Wywiady
Ks. Jan Nowak o Czcigodnym Słudze Bożym ks. Michale Rapaczu: Wiedział za co warto dać życie
– Był przygotowany na śmierć – wiedział o co mu chodzi w życiu i wiedział za co warto dać życie. Na tym polega męczeństwo – za Chrystusa, za wiarę – mówi ks. dr hab. Jan Nowak, autor Positio o Czcigodnym Słudze Bożym ks. Michale Rapaczu, którego beatyfikacja odbędzie się 15 czerwca w Krakowie i autor książki „Ksiądz Michał Rapacz wśród błogosławionych z seminaryjnej ławy”.
Co ukształtowało ks. Michała Rapacza? Jakie okoliczności, jacy wychowawcy, jaka duchowość, jakie autorytety?
Ksiądz Michał – razem z kolegami w seminarium – żył w czasach niepodległościowych – Polska podnosiła się z lat zaborów. Panowała ogromna bieda i wiele trudności, a z drugiej strony była ogromna radość i zapał. I to stworzyło bardzo dobrą sytuację do tego, żeby pragnąć czegoś w życiu, żeby nie być człowiekiem, który tylko bierze, ale żeby zdobywać. Tym tętniła wówczas ta nowa Polska. Największymi autorytetami wówczas były Kościół, rodzina i szkoła. One kształtowały ducha.
Sam dom rodzinny ks. Michała był niezwykły. Mama należała do trzeciego zakonu św. Franciszka i miłością franciszkańską żyła na co dzień. To niezwykle wpływało na syna, którego bardzo kochała i dała mu na imię Michał Franciszek. Natomiast ojciec wiedział, że musi wychować syna do umiejętności przyjęcia trudów życia – żeby nie narzekał, tylko zdobywał, żeby był kimś. Któregoś dnia zaprowadził go pod sanktuarium w Myślenicach, gdzie na zewnątrz była Męka Pańska – Jezus w Ogrojcu. Tam kazał zapamiętać synowi słowa, które Jezus wypowiadał do Ojca: „Niech się dzieje wola Twoja. To będzie ci w życiu bardzo potrzebne”. A później zaprowadził go do wnętrza świątyni, do Matki Bożej, która przytula Pana Jezusa mówiąc: „Synu, trzeba będzie przejść przez krzyż” – i to jest duchowość i pasyjna, i maryjna, która wyryła głębokie piętno na księdzu Michale.
Gdzie albo w czym szukać klucza do świętości trzech seminaryjnych kolegów – ks. Michała Rapacza i już błogosławionych ks. Władysława Bukowińskiego i ks. Piotra Dańkowskiego, którzy przyjęli święcenia w roku 1931?
To był niezwykły rocznik. Ich ojcem duchownym był ks. Lewandowski, misjonarz, który m.in. był spowiednikiem św. Brata Alberta. On kształtował ich do tego, żeby byli przede wszystkim świętymi. Pyta pan gdzie i w czym szukać klucza do świętości, a trzeba postawić pytanie „w kim?”. Dlatego, że to tylko Bóg ma klucz świętości. My możemy otworzyć serce na Boga, żeby przyjąć Jego świętość. W seminarium są pewne środki, które pomagają iść drogą świętości: codzienna Msza św., adoracja, rozmyślanie, czytanie duchowne i co dwa tygodnie spowiedź. To wszystko rozwija człowieka.
Jak wyglądała duszpasterska rzeczywistość w Małopolsce, a szczególnie w Płokach, przed i w trakcie II wojny światowej?
Przedwojenna praca duszpasterska to przede wszystkim udzielanie sakramentów świętych – chrztu, przygotowanie do bierzmowania, do pierwszej komunii świętej, dużo spowiedzi i codzienna Eucharystia. Nauczanie katechezy odbywało się wówczas w szkole. Ale nie tylko, bo młodzi organizowali też różne zespoły kulturalne, które miały przyciągać do Chrystusa.
Ks. Rapacz wikariuszem w Płokach był przez dwa lata i proboszcz wystawił mu wspaniałe świadectwo, że był bardzo gorliwy, że wszystko wspaniale spełniał jako duszpasterz. Później poszedł do Rajczy, gdzie młodzież do kościoła pchała się drzwiami i oknami. W Katolickim Stowarzyszeniu Młodzieży męskiej i żeńskiej miał kilkuset młodych. Oni zarówno się modlili, jak i dbali o życie społeczne, patriotyczne i kulturalne.
