Imieniny: Alberta, Janusza, Konrada

Wydarzenia: Światowy Dzień Telewizji

Felietony

jeszcze pięć minutek fot. Materiały prasowe

O tym, co kalosze mają wspólnego z byciem kimś naprawdę niezwykłym.

 

Chciałbym na początek przedstawić absolutnie niewiarygodną historię człowieka, która – mam nadzieję – pobudzi Cię do czegoś niezwykłego. Jest to historia o bieganiu – czynności niezbyt bliskiej moim upodobaniom, ponieważ jestem absolutnym mistrzem świata w niebieganiu, trochę nie do końca „jarzę”, o co w tym chodzi. Historia jest natomiast przednia.

Rzecz dzieje się w Australii, gdzie organizowany jest najbardziej hardkorowy maraton świata! Zawodnicy mają do przebiegnięcia osiemset siedemdziesiąt pięć kilometrów!!! Każdy, kto przebiegł dystans czterdziestu dwóch kilometrów, wie dobrze, jaki to wysiłek – ja prawdopodobnie nawet nie przebiegłem jednej sześćdziesiątej maratonu, ale wyobrażam sobie, co czuje człowiek po pokonaniu takiego dystansu. Pomyśl, jaki trzeba mieć mózg, żeby wymyślić taki bieg? Biegnijmy, aż umrzemy – trochę bez sensu. Ale impreza przyciąga wielu profesjonalnych biegaczy świata.

Historia, którą przedstawię, wydarzyła się w 1983 roku. Do tego czasu australijski bieg był wyłącznie dla najlepszych, młodych sportowców (w dwudziestym roku życia). Impreza dla tych, którzy bezustannie ćwiczyli, byli wspierani przez sponsorów, mieli najlepszy sprzęt. Wyobraź sobie, jaka to ogromna machina. Naukowcy przeprowadzili nawet badania, jak należy przygotować się do ultramaratonu, by dotrzeć do mety. W trakcie badań na podstawie różnych przesłanek wywnioskowali, że aby przebiec dystans ośmiuset siedemdziesięciu pięciu kilometrów, co trwa kilka dni, trzeba każdej nocy w trakcie maratonu spać sześć godzin. Skrócenie tego czasu spowoduje, że organizm nie zregeneruje się i może nawet dojść do śmierci.

To było mega hardkorowo profesjonalne, najbardziej wypasione bieganie świata... do czasu, kiedy na pasie startowym pojawił się sześćdziesięcioletni pan. Nie dwudziesto-, trzydziesto-, nawet nie czterdziestolatek. Nazywał się Cliff Young i był farmerem. Zgłosił się jako uczestnik razem z kilkuset profesjonalistami z całego świata. Gdy organizatorzy zobaczyli go w tłumie sportowców, pomyśleli, że to jakiś żart. Cliff, nie dość, że miał już poważnie przekroczony limit wiekowy, to przyszedł w gumiakach i stroju farmera. Podobno na początku ludzie wzięli go za kibica, który przyszedł zbierać autografy. Ale Cliff ustawił się w kolejce po numer startowy! Część osób śmiała się z niego. Jeden z kamerzystów podszedł i zaczął wypytywać, kim jest. Pojawił się we wszystkich telewizyjnych wiadomościach, ale nie jako gwiazda czy faworyt. Stał się po prostu pośmiewiskiem. Cliff Young – gość, z którego naigrywali się wszyscy. Jednak on się nie zraził.

Po pierwszym dniu profesjonalni biegacze wyprzedzili go o wiele kilometrów, bo on nawet nie biegł, tylko truchtał. Ale kiedy oni poszli spać na sześć godzin, farmer, który nie wiedział o badaniach naukowców, stwierdził, że pobiegnie dalej. I tak przez pięć dni, nie zasypiając ani na chwilę, powoli przesuwał się na coraz wyższą pozycję. Nikt mu nie zwrócił uwagi, że musi odpocząć. W prasie pojawiały się komentarze, że nie dotrze do mety, że umrze z wycieńczenia. Co się okazało? Ostatniej nocy przed finałem Cliff, biegnąc swoim dziwnym tempem, wyprzedził wszystkich „wypasionych” ultrasportowców o kilka godzin i pokonał dystans ośmiuset siedemdziesięciu pięciu kilometrów w ciągu pięciu dni, piętnastu godzin i czterech minut. Jego wynik okazał się o dwa dni lepszy od wyniku innych uczestników. Chyba o dziewięć godzin lepszy od najlepszego wyniku, jaki kiedykolwiek osiągnięto w tym maratonie. Cliff Young pokazał wszystkim, że MOŻNA! Że da się biec bezustannie.

To była niewiarygodna historia. Farmer stał się bohaterem Australii. Gdy dziennikarze pytali go, jak to możliwe, opowiedział, że wcześniej był pasterzem i zajmował się owcami. Miał gospodarstwo, które rozciągało się na powierzchni ośmiu kilometrów kwadratowych, a w nim hodował około dwóch tysięcy owiec. Kiedy nadchodziły złe warunki pogodowe i trzeba było zapędzić owce – nie mając ani traktora, ani konia, bo nie było go na to stać – sam zaganiał owce. Zdarzyło mu się nawet robić to przez dwa, trzy dni. Słysząc w mediach o maratonie, który trwa sześć dni, pomyślał: „To tylko trzy dni dłużej, niż zazwyczaj biegam…”.

Jakie można wyciągnąć wnioski z tej opowieści?

Po pierwsze: wszystko, co w życiu robisz, może Ci się wydawać zwykłą robotą, ale jest po coś. Jeżeli jesteś „farmerem” czy „pastuchem” i nie masz konia ani traktora, biegasz za owcami, to wiedz, że Pan Bóg postawił Cię w tym miejscu i przygotował dla Ciebie taką drogę, by kiedyś dać Ci siłę, by zaprawić Cię w boju.

Chciałbym Cię prosić, żebyś popatrzył/popatrzyła, na swoje życie, na to, co się w nim aktualnie dzieje z Bożej perspektywy. Może teraz nie robisz nic szczególnego. Może zwyczajnie idziesz do pracy, na studia, zajmujesz się dziećmi. Robisz zwykłe czynności, o których sobie myślisz: „Przecież to takie… takie… takie nic”. Ale! Jeżeli robisz to z sercem i nie mówisz sobie: „O, matko, to jest nudne, taka żenująca robota”… to Bóg przygotuje dla Ciebie w tym wszystkim coś niezwykłego. Wystarczy tak jak Cliff Young zacząć w swoje zajęcia wkładać siebie.

Po drugie: znacznie ważniejsze jest to, by nigdy nie dać się zwieść temu, co zewnętrznie widzisz albo w drugich, albo w samym sobie. Możesz nawet sam o sobie myśleć: „Po mnie to już nie ma się czego spodziewać, nie mam w sobie nic niezwykłego”. Na innych też tak patrzymy, nie dając im szansy… Bardzo lubię ten moment w historii Cliffa Younga, gdy podszedł po numer biegacza. Pewnie ktoś mógł pomyśleć: „Ale pajac!”. Okazało się jednak, że ten pajac został bohaterem Australii i najbardziej hardkorowym biegaczem w historii ultramaratonu. Najpiękniejsze zdanie dotyczące człowieka, jakie pojawia się w Biblii, a które absolutnie kocham, brzmi: nie tak bowiem człowiek widzi, jak widzi Bóg. (1 Sm 16, 7).

To stara biblijna zasada, którą warto zapamiętać. Z Dawida też się wszyscy śmiali, a został największym królem w historii Izraela.

Spróbujmy kolejne dni przeżyć, nie patrząc tak jak zwykle. Próbujmy widzieć tak, jak widzi Bóg. Nie osądzajmy ludzi dlatego, że wyglądają inaczej, nie skreślajmy tych, których historię znamy, nie mówmy, że niczego się po nich nie spodziewamy. W każdym, kto idzie obok Ciebie ulicą, Pan Bóg widzi prawdopodobnie Cliffa Younga, który może zostać mistrzem ultramaratonu tylko dlatego, że potrafi chodzić.

Pomyśl o sobie i pomyśl o innych, i naucz się tego, że nie tak, jak widzi człowiek, widzi Bóg.

 

Tekst jest fragmentem książki o. Adama Szustaka OP “Jeszcze pięć minutek”.

;