Imieniny: Seweryna, Wiktoryny

Wydarzenia: Światowy Dzień Wegan

Wywiady

Ks. Michalik: Papież przyjmowany w Sri Lance jak król i ojciec

Lankijczycy widzą w Papieżu przede wszystkim posłańca pokoju i nadziei – mówi ks. Mariusz Michalik, który przez pięć lat pracował na Sri Lance. Wskazuje on zarazem, że tamtejszy Kościół wiele zawdzięcza Polsce. Założycielem jedynego na tej wyspie wyższego seminarium duchownego był bowiem abp Władysław Zaleski. To on postawił na miejscowe powołania i dał im możliwość wzrostu. Dzięki temu dziś na Sri Lance Kościół rozwija się głównie dzięki miejscowym księżom, a na wyspie pracuje niewielu misjonarzy.

 

- Lankijczycy zgotowali Papieżowi niezwykle ciepłe powitanie…

Ks. M. Michalik: Kiedy oglądałem powitanie Papieża, byłem bardzo wzruszony. Lankijczycy podeszli do niego nie tylko jak do przywódcy religijnego, ale przede wszystkim jak do ojca. Widać było, że Franciszek był trochę zmieszany na lotnisku, gdy chłopczyk ofiarował mu w tradycyjnym geście powitania liście drzewa, które są zwyczajowo podawane szanowanym gościom przychodzącym do domu. Później się klęka i dotyka dłońmi stóp witanej osoby. Jest to na Sri Lance wyraz wielkiego szacunku dla starszych albo tych, którzy są przywódcami duchowymi, religijnymi czy politycznymi. Kiedy ksiądz czy mnich buddyjski wchodzi do jakiegoś domu, ojciec rodziny wita go w ten sam sposób jako osobę, która niesie ze sobą błogosławieństwo. Następnie Papieża witali tancerze. Jest to stary ceremoniał królewski. Zgromadzono zarazem wiele słoni. Słoń w kulturze buddyjskiej na Sri Lance jest zwierzęciem sakralnym, które przez swoją mądrość i wielkość jest symbolem człowieka otwierającego się na wieczność. Kiedy są wielkie święta buddyjskie i niesie się w procesji np. relikwię zęba Buddy, wówczas sprowadza się nawet 60 słoni, które przez kilka dni z rzędu wędrują procesyjnie po mieście. To pokazuje wielkość danego święta, a zarazem szacunek dla osoby, którą się czci. Sprowadzenie więc aż tylu słoni na lotnisko jest wyrazem szacunku dla Papieża. Został przywitany jak król, jak przywódca duchowy. To ma wielkie znaczenie, bo Azja jest kontynentem, gdzie żyje się symbolami. Po symbolach można rozpoznać, co myślisz, jak przyjmujesz drugiego człowieka i kim ten człowiek jest dla ciebie.

 

- Franciszek już w pierwszych słowach mówił o pokoju i pojednaniu.

Ks. M. Michalik: Odnowa, przebaczenie są tym przesłaniem, którego dziś szczególnie potrzeba Sri Lance. Kraj wyszedł z 26-letniej wojny domowej. Naprawdę trzeba wiele czasu, cierpliwości i delikatności, aby wojenne rany się zabliźniły. Jeśli ktoś przyjechawszy na Sri Lankę zobaczy domy chrześcijan i kościoły, to wszędzie spotka obraz Jezusa Miłosiernego. To przesłanie o przebaczeniu, które dawane jest darmowo, padło tu na bardzo podatny grunt. Właśnie zaufanie Bożemu Miłosierdziu i szukanie w nim siły jest tak potrzebne Lankijczykom, którzy wiele lat żyli w strachu, w poczuciu krzywdy, wykluczenia, których bliscy zostali zranieni przez tę wojnę. Przebaczenie wrogom, którzy teraz są sąsiadami, albo sąsiadom, którzy stali się wrogami, jest szczególnie ważnym przesłaniem, dającym nadzieję temu krajowi. Mieszkańcy Sri Lanki liczą, że właśnie to przesłanie pokoju, pojednania i przebaczenia przywiezie im Papież.

 

- Jak w tym kontekście sporu między Tamilami a Syngalezami, który naznaczył najnowszą historię Sri Lanki, odnajduje się Kościół?

Ks. M. Michalik: Jedynie w Kościele można spotkać te dwie narodowości razem. Syngalezi normalnie są buddystami albo katolikami; Tamilowie hinduistami lub katolikami. Dlatego jedynie Kościół katolicki jest łącznikiem między dwiema narodowościami. Istnieją mieszane małżeństwa, jedna i druga narodowość ma swoje nabożeństwa, swoją katechezę, ma możność modlić się w swoim ojczystym języku oraz kultywować swoją tradycję i kulturę. Przez te wszystkie lata Kościół katolicki starał się zawsze mówić o pokoju, o pojednaniu i o tym, żeby szukać nie zbrojnego rozwiązania trwającego 26 lat konfliktu, ale demokratycznych dróg powstrzymania przelewu krwi i przywrócenia pokoju. Kościół cały czas występował z propozycją pojednania, starał się ulżyć doli wygnańców i cierpiącej ludności oraz tym wszystkim, którzy zostali skrzywdzeni. Kościół był pomostem między dwiema zwaśnionymi stronami. Starał się prowadzić dialog, rozmawiać. Kościół katolicki nigdy nie był ani syngaleski, ani tamilski; zawsze był Kościołem wszystkich mieszkańców wyspy. Był mediatorem i szukał pokojowego rozwiązania konfliktu. Przez to niestety także często bywał niezrozumiany, a nawet oskarżany o brak patriotyzmu czy kontakty z terrorystami.

 

- Sri Lanka ma swego pierwszego świętego. Kanonizacja bł. Józefa Vaza była najważniejszym wydarzeniem papieskiej wizyty. Kim jest on dla Lankijczyków?

Ks. M. Michalik: Józef Vaz jest drugim apostołem Sri Lanki. Kiedy przeszła pod protektorat holenderski, protestanci usunęli wszystkich misjonarzy. Przez kilkadziesiąt lat był to Kościół katakumbowy. Szczytem prześladowań było wymordowanie prawie dwóch tysięcy katolików w Mannarze za to tylko, że nie chcieli zmienić wiary z katolickiej na kalwińską. Kupcy, którzy przyjeżdżali do Goa, gdzie mieszkał wówczas Józef Vaz, opowiadali, że na Sri Lance są katolicy, a nie ma pasterzy. Zgłosił się więc do przełożonych i wybrał się na misję. Przybył na Sri Lankę w przebraniu kupca, aby na nowo chrystianizować i podtrzymać tych katolików, którzy byli pozbawieni sakramentów. Został uwięziony, dwa lata siedział w więzieniu. Dzięki cudowi, który uczynił Pan Bóg, otrzymał wolność i możliwość głoszenia Ewangelii. Kiedy nastąpiła w kraju susza, król zarządził modlitwy. W tym kraju zależysz od monsunów i woda oznacza życie, bo kiedy jest pora sadzenia ryżu musi być nadmiar wody, żeby ryż się przyjął i potem były żniwa. Modlili się mnisi buddyjscy, kapłani hinduistyczni, ale niebo nie dało ani kropli wody. Więc Józef Vaz poprosił, aby i jemu była dana ta możliwość. Zaniósł do Boga modły katolickie i spadł deszcz. Potem otrzymał pozwolenie, by bez przeszkód głosić Ewangelię. Głosił ją na terenie dzisiejszej diecezji Chilaw i odnowił Kościół katolicki. Jest uważany za apostoła Sri Lanki. Bo dzięki niemu jest to, co dzisiaj widzimy, jedenaście diecezji, archidiecezja, prawie dwa miliony katolików. To jest owoc jego poświęcenia i odwagi, aby głosić Ewangelię współbraciom, którzy byli pozbawieni przez wiele lat życia sakramentalnego.

 

- Sri Lanka jest dla nas egzotycznym i mało znanym krajem, mimo to Polacy zapisali na wyspie swą piękną kartę.

Ks. M. Michalik: Nam Sri Lanka najczęściej kojarzy się z dobrą cejlońską herbatą czy też egzotycznymi podróżami i rajską wyspą. Jej mieszkańcom Polska nie jest obca. Seminarium duchowne, które powstało w Kandy w 1893 r., założył Polak – abp Władysław Zaleski. Było on papieskim delegatem na całą Azję Południowo-Wschodnią. I to właśnie on założył pierwsze seminarium kształcące księży tubylczych, które po dziś dzień działa i kształci nowe pokolenia. W tamtym czasie często uważano, że tubylcy nie są na tyle dojrzali w wierze, by zostać kapłanami. On jednak był przekonany, że miejscowi księża, którzy wyrośli w danej kulturze i znają dany kraj, są najlepszymi ewangelizatorami. Przekonał do tego papieża. Dzięki temu udało się otworzyć pierwsze seminarium dla miejscowego duchowieństwa. Można powiedzieć, że księża wykształceni dla Indii kontynentalnych i dla Cejlonu, który wówczas był pod protektoratem angielskim, to jest właśnie zasługa polskiego arcybiskupa. Na Sri Lance jest on postrzegany jako ojciec duchowy, który zobaczył potencjał w miejscowych powołaniach i dał im możliwość pięknie się rozwinąć. To, że na Sri Lance dziś prawie nie ma misjonarzy, że jest miejscowe duchowieństwo i bardzo dużo powołań kapłańskich, a w Indiach kontynentalnych mamy boom powołaniowy, to wszystko jest właśnie owocem ciężkiej i mozolnej pracy abp. Zaleskiego, a także rezultatem jego dalekosiężnej wizji Kościoła. Polska ponadto kojarzy się z siostrą Faustyną i kultem Bożego Miłosierdzia. Trzecim ważnym dla Lankijczyków Polakiem jest św. Jan Paweł II. On odwiedził Sri Lankę w czasie wojny domowej. Mówił wówczas o pojednaniu, o przebaczeniu. Podkreślał, że trzeba budować na nadziei, a nie na sile karabinu i przemocy.

Źródło:
;