Po czterech latach biskup zaprosił go do tego, żeby wrócił do Płok. To było niezwykłe. Tam nie chciał iść żaden ksiądz. Zaraz po wojnie duszpasterstwo było bardzo trudne, bo w szkole nie było w tym czasie katechizacji. Uczył dzieci w kościele, między nabożeństwami, których godziny były określone przez władze państwowe. Gdy do Matki Bożej w Płokach przychodzili pielgrzymi i on odprawiał dla nich nabożeństwa w nieodpowiednich godzinach, to później musiał za to płacić kary. Ale był gorliwym kapłanem, więc kary pieniężne nie robiły na nim wrażenia. Wojna to pełen lęku, bolesny okres, w którym ludzie ratowali swoją duchowość w spotkaniu z takimi kapłanami jak ks. Michał.
Zaraz po wojnie biskup zalecił, żeby nie dopuszczać na świadków chrztu czy małżeństwa osób, które nie praktykują albo są wręcz wrogami Kościoła. Ks. Rapacz wypełniał to doskonale mówiąc takim kandydatom, że nie mogą być np. ojcem chrzestnym, bo nie wiedzą co to znaczy, że dla nich to wszystko jest zewnętrzne, a Kościół nie jest zewnętrzny, Kościół żyje z Bogiem, a oni nie chcą żyć z Panem Bogiem. To z tego powodu grozili mu śmiercią. Zamordowali go właśnie ze względu na wiarę, bo tak nienawidzili Kościoła, a on był gorliwym kapłanem.
Na czym polegała wyjątkowość duszpasterzowania ks. Michała Rapacza w Płokach?
To były środowiska górnicze i bardzo skomunizowane – tonami przywożono tam prasę komunistyczną i zarażano ludzi tym myśleniem wrogim Bogu i Kościołowi. Od 1937 r. to środowisko było bardzo mocno zlaicyzowane, odwrócone od wiary, nie tylko spoganiałe, ale wręcz nienawidzące Kościoła. To była wieloletnia praca komunistów w środowiskach robotniczych. Księdza nazywali bogaczem, bo miał kawałek pola, ale ziemia była tak uboga, że trudno było na niej coś zarobić. W czasie wojny ks. Rapacz doskonale znał swoich parafian, więc pomagał tym, którzy byli w potrzebie – zanosił mleko czy mięso. Często przekazywał przez kogoś, bo wiedział, że od niego ludzie nie przyjmą. To był niezwykle dobry człowiek, a równocześnie bardzo wymagający.
Abp Marek Jędraszewski od momentu ogłoszenia daty beatyfikacji często wspomina postać ks. Michała Rapacza i zwraca uwagę na jego trzy cechy: na posłuszeństwo biskupowi, dbanie o świętość sakramentów – o czym już Ksiądz mówił i na modlitwę za swoich parafian.
Ksiądz arcybiskup mówi o pełnieniu woli Boga, co przejawia się w posłuszeństwie biskupowi. Jeżeli chodzi o modlitwę za parafian, to ks. Michał miał taką metodę, że prowadził perfekcyjnie kartotekę – znał parafian. Wieczorami zabierał kartotekę jakiejś rodziny do kościoła i odprawiał w jej intencji drogę krzyżową – czy o nawrócenie, czy o trwanie w świętości – zależy jaka to była rodzina. To była jego ofiara. Czasem całą noc spędził na modlitwie za taką rodzinę. To był niezwykły człowiek modlitwy. Ale duszpasterstwo tego wymagało. I ta modlitwa to duszpasterstwo budowała. Ufał Panu Bogu i był pewien, że jeśli za taką rodzinę się pomodlił, to nie bał się stawiać jej wymagań.
Ks. Michał Rapacz będzie ogłoszony błogosławionym jako męczennik. Jakie były okoliczności jego śmierci?
