Wywiady
Kard. Nycz: ks. Popiełuszko może być dla nas wzorem także i dziś!
- Męczennicy są Kościołowi potrzebni, są świadkami, że miłość jest mocniejsza niż nienawiść – mówi kard. Kazimierz Nycz w rozmowie z KAI, z okazji kończącego się dziś we Francji diecezjalnego procesu o uznanie domniemanego cudu jaki dokonał się tam za pośrednictwem ks. Jerzego Popiełuszki.
KAI: Księże Kardynale, w diecezji Créteil we Francji kończy się dziś proces o uznanie domniemanego cudu za pośrednictwem bł. ks. Jerzego Popiełuszki. Jaka teraz jest perspektywa jego kanonizacji? Co trzeba jeszcze zrobić i kiedy możemy się spodziewać, że stanie się on świętym Kościoła powszechnego?
Kard. Kazimierz Nycz: Zakończenie procesu prowadzonego, przy naszej współpracy, przez podparyską diecezję Créteil jest zwieńczeniem jednego z etapów procesu kanonizacyjnego. Ale pamiętajmy, że do samej kanonizacji jest jeszcze daleko.
KAI: Ale jedynym warunkiem kanonizacji w przypadku męczennika jest uznanie wiarygodności cudu, jaki dokonał się za jego pośrednictwem?
- Oczywiście. Warto przypomnieć, że o ile do beatyfikacji ks. Jerzego z tytułu męczeństwa cud nie był potrzebny, o tyle do kanonizacji męczennika cud jest niezbędny. Co więcej, proces kanonizacyjny sprowadza się już tylko do badania cudu. Ale nie wystarczy jego uznanie na poziomie diecezjalnym.
Przed nami kolejna procedura badania tego uzdrowienia na poziomie watykańskiej Kongregacji ds. Świętych.
KAI: Co nas czeka na tym etapie procesu kanonizacyjnego?
- W Kongregacji sprawa przejdzie teraz trzystopniową dyskusję i ocenę. Najpierw będzie to ocena tamtejszej komisji lekarskiej, następnie komisji teologicznej, a wreszcie kardynałów i biskupów z Kongregacji. Po zakończeniu tej pracy Ojciec Święty zatwierdza dekret o uznaniu cudu.
Dopiero wówczas będziemy mogli mówić nie o „domniemanym cudzie”, ale o tym, że cud ten faktycznie dokonał się za pośrednictwem bł. ks. Jerzego Popiełuszki. Kiedy to nastąpi, trudno powiedzieć.
Nie zapowiadajmy rychłej kanonizacji, bo jeśli rzecz potrwa dłużej – a musi potrwać – to efektem byłyby rozczarowanie i podejrzliwość. Sprawa dotyczy cudownego uzdrowienia z choroby nowotworowej. W takich wypadkach żelazną regułą w Stolicy Apostolskiej jest karencja trwająca co najmniej 5 lat i dopiero po ich upływie można mówić o pewnym, a nie domniemanym uzdrowieniu. W tym czasie powinniśmy pozostawać na modlitwie i oczekiwaniu na kanonizację, a towarzyszyć jej winna świadomość, że nikt i nic nie jest w stanie czegokolwiek przyspieszyć.
KAI: Ks. Popiełuszko nie jest błogosławionym pochodzącym z jakiejś odległej epoki, lecz kimś nam współczesnym. Jak można dziś podążać szlakami jego świętości? Jaką drogę ku świętości nam ukazuje?
- Z pewnością ks. Jerzy Popiełuszko może być dla nas wzorem także i dziś. Jeśli mamy do czynienia ze świętym męczennikiem, to możemy w jakiś sposób naśladować go w drodze, która doprowadziła do tak radykalnego świadectwa.
