Jaśniej
Modlitwa zmienia mnie, a nie Boga
W październiku będziemy wymadlać na Różańcu tysiące różnych intencji przez wstawiennictwo Maryi. Czy to oznacza, że modlimy się tylko dla własnych interesów? I kiedy nasza modlitwa jest tak naprawdę skuteczna?
Przywykliśmy definiować modlitwę jako rozmowę z Bogiem. Osobiście wolę inną definicję, która mówi, że modlitwa to stanięcie człowieka w obecności Boga i bycie dla Niego.
Bóg nie potrzebuje naszej modlitwy
Czy to by oznaczało, że nasza modlitwa jest potrzebna Bogu, skoro na modlitwie jestem dla Niego? Tu dotykamy całego paradoksu modlitwy: że z jednej strony jedyną osobą, która modlitwy potrzebuje, jestem ja sam, a nie Bóg. Z drugiej zaś strony na modlitwie jestem dla Boga, a nie dla siebie. Jak to zrozumieć?
Choć w pierwszym momencie może się to wydawać dla nas przykre, to trzeba jasno powiedzieć: Bóg do niczego nie potrzebuje naszych modlitw! One nie są Mu potrzebne do tego, aby się lepiej poczuł, aby był bardziej szczęśliwy czy aby podnieść własną wartość. Bóg jest w pełni szczęśliwy, nie odczuwa żadnych potrzeb i żadnego braku, który miałby być uzupełniony przez człowieka. Mało tego, nasze modlitwy nie mogą nic w Nim zmienić. Bóg nic nie traci, kiedy nie klękamy do modlitwy, ani nic nie zyskuje, kiedy to czynimy. Jedynymi, którzy tracą, jesteśmy my sami. Bo to my potrzebujemy modlitwy, jak powietrza, bez którego nie możemy żyć. Bo modlitwa – przeczytałem kiedyś takie piękne zdanie – jest najlepszą rzeczą, jaką mogę robić.
Tak bardzo potrzebujemy modlitwy, ponieważ zostaliśmy stworzeni przez Boga dla Niego samego, w ukierunkowaniu na Niego. Kiedy się od Niego odwracamy, wtedy zatracamy sens swojego istnienia, zatracamy pierwotną harmonię i ukierunkowanie, które gwarantuje nam doprowadzenie naszego życia do spełnienia, które jest tylko w Bogu.
Mówienie, że Bóg nie potrzebuje mojej modlitwy, nie uwłacza w żaden sposób Bogu. To naprawdę dobra nowina o Nim, ponieważ to oznacza, że Bóg mnie zapragnął mieć, chociaż mnie do niczego nie potrzebował. To jeszcze bardziej podkreśla Jego miłość i wolny wybór powołania mnie do życia. Kiedy mnie stworzył i kiedy teraz utrzymuje mnie w istnieniu, to nieustannie mówi mi: „chcę, abyś był”, czyli „kocham cię” – bo w taki sposób św. Augustyn definiuje miłość. Oznacza to równocześnie, że Bóg mnie do niczego nie wykorzysta, nie potraktuje mnie instrumentalnie, żeby spełnić jakąś swoją potrzebę moim kosztem. Bóg mnie będzie tylko kochał, inaczej nie chce i nie umie.
Jednakże w sens stworzenia jest też wpisana nasze najgłębsze powołanie. Jestem dla Niego, jestem po to, aby oddawać Bogu chwałę. Jestem całkowicie od Niego zależny, i tylko będąc z Nim, mogę być szczęśliwy. Widzimy wobec tego, że modlitwa nie jest niczym innym, jak zwróceniem się ku Bogu, jak byciem tylko z Nim i dla Niego. Bo tylko wtedy żyję swoim normalnym, pełnym życiem, którego dla mnie zapragnął Bóg.