Mnie uderza najbardziej jego postawa, gdy był już ostrzeżony, że grozi mu śmierć. Przez kilka miesięcy czuwał w nocy i modlił się, aby wypełniły się słowa jego taty – żeby idąc na mękę, kiedy przyjdą i będą strzelać, żeby wtedy mógł powiedzieć: „Ojcze, niech się dzieje wola Twoja”. To był jedyny człowiek, który wówczas w Płokach się nie bał. Około 20 osób brało udział w tym morderstwie, a w procesach sądowych nikogo nie skazano. Do dziś ludzie boją się o tym mówić.
Skąd wiemy, że wytrwał do końca?
Gdy ks. Rapacz był proboszczem w Płokach, gospodynią na plebanii była jego siostra. Gdy w nocy z 11 na 12 maja 1946 r. przyszli po niego, siostrę zamknęli w jednym z pokojów. Gdy go wyprowadzali, głośno mówił: „Fiat, voluntas Tua”. Siostra zapamiętała te słowa: „Niech się dzieje wola Twoja”.
Z tego należy wnioskować, że on był nie tylko pogodzony, ale on jakby czekał na nich. Uprzedzał nawet siostrę: jak będzie ktoś pukał dzisiaj, to ja otworzę. Był przygotowany – wiedział o co mu chodzi w życiu i wiedział za co warto dać życie. Na tym polega męczeństwo – za Chrystusa, za wiarę.
Czy już wtedy można było mówić, że ta śmierć przyniosła owoce?
Po śmierci ks. Rapacza proboszczem w Płokach został ks. Dionizy Gąsiorek, który później był proboszczem w moim rodzinnym Inwałdzie. Z jego relacji wiem, że to męczeństwo przemieniło parafian – wielu młodych zapisało się do Sodalicji Mariańskiej. Przez wieki nie było też żadnego księdza z Płok. Pierwszym został ministrant, który służył w kościele, gdy proboszczem był ks. Rapacz, a później kolejni kapłani.
W czasach komunistycznych, z wiadomych względów, prowadzenie procesu beatyfikacyjnego ks. Michała Rapacza było niemożliwe. Świadectwa o nim zaczęto gromadzić w latach 80., a pierwszy proces odbył się w 1993 r. Różne trudności sprawiły, że do beatyfikacji dojdzie dopiero w 2024 r. W Kościele nie ma przypadków…
To jest bardzo niezwykłe. Dlatego, że sytuacja w 1946 roku jest porównywalna do naszej sytuacji. Walka z Bogiem, Kościołem i księdzem. Nie będę tłumaczył, na czym to polega, bo każdy z nas to widzi. Poza tym współczesne ideologie, które narzucają styl życia – jak się ubierać, co jeść, jak żyć, a które – zwłaszcza w młodym pokoleniu – wyśmiewają wiarę i chodzenie do kościoła. Do tego materialistyczny styl życia – wygodny, bez ofiary, wypaczający kompletnie sumienie.
To są bariery, które dzisiaj stają na przeszkodzie wiary, miłości do Pana Boga i wobec Kościoła – analogiczne do tych, z którymi zmagano się w czasach komunistycznych, choć dziś ta propaganda jest spotęgowana przez wszechobecny przekaz medialny – 80 lat temu sączono to zdecydowanie wolniej i w mniejszych ilościach. Dziś ta bitwa jest niesłychana.
Czy ks. Michał podpowiada nam jakieś rozwiązania?
Właściwie w każdym momencie mógł zrobić to, co chcieli komuniści i daliby mu spokój, ale nie dość, że tego nie zrobił, to był jeszcze bardziej gorliwy w obronie moralności i Kościoła. Teraz mamy problem z krzyżem. Możemy oczywiście podnosić na to krzyk, ale zapytam: czy nosimy medalik, krzyżyk? Nośmy go wbrew narzucanemu stylowi. Pokazujemy, że to jest nasz skarb. To wymaga pewnej odwagi ale też ofiary.
Ten wierzący ksiądz był odważny. Dziś jest dla nas wzorem. On walczył o czystość sakramentów dla swoich parafian. Dziś dopinguje nas do tego samego: słuchajcie, warto, bo ja zdobyłem niebo. Pokazuje też, że mimo prześladowań i znoszenia cierpienia, w chrześcijaństwie mogę być radosnym i szczęśliwym człowiekiem.