A to radykalne i stopniowo narastające świadectwo ks. Jerzego, od kiedy – nieco przypadkiem – został kapelanem strajkujących w Hucie Warszawa, realizowało się w wielu wymiarach: w obronie godności człowieka i ludzi, z którymi się spotykał, w przeciwstawianiu się wszelkiemu rodzajowi zemsty i – co najważniejsze – w praktycznym wcielaniu w życie ewangelicznej zasady: "Nie daj się zwyciężyć złu, zło dobrem zwyciężaj!". Było to świadectwo, które stopniowo narastało, a jego zwieńczeniem było oddanie życia. A wszystko, co jest radykalnym świadectwem chrześcijańskim, ma charakter uniwersalny i może służyć za przykład do naśladowania, także w odmiennych warunkach, jakie mamy dziś.
Ci, którzy nie mieli okazji go słuchać, myślą pewnie, że ks. Jerzy wygłaszał jakieś wojownicze, antykomunistyczne kazania, które w tamtym czasie były modne, bo zagrzewały do walki. Tymczasem ks. Popiełuszko pokazywał, że prawdę należy głosić zawsze z miłością. Miałem okazję go słuchać – czasami bezpośrednio, a częściej przez Radio Wolna Europa. W jego słowach nie było nic, co by się kłóciło z zasadą miłości. I w tym była jego moc.
Jako duszpasterz robotników i warszawskiej inteligencji skupionej wokół kościoła św. Stanisława Kostki na Żoliborzu okazał się osobowością tak niezwykłą, że wkrótce stał się żywym znakiem nadziei dla milionów, spragnionych wówczas prawdy, wolności, moralnej jasności oraz zwyczajnego szacunku dla człowieka. Ks. Jerzy potrafił przekonywać, że w jedności z Bogiem jesteśmy silni, nawet wtedy, kiedy nas biją, i że zło tylko dobrem da się zwyciężyć. Męczennicy są Kościołowi potrzebni, są świadkami, że miłość jest mocniejsza niż nienawiść.
Bardzo nam tego dzisiaj potrzeba – w relacjach z ludźmi, ale także w wymiarze społecznym i narodowym. W tym wszystkim jest on dziś przykładem do naśladowania.
Druga rzecz, która go cechowała, to odwaga, i to w stopniu wybitnym. Przecież mówiono mu, aby nie jechał do Bydgoszczy. On jednak pojechał. Ponadto ks. Popiełuszko był stróżem granicy między dobrem a złem w swoich czasach. Bronił jasnej granicy między prawdą a kłamstwem. Takiego patrona i stróża wartości także dzisiaj nam potrzeba.
KAI: Kiedyś Ksiądz Kardynał powiedział, że ks. Jerzy Popiełuszko powinien być uznany za patrona współpracy kapłanów ze świeckimi.
- Wynika to jasno z Positio, które zostało opracowane przed laty, na etapie procesu beatyfikacyjnego ks. Jerzego. Świeccy do niego lgnęli, co było owocem wzajemnej empatii, która jest podstawą współpracy księży ze świeckimi. Kiedy służył w parafii św. Stanisława Kostki, gromadził wielu świeckich. Byli to ci wszyscy, którzy angażowali się w to, co jako ksiądz robił on dla robotników, bądź angażowali się w organizację Mszy św. za ojczyznę. Warto zwrócić uwagę, że w duchowej przestrzeni, jaką ks. Popiełuszko tworzył wokół siebie, także wielu niewierzących odnalazło drogę do Boga.
KAI: Tak się stało, że polscy współcześni święci bardzo polubili Francję. Tam wydarzył się cud za pośrednictwem Jana Pawła II, podobnie jak i cud za pośrednictwem ks. Jerzego. Jak to Ksiądz Kardynał odczytuje? Czy nie jest trochę zazdrosny?
- Nie jestem zazdrosny. Jest w tym pewien symbol. Trzeba być ostrożnym w ocenianiu, że w kwestiach wiary, czy związanych z kultem świętych, w tzw. zlaicyzowanej Francji nic dobrego już dziać się nie może. A często stereotypowo powtarzamy, że Francuzi stracili wiarę. Jako Polacy bardzo lubimy takie uogólniające, schematyczne stwierdzenia. Fakt, że ten cud wydarzył się we Francji, jest niewątpliwie pewnym symbolem. Może chodzi o to, byśmy mieli więcej pokory.
KAI: Ksiądz Jerzy był kapłanem archidiecezji warszawskiej. Dlaczego w kościołach (poza kościołem św. Stanisława) nie wiszą jego portrety, dlaczego niemal nieobecny jest w kazaniach? Młodzi ludzie rzadko mają szansę o nim usłyszeć w kościele. Jak to zmienić?
- Mam trochę inne odczucie. Nigdy nie nakażę dekretem wieszania portretów w kościołach. Jeśli chodzi o kult świętych przez budowanie pomników, to my, Polacy jesteśmy w tym aż za dobrzy. Obrazy ks. Jerzego, szczególnie poza Warszawą, są dość powszechne. Tymczasem kult świętych powinien być nade wszystko poznawaniem życia, naśladowaniem postawy świętego, modlitwą za jego wstawiennictwem. Najłatwiej jest czcić błogosławionych świętych przez powieszenie obrazu i sprowadzenie relikwii. Tymczasem chodzi o to, aby ten kult był znacznie bardziej pogłębiony.
KAI: Mam w oczach pogrzeb ks. Jerzego z 1984 r. Tysiące ludzi wszystkich opcji – bardziej i mniej radykalni, wierzący i poszukujący, a wszyscy zjednoczeni w jednej wspólnocie Kościoła. Dziś Kościół w Polsce wydaje się potwornie podzielony, a nienawiść jednych środowisk do innych nikogo już nie dziwi. Czy nie ma już takich ideałów, które mogłyby nas zjednoczyć ponad podziałami?
- Bałbym się porównywać to co nieporównywalne. Nie jest to kwestia tylko ks. Jerzego i wyjątkowej atmosfery, jaką tworzył. Mamy taką narodową cechę, że w sytuacjach trudnych jesteśmy skłonni być razem. A kiedy przychodzą czasy obiektywnie łatwiejsze, zaczynamy się wyraźnie różnić. Nie wiem, czy kiedykolwiek raz jeszcze będziemy potrafili stanąć razem tak, jak stanęliśmy w tamtym czasie.
KAI: Księże Kardynale, a na jakim etapie znajduje się obecnie proces beatyfikacyjny kard. Stefana Wyszyńskiego?
- Na etapie diecezjalnym proces beatyfikacyjny kard. Wyszyńskiego rozpoczął się 20 maja 1983 r., a zakończył 6 lutego 2001 r. Akta zebrane w toku procesu, w sumie 37 tomów, wraz z załącznikami (książkami i artykułami autorstwa kandydata na ołtarze) zostały przekazane do watykańskiej Kongregacji Spraw Kanonizacyjnych. Jako archidiecezja partycypujemy w tym drugim etapie, w procesie rzymskim.
Niedawno ukończone zostało tzw. Positio super virtutibus. Ze względu na olbrzymią ilość materiałów jest ono 3-tomową opasłą księgą. Obecnie jest na etapie druku. Planujemy złożenie go w Kongregacji ds. Świętych z końcem października br. Następnie Positio będzie musiało przejść normalną procedurę dyskusji na trzech poziomach kongregacji. Najpierw pracować będą nad nim teologowie, później biskupi i kardynałowie. Następnie papież może ogłosić dekret o heroiczności cnót.
Dopiero wtedy można będzie otworzyć złożoną w Rzymie dokumentację cudu za pośrednictwem Kardynała. Została ona opracowana w diecezji szczecińsko-kamieńskiej w latach 2012–2013, gdyż to tam miał miejsce domniemany cud.
KAI: A czy nie ma problemu z powszechnością kultu kard. Wyszyńskiego. Kult ks. Popiełuszki od momentu jego śmierci był ewidentny. A jak jest z kultem Prymasa Tysiąclecia?
- W przypadku każdego procesu beatyfikacyjnego trzeba odpowiedzieć na pytanie, czy mamy do czynienia z autentycznym, spontanicznym kultem. Innymi słowy – jak przypadku ks. Jerzego Popiełuszki – czy te kilkanaście milionów, które przyjechało na jego grób w ciągu 25 lat, czy jest to kult z racji świętości, kult kogoś, za którego pośrednictwem wznosimy modlitwy do Boga, czy też hołd dla wielkiego człowieka, który był nam bliski.
KAI: Ale ludzie ewidentnie modlili się przy jego grobie.
- I to przekonało odpowiedzialnych za proces. W wypadku kard. Wyszyńskiego, skala kultu jest mniejsza, ale nie znaczy to, że on nie istnieje. Wskazuje na to opublikowany przed kilku laty zbiór świadectw różnych osób, świeckich i duchownych, w których wyrażają oni wdzięczność za łaski otrzymane dzięki wstawiennictwu Kardynała. Świadectwa te dotyczyły radykalnej zmiany w sytuacji duchowej, materialnej, zdrowotnej czy rodzinnej tych osób.
A dziś, kiedy odwiedzam różne parafie, widzę wiernych odmawiających modlitwę o beatyfikację Sługi Bożego Stefana Kardynała Wyszyńskiego, tę samą, która jest odmawiana przy jego grobie w katedrze.
KAI: Kiedy możemy spodziewać się zakończenia procesu Prymasa Tysiąclecia?
- Nie ma żadnych danych, które pozwoliłyby prognozować daty beatyfikacji kard. Wyszyńskiego i kanonizacji ks. Popiełuszki. W jednym i drugim wypadku trzeba powstrzymać się od wszelkich spekulacji. Słyszę pytania, czy jeśli papież Franciszek będzie w Warszawie w 2016 r., to czy dokona beatyfikacji Prymasa Tysiąclecia. Po pierwsze nie wiemy, czy Franciszek będzie w Warszawie, wiemy, że na pewno będzie w Krakowie. Po drugie – pozostaje zbyt mało czasu na zamknięcie wszystkich procedur.
Dajmy czas wszystkim osobom i instytucjom odpowiedzialnym za przeprowadzenie obu procesów warszawskich kandydatów na ołtarze. Cierpliwie się módlmy!
Domniemany cud za wstawiennictwem błog. ks. Jerzego Popiełuszki dokonał się 14 września 2013 r. w szpitalu im. Alberta Cheneviera w Créteil. Chodzi tu o uzdrowienie 56-letniego François Audelana z nietypowej przewlekłej białaczki szpikowej, na którą cierpiał przez 11 lat. Rok później, 20 września 2014 r. biskup Créteil Michel Santier rozpoczął diecezjalny proces o uznanie wiarygodności tego domniemanego cudu. W pracach trybunału uczestniczyło także dwóch naszych kapłanów: ks. Józef Grzywaczewski i ks. Józef Naumowicz. Wspólnie z innymi członkami trybunału pracowali nad dokumentami oraz przesłuchiwali świadków. Sprawa dobiega teraz końca. Wszystkie dokumenty zostały już przetłumaczone na język włoski, zostaną zebrane, zalakowane i przesłane do Kongregacji ds. Świętych Stolicy Apostolskiej.
Domniemany cud za wstawiennictwem kard. Stefana Wyszyńskiego dokonał się w 1988 r. w diecezji szczecińsko-kamieńskiej. 19-letnia wówczas kobieta zachorowała na raka tarczycy, który powodował liczne przerzuty. W czasie śmiertelnej choroby tej młodej dziewczyny grupa sióstr zakonnych i inne osoby modliły się za wstawiennictwem Sługi Bożego kard. Stefana Wyszyńskiego. W marcu 1989 r. nastąpił przełom, po czym osoba ta wyzdrowiała. Jak wskazują opinie lekarskie, uleczenie jest niewytłumaczalne z punktu widzenia medycznego oraz trwałe, zważywszy na to, że minęło już 26 lat. Akta szczecińskiego procesu trafiły przed dwoma laty do Kongregacji Spraw Kanonizacyjnych w Watykanie.