś emerytowany biskup pomocniczy w Krakowie, zbierał żarty po diecezji, gdy wybierał się do Watykanu, żeby rozweselić Ojca Świętego swoim opowiadaniem. I rzeczywiście, gdy przyjeżdżał, zawsze jakiś żart opowiadał podczas wspólnego posiłku. Papież lubił w czasie kolacji powspominać dawne czasy, pośpiewać i pożartować.


KAI: Czy przypomina sobie Ksiądz Kardynał przypadki nadzwyczajnych uzdrowień, które można by przypisać działaniom Jana Pawła II?

- Za życia było wiele takich przypadków, które można nazwać cudami. Podobnie było po śmierci Ojca Świętego. Jeden taki zdarzył się w Anglii. Otrzymaliśmy nawet całą dokumentację od biskupa o uzdrowieniu chłopca, który był w agonii przez ponad trzydzieści parę dni, może 36 albo 38 dni. Chłopiec zbudził się pewnego dnia zupełnie niespodziewanie i prosił o śniadanie. Powiedział, że Papież był u niego i zostawił mu list. Byli przy tym rodzice i inni świadkowie. Listu nie było, ale była czysta kartka papieru. Gdy w Watykanie otrzymaliśmy tę wiadomość, jedna z sióstr Sercanek poszła do kaplicy i szukała cierpliwie, czy nie ma jakiejś dokumentacji. Rzeczywiście, w klęczniku Ojca Świętego znalazła telegram od rodziców z prośbą o modlitwę. Data i nawet godzina pokrywały się z uzdrowieniem tego chłopca. Był on poważnie chory, co potwierdzali jego lekarze.

Pamiętam też inne zdarzenie związane z jednym proboszczem z Trydentu. Przyjechał on ze swoją siostrą, która miała raka mózgu. Widziałem ją osobiście. Proboszcz z siostrą prosili Ojca Świętego o modlitwę. Papież dotknął jej głowy i powiedział do niej: „Będziemy się modlić razem”. Ta kobieta była bardzo pobożna. Miała nabożeństwo do Bożego Miłosierdzia. Po pewnym czasie proboszcz z siostrą wrócili do Watykanu, by powiedzieć, że choroba ustąpiła. Lekarze stwierdzili, że na mózgu nie ma żadnego nowotworu.

Pamiętam też pewnego człowieka, który przyszedł na audiencję o kulach. Po kilkunastu dniach przyszedł ponownie, ale już bez kuli. Pytałem, co się stało? Po błogosławieństwie Papieża wrócił do domu zdrowy.

To tylko niektóre przypadki uzdrowień za życia Ojca Świętego. Podobnie działo się po śmierci Jana Pawła II. Skuteczność jego modlitwy była niezwykła. Doświadczali tego zwłaszcza ludzie, którzy modlili się o potomstwo, ponieważ długie lata nie mogli mieć dzieci. Błogosławieństwo i modlitwa Ojca Świętego były w takich wypadkach bardzo skuteczne.

Można dziś przy okazji zbliżającej się beatyfikacji powiedzieć, że Jan Paweł II był cudotwórcą w znaczeniu szczególnego wstawiennictwa u Boga. Chociaż on sam nigdy o tym nie chciał mówić. Pewnego razu, gdy ktoś zaczął przy nim mówić, że za sprawą jego modlitwy został uzdrowiony, zdecydowanie odpowiedział: „Pan Bóg czyni cuda, nie człowiek”. I nigdy na ten temat nie było rozmowy.


KAI: Czym były objawienia fatimskie dla Jana Pawła II? Kiedy poznał Trzecią Tajemnicę – czy i na ile się z nią utożsamiał?

- Ojciec Święty nie zajmował się Fatimą przed zamachem na swoje życie. Znał nabożeństwo fatimskie. Doceniał jego rozwój w parafiach, ponieważ przynosiło duże korzyści dla życia duchowego wiernych. Nie wydaje mi się, aby był bardzo przywiązany do objawień fatimskich. Zaczął je odkrywać po zamachu.

Data 13 maja jest rocznicą objawień w Fatimie w 1917 roku. Jest to również rocznica konsekracji papieża Piusa XII, która miała miejsce 13 maja 1917 r. Te fakty doprowadziły Ojca Świętego do przekonania, że Matka Boża Fatimska wkroczyła w jego życie.