Bóg chce mojej modlitwy
W liturgii mszalnej, w IV prefacji okresu zwykłego, możemy znaleźć niezwykłe streszczenie sensu modlitwy: „Chociaż nie potrzebujesz naszego uwielbienia, pobudzasz nas jednak swoją łaską, abyśmy Tobie składali dziękczynienie. Nasze hymny pochwalne niczego Tobie nie dodają, ale się przyczyniają do naszego zbawienia”. Mówiąc najprościej, Bóg nie potrzebuje naszej modlitwy, ale mimo to bardzo jej chce i sam nas pobudza do tego, abyśmy się modlili. Czyni to ze względu na nas samych, bo to my potrzebujemy się modlić, aby przyjąć łaskę zbawienia.
Bóg pragnie naszej modlitwy również dlatego, że jest Ojcem i chce mieć relację ze swoimi dziećmi. Relację, która jest budowana przez rozmowę, przez bycie ze sobą, przez wzajemną miłość. Chce, abyśmy Go poznawali, abyśmy odkrywali Jego słowo i Jego wolę, abyśmy coraz bardziej nabierali Jego cech bycia. A to się dzieje na modlitwie. Prawdziwa relacja miłości jest zbudowana na dwóch fundamentach: prawdzie i wolności.
Miłość istnieje tylko tam, gdzie jest wolność, gdzie jest możliwość wyboru drugiego z własnej woli. Bóg nie chce mieć niewolników, tylko dzieci, które wybrały Go, odkrywszy kim On jest. A jako Ojciec błogosławi wyborom swoich dzieci (o ile nie są one grzechem, czyli czymś fundamentalnie złym), wspiera je w rozwoju, towarzyszy im na drodze wzrastania. Ale to wymaga również prawdy, dlatego przed Bogiem na modlitwie zawsze muszę być prawdziwy w dwojakim sensie. Nie mogę grać żadnych ról, nakładać masek, udawać kogoś, kim nie jestem. Ale również prawdziwy w tym, co do Boga mówię, w tym, co czuję i co przeżywam. Biblia uczy nas modlitwy szczerej, pełnej ufności względem Boga – że ten mnie przyjmie takim, jakim jestem, z tym, co się we mnie teraz dzieje. Nawet gdyby to oznaczało krzyk bólu, rozpacz opuszczenia, gniew na tych, którzy mnie skrzywdzili. Bóg chce, abyśmy w całej prawdzie wylewali przed Nim swoje serce. Bo jest Ojcem, który kocha swoje dzieci i zawsze ma dla nich czas, aby je wysłuchać i im pomóc. Tylko my musimy do Niego ze wszystkim przychodzić i poszukiwać Jego oblicza.
Bóg jest jednością Trzech Osób, które są z sobą w nieustannym dialogu miłości. Do tego dialogu Bóg zaprasza człowieka i objawia względem niego swoje oblicze, które człowiek może znaleźć. Kard. Ratzinger, papież Benedykt XVI, pisał w jednym ze swoich artykułów, co to oznacza, że Bóg ma oblicze: „Właśnie w ten sposób wychodzi na jaw jego najbardziej wewnętrza rzeczywistość: Ten Bóg ma oblicze, jest «osobą». [...] Hebrajski termin panîm (oblicze – przyp. K.P.) postrzega Boga jako osobę, jako zwróconą do nas istotę, która słucha, widzi, mówi, może nas kochać”.
Bóg potrzebny od zaraz
Nie da się ukryć, że podstawową formą naszej modlitwy jest modlitwa prośby, która zawsze wiąże się z pewną interesownością. Jakże często Bóg jest nam – mówiąc wprost – do czegoś potrzebny… i to od zaraz. Potrzebuję Go, bo choruję, bo zmarła mi bliska osoba, bo mam kłopoty finansowe, bo relacja z drugim jest zbyt trudna, bo dzieci mają problemy i zeszły na złą drogę; bo zgubiłem klucze i nawet tutaj potrzebuję boskiego wstawiennictwa, aby szybko się odnalazły, bo już jestem spóźniony do pracy. Różne są te nasze prośby: jedne ważniejsze, drugie mniej. Jedne skierowane ku nam samym, inne znowu będące wyrazem miłości i zatroskania o innych – chcę nie dla siebie, ale dla tych, których kