Imieniny: Cecylii, Wszemily, Stefana

Wydarzenia: Dzień Kredki

Książka

 fot. znak.com.pl

Michał Rusinek polecający tę książkę zastanawia się czy XIX-wieczny Kraków jest tłem dla misternej intrygi kryminalnej, czy na odwrót. Ma z pewnością dużo racji, bo „Tajemnica Domu Helclów” będzie niezwykłą gratką dla mieszkańców Krakowa. Nie dość, że zidentyfikują wiele miejsc, które z pewnością istnieją znacznie dłużej niż tylko od 1893 roku, ale też wejdą w atmosferę mieszczańskiego świata profesorowej Zofii Szczupaczyńskiej, jej znajomych hrabin i baronowych, bywających lub opowiadających tylko o premierach teatralnych, pogrzebach i weselach znaczących – nie tylko wówczas – person, jak Matejko czy Sienkiewicz.

 

Choć już dawno minęły moje studenckie czasy, to lektura „Tajemnicy Domu Helclów” przypomniała mi czas sesji egzaminacyjnych. Między zakreślaniem najważniejszych informacji w skryptach i wkuwaniem co istotniejszych notatek sięgałem po kryminały Agaty Christie. Człowiek miał chwilę relaksu, a mózg pozostawał w ciągłej gotowości, bo co chwila obstawiał jako mordercę innego z bohaterów chociażby „I nie było już nikogo” (znanej chyba bardziej jako „Dziesięciu małych Murzynków”).

Książka Maryli Szymiczkowej mocno stylizowana jest na twórczości królowej powieści kryminalnej. Zbrodnia (a właściwie zbrodnie) opisana jest dość jasno, ale bez epatowania drastycznymi szczegółami. Akcja nie mrozi krwi czytelnika, bo cel jest zupełnie inny. Czytający, poznając kolejnych bohaterów związanych z krakowskim domem pomocy społecznej, doszukuje się motywów morderstwa (a i tak, jak zwykle, okaże się, że zamordował kto inny, bo najsmakowitsze wątki zawsze są na końcu).

Klimatu grozy w kryminale Szymiczkowej nie doświadczy się z jeszcze innego powodu. Nie pozwala na to stylistyka postaci, a może właściwiej byłoby powiedzieć – stylistyka epoki. Pewne konwenanse są na tyle zabawne, że czasami trudno o skupienie na wątku kryminalnym. A niektóre porównania, dialogi czy pojedyncze wypowiedzi wywołują uśmiech i mają szansę wejść na dłużej do języka czytającego. Kilka przykładów:

„- A co jeśli zmarły wygląda zdrowo? – naciskała profesorowa.

- Zdrowo – zmarszczył czoło Iwaniec – żaden zmarły nie wygląda zdrowo. Ustanie życia jest objawem zdecydowanego braku zdrowia. Definitywnego, rzekłbym”.

„Loteria bez fantów jest jak obwarzanek złożony z samej dziurki…”.

„Łysinę zasłaniała pożyczka, finezyjna wprawdzie, lecz dalece niewystarczająca”.

„Może nie kończyła kursów kucharskich i całą wiedzę kulinarną wyniosła z domu, z porad matki i babki, ale wiedziała, jak słodzić”.

Tych kilka przykładów, to bardzo subiektywny wybór z bogactwa tego, co przygotowała Maryla Szymiczkowa. Zresztą postać samej autorki od razu dodaje smaczku książce. „Maryla Szymiczkowa jest wdową po prenumeratorze „Przekroju” w twardej oprawie, królową pischingera, niegdysiejszą gwiazda Piwnicy pod Baranami i korektorką w „Tygodniku Powszechnym”. Dziś co niedzielę, po sumie w Mariackim, można ją spotkać na kawie u Noworola, a do niedawna wieczorami w Nowej Prowincji”. A zupełnie poważnie, pod nazwiskiem Szymiczkowej kryje się dwóch literatów: Jacek Dehnel i Piotr Tarczyński.

Dobra wakacyjna lektura!

Źródło:
;