Już w szpitalu poprosił o przywiezienie mu tekstu tajemnicy fatimskiej. Dokumenty przywiózł arcybiskup Martinez Somalo, substytut w Sekretariacie Stanu. Byłem świadkiem przekazania tych dokumentów w Poliklinice Gemelli. W szpitalu Papież zapoznał się z tajemnicami fatimskimi, również z trzecią tajemnicą, która nigdy wcześniej nie była ujawniana. Wtedy nabrał przekonania, że Matka Boża osłoniła go przed kulą zamachowca. Bo przecież zamach miał spowodować jego śmierć.

Trudno tu opisywać wszystkie wydarzenia związane z zamachem, ale jedno jest pewne, że był przygotowany perfekcyjnie. Ojciec Święty miał zginąć. Kula przeszła na wylot przez jego organizm. Mimo to przeżył. W szpitalu przeżywaliśmy chwile grozy. Przed operacją lekarz przyszedł do mnie i powiedział, że trzeba udzielić Ojcu Świętemu namaszczenia chorych i rozgrzeszenia, ponieważ ciśnienie spada i jest niebezpieczeństwo zgonu. Po operacji Papież był wykrwawiony, dlatego podano mu dużo krwi, ale krew się nie przyjęła. Wszystkie okoliczności stwarzały wielkie niebezpieczeństwo dla życia. Ojciec Święty już po operacji uświadomił sobie, że była jakaś moc nadzwyczajna, która go zachowała przy życiu. Tak się zrodziło jego przekonanie, że został cudownie uratowany przez Matkę Bożą Fatimską.


KAI: Jaki był stosunek Jana Pawła II do współczesnych objawień w Medjugorie?

- Ojciec Święty z uwagą śledził objawienia w Medjugorie. Wsłuchiwał się w opinie biskupów z Bośni i Hercegowiny. Równocześnie słuchał doniesień ze świata. Wiedział, że wierni, którzy odbywali pielgrzymkę do Medjugorie, wracali inni, nawróceni. Nie przywiązywał wagi do objawień, ale doceniał to, że Medjugorie jest miejscem wielkiej modlitwy, pokuty i nawrócenia. Był przekonany, że jest to miejsce, gdzie realizuje się ewangeliczne wezwanie: „Nawracajcie się i wierzcie w Ewangelię”. Nie lekceważąc wydarzeń w Medjugorie, powołał Komisję w Kongregacji Doktryny Wiary do zbadania tych objawień.


KAI: Karol Wojtyła, Jan Paweł II był wielkim orędownikiem kultu Miłosierdzia Bożego. Kiedy zaczęła się Jego fascynacja objawieniami siostry Faustyny? Jak te objawienia przeżywał, kiedy narodziła się idea ofiarowania świata Miłosierdziu Bożemu? Jakie znaczenie miał ten fakt ofiarowania świata dla Jana Pawła II, czy wiązał z tym nadzieję jakiegoś przełomu?

- Karol Wojtyła, młody student i robotnik w Solway’u, ksiądz, biskup i Papież - nie ulegał emocjom. Nigdy nie traktował spraw wiary w kategoriach sensacji. Jako filozof i teolog rozważał tajemnice Bożego Miłosierdzia, a objawienia z Łagiewnik czy inne pomagały mu do pogłębienia tajemnicy Bożego Miłosierdzia.

Jako kapłan i biskup głosił prawdę o Bożym Miłosierdziu, jako jedną z zasadniczych dla zbawienia człowieka. Człowiek własnymi siłami nie może się zbawić, dlatego zwraca się do Bożego Miłosierdzia. Ojciec Święty zawierzył siebie, Kościół i cały świat Bożemu Miłosierdziu, ponieważ w Miłosierdziu Boga widział ocalenie dla świata. Dokonał tego aktu zawierzenia w Łagiewnikach, za co jesteśmy mu bardzo wdzięczni. Poprzez Łagiewniki Papież odkrył Boże Miłosierdzie i ofiarował to odkrycie całemu światu. Swoje życie i Piotrowe posługiwanie związał do końca z Bożym Miłosierdziem.


KAI: Papież przechowywał na klęczniku swojej kaplicy intencje, jakie kierowano do niego z całego świata z prośbą, by uwzględnił je podczas swoich modlitw. Jan Paweł II chciał, aby – jak się wyraził - „były w każdej chwili obecne w mej świadomości, nawet jeżeli nie mogą być dosłownie powtarzane każdego dnia”. Dużo nadchodziło takich próśb do papieża?

- Rzeczywiście, tych intencji było bardzo dużo. Ludzie z całego świata przysyłali prośby do Ojca Świętego w różnych sprawach. Pisali biskupi i zwykli ludzie prosząc o modlitwę w chorobach i w trudnych sprawach. Ojciec Święty kazał wszystkie te intencje przepisywać i składać na jego klęczniku w kaplicy watykańskiej. Kiedy się modlił, brał je do ręki i przedstawiał Bogu. Nigdy nie zostawiał próśb o modlitwę bez odpowiedzi. Odczytywał je parę razy w ciągu dnia, gdy wchodził do kaplicy idąc na posiłek czy wracając z posiłku. Wszystkie prośby były dla niego jakby wewnętrznym nakazem do modlitwy. Tych próśb było zawsze sporo i my też nauczyliśmy się tego rodzaju modlitwę traktować z wielką odpowiedzialnością. Nauczyliśmy się szanować te prośby i zawierzać je Bogu.

Dziś prośby o modlitwę przychodzą do Krakowa, na Franciszkańską 3. Robimy to samo, co robił Papież. Spisujemy z listów i kładziemy w kaplicy przy ołtarzu. Odczytujemy w czasie modlitwy prosząc Ojca Świętego o wstawiennictwo.


KAI: Wiadomo, że różne prace naukowe, w tym filozoficzne dzieło „Osoba i czyn” (1969) Kardynał Wojtyła pisał przed Najświętszym Sakramentem, w kaplicy domu arcybiskupiego w Krakowie. Czy podobnie czynił jako papież?

- Kaplica w Krakowie była miejscem jego wielkiej modlitwy i jednocześnie warsztatem pracy. Modlił się rano i wieczorem. Pracował w kaplicy domu biskupiego przed rozpoczęciem przyjmowania księży czy świeckich. Modlił się też wieczorem. Czasem leżał krzyżem. Siostry często widziały go w późnych godzinach wieczornych. Przy ołtarzu miał klęcznik i mały stolik, na którym pisał. Wszystkie jego książki były przemodlone przed Bogiem.

Podobnie było w Watykanie, gdzie jego studio właściwie przylegało do kaplicy. Można powiedzieć, że wszystkie jego przemówienia, dokumenty, publikacje były pisane z Panem Bogiem na kolanach.
Kiedy przygotowywał jakiś dokument, brał pióro (nie pisał na maszynie ani na komputerze) i szkicował projekt. Wcześniej dużo czytał. Czytał w wakacje i w czasie wolnym. Kazał przygotowywać sobie notatki z książek z różnych dziedzin. Z lektury opracowań powstawała w jego umyśle wielka synteza. Gdy pisał przemówienia do Polski, pracował bardzo intensywnie i krótko. Potem dyskutował ze specjalistami i poprawiał. Praca Papieża w Watykanie wymagała od niego ogromnej dyscypliny.


KAI: Jan Paweł II mówił o „wiośnie Kościoła”. Z czym wiązał nadzieję i jak wyobrażał sobie przyszłość Kościoła? Także przyszłość Kościoła w Polsce?

- Ojciec Święty był przekonany, że w Kościele są siły wewnętrzne, które sprawiają, że on nieustannie się odradza. Tą podstawową siłą jest Jezus Chrystus obecny w sakramentach i w swoim Słowie. On jest Głową Mistycznego Ciała. Ojciec Święty miał wielkie zaufanie, że Chrystus jest z nim i prowadzi go. Patrzył więc z nadzieją w przyszłość.

Cieszył się też, gdy w Kościele pojawiały się znaki odnowy. A były takie znaki. Pamiętam spotkanie z duchowieństwem we Francji, w Paray-le-Monial. Młodzi klerycy i młodzi księża, którzy go słuchali i rozumieli, którzy się utożsamiali z tym, co on mówił, byli dla niego znakiem odradzającego się Kościoła. Podobnie było z innymi spotkaniami z młodzieżą świata. Stąd zrodziły się słowa pełne przekonania: „Jesteście nadzieją Kościoła. Jesteście nadzieją świata”. To nie były próżne słowa. W roku 2000 Ojciec Święty mówił do młodzieży w Rzymie, że jest jutrzenką, która zapowiada piękny dzień. Jest zapowiedzią przyszłości społeczeństwa, a także zapowiedzią jasnego dnia dla Kościoła.
Jan Paweł II był człowiekiem nadziei. Naturalnie, przeżywał smutne rzeczy, które dotykały Kościół czy społeczeństwa, ale był człowiekiem nadziei.


KAI: Co to znaczy budować Kościół według nauczania Jana Pawła II?

- Budować Kościół, to znaczy zgłębiać Ewangelię, Pismo Święte i zastosować nauczanie Jezusa Chrystusa w życiu osobistym i wspólnotowym. Obecny program Kościoła wzywający do pogłębienia znajomości Słowa Bożego jest właśnie tym budowaniem, nowym budowaniem w oparciu o Jezusa Chrystusa. Jest budowaniem królestwa Bożego w naszych duszach, ale równocześnie budowaniem w społeczeństwie i w świecie.


KAI: Jakie były jego nadzieje na ekumenizm? Podczas swej pierwszej wizyty w Konstantynopolu w 1979 r. mówił wyraźnie o nadziei na wspólnotę ołtarza z braćmi prawosławnymi. Jak ta nadzieja ewoluowała, co sprawiało mu największy ból na tej ekumenicznej drodze?

- Jan Paweł II był biskupem i papieżem Soboru Watykańskiego II. Sobór został zwołany przez Jana XXIII i zmierzał do odnowy Kościoła i przystosowania go do nowych czasów. Słyszałem wiele razy, jak Ojciec Święty Jan Paweł II mówił, że encyklika „Ut unum sint” jest bardzo ważna, ponieważ jedność uczniów Chrystusa jest realizacją nakazu Mistrza. Ekumenizm jest więc realizowaniem nakazu Chrystusa, niezależnie od tego, czy inni otwierają się na tę ideę. Jest też realizacją postanowień Soboru Watykańskiego II.

Dlatego Ojciec Święty ideę ekumenizmu postawił jako centralny punkt programu swojego pontyfikatu, szczególnie w stosunku do prawosławia i protestantyzmu. Obiektywnie trzeba powiedzieć, że owoce jego starań w tej dziedzinie są ogromne. Kościoły, zwłaszcza prawosławne, bardzo zbliżyły się do Kościoła katolickiego. Owoce spotkań ekumenicznych są jeszcze bardziej widoczne na płaszczyźnie duszpasterskiej, niż na poziomie hierarchicznym czy teologicznym. Tam praca wymaga większego wysiłku, dłuższych studiów, ale postęp jest ogromny. Jan Paweł II troszczył się o to, aby w czasie wszystkich podróży było spotkanie z przedstawicielami innych kościołów, a także dialog z innymi religiami.

Dialog z innymi religiami stał się widoczny zwłaszcza w odniesieniu do Żydów. Ojciec Święty odbył podróż, może najdłuższą w historii Kościoła, do synagogi rzymskiej, z Watykanu na drugą stronę Tybru. W tym prostym geście wyraził się niezwykły postęp w dialogu z Żydami, nazywanymi braćmi starszymi w wierze. Potem była podróż do Ziemi Świętej, która znowu zbliżyła wzajemnie chrześcijan do Żydów i Żydów do chrześcijan.

Podobnie w odniesieniu do innych religii. Jan Paweł II widział, że w odniesieniu do islamu jedyną drogą do pokoju jest dialog: na poziomie kultury i troski o wartości ludzkie. Dzisiaj ten dialog otwiera nawzajem na siebie różnych ludzi. Jan Paweł II podjął też dialog z wielkimi religiami Wschodu. Tylko on, mając to wewnętrzne otwarcie na dialog, mógł zaprosić wszystkich liderów religii światowych do Asyżu, kiedy sprawa pokoju na świecie była zagrożona w okresie zimnej wojny. Uważał bowiem, że religie mogą wprowadzać ten nastrój braterstwa i atmosferę pokoju. Wydaje się, że Asyż przyczynił się do zmniejszenia napięcia światowego spowodowanego „wojną gwiezdną”, które jakoś się rozwiązało. Podobnie było w czasie wojny na Bałkanach. Ojciec Święty głosił światu, że religia nigdy nie może być motywem wojny i śmierci. Religia i wiara w Boga powinny łączyć. Prowadzić do pokoju.


KAI: A jakie były perspektywy i jakie zamierzenia stawiał sobie w dialogu z religiami? Proszę wyjaśnić genezę i motywy, jakie kierowały nim przy zwoływaniu kolejnych międzyreligijnych spotkań w Asyżu? Dlaczego Jan Paweł II w pewnym momencie ucałował Koran? Czy nie było to sprzeciwienie się chrześcijańskiej tożsamości?

- Zwołanie przedstawicieli wszystkich religii świata do Asyżu to była osobista inicjatywa Ojca Świętego. To nie był synkretyzm religijny, lecz zebranie przedstawicieli wszystkich religii i wspólna modlitwa. Każdy modlił się według własnej tradycji religijnej. Chrześcijanie osobno i poszczególne religie we własnych grupach. Wszyscy jednak byli zjednoczeni tą samą ideą pokoju, który był wtedy bardzo zagrożony.

Ścierały się bowiem ze sobą dwa bloki: kapitalistyczny i komunistyczny. Blok komunistyczny, marksistowski dominował na Wschodzie. Blok kapitalistyczny na Zachodzie. Istniało realne zagrożenie „wojną gwiezdną”. Niektórzy przywódcy chcieli wykorzystać religie do podsycania napięcia między narodami i kontynentami. Między Wschodem i Zachodem, między Północą i Południem. Jan Paweł II chciał pokazać światu, że religie nie są przyczyną napięć między państwami.

Z odwagą odwiedzał wspólnoty muzułmańskie. Pamiętam wspaniałe spotkanie na Uniwersytecie w Kairze, który jest jakby „Mekką intelektualną” islamu. Oni go przyjmowali jak przyjaciela. Podobnie w Maroku, gdzie miało miejsce spotkanie na stadionie z młodzieżą. Dyskutowano wtedy, co Papież ma powiedzieć tej młodzieży muzułmańskiej. Ojciec Święty powiedział do współpracowników: „Nie będę unikał naszych tematów, bo przecież oni wiedzą, kim jestem. Będę mówił o Jezusie Chrystusie”. I był wspaniale przyjmowany, ponieważ muzułmanie byli przekonani, że on jest autentyczny. Jest autentyczny w odniesieniu do człowieka i szanuje inne religie, szanuje człowieka i szanuje wszystko, co jest związane z jego religią.

Czy Ojciec Święty ucałował Koran? W środkach masowego przekazu zrobiono z tego wielki problem. Osobiście nie widziałem, żeby pocałował Koran. Ale gdyby nawet ucałował, to jednak nigdy nie utożsamiał się z Koranem. Szanował Księgę Świętą muzułmanów, ale to nie znaczy, że się utożsamiał z islamem.


KAI: Jakie miejsce zajmuje Jan Paweł II w osobistej modlitwie Księdza Kardynała? Czy może Eminencja zdradzić rąbek tajemnicy na temat skuteczności tych modlitw?

- Ja często zwracam się w modlitwach do Ojca Świętego. Był dla mnie i pozostał ojcem, podobnie jak dla wielu ludzi, którzy będą czytać tę wypowiedź. Zwracam się do Ojca Świętego zwłaszcza wtedy, gdy mam trudne sprawy. Mówię mu: „Ojcze Święty, potrzebuję twojej pomocy”. I jakoś sprawy się układają. Jestem przekonany, że on mi pomaga.

Zachęcam także innych do modlitwy przez przyczynę Ojca Świętego Jana Pawła II. On już za życia wypraszał wiele łask. Ufam, że teraz też jest blisko człowieka, blisko nas wszystkich, zwłaszcza umiłowanego przez siebie Narodu, że się wstawia za naszą Ojczyzną, aby trudne sprawy układały się po Bożemu.


KAI: Kult świętych łączy się z kultem ich relikwii. Jak to będzie w przypadku Jana Pawła II, skoro zapowiedziano, że jego trumna nie będzie otwierana? Ksiądz Kardynał takie relikwie posiada?

- Ojciec Święty Benedykt XVI zdecydował, że trumna Jana Pawła II nie będzie otwierana argumentując, że jest za wcześnie, aby otwierać trumnę. Być może w przyszłości. Pozostały jednak pamiątki, które staną się relikwiami po beatyfikacji.

Kult relikwii sięga pierwszych wieków chrześcijaństwa. W naszych starych kościołach, w ołtarzach są relikwie męczenników. W pierwszych wiekach Msze święte odprawiano na grobach męczenników. Relikwie są znakiem naszego zjednoczenia z Bogiem poprzez osobę świętego. Relikwia, która jest pamiątką po świętym, wyraża miłość do danej osoby i wiąże się z prośbą o pośrednictwo u Pana Boga. Nie chodzi tu o odniesienie bezpośrednio do kawałka szaty czy kości, lecz o zwrócenie się do Boga z takim zaufaniem, jak czynił to nasz święty. W historii Kościoła istniał zawsze kult świętych i on pozostanie. Wystarczy popatrzeć na Katedrę wawelską i trumnę św. Stanisława. Od wieków jest on naszym pośrednikiem i orędownikiem przed Bogiem.

W Krakowie mamy bardzo piękne, można powiedzieć symboliczne relikwie Ojca Świętego Jana Pawła II, zawierające w sobie ogromny potencjał uczuciowy. Jest to krew Papieża. Mamy ją dzięki lekarzom watykańskim, którzy zostawili troszkę tej krwi, którą pobrali do badania od Ojca Świętego w sobotę, w dniu śmierci. Część tej krwi została zachowana i będzie nas łączyć w modlitwach przez wstawiennictwo błogosławionego Jana Pawła.

Źródło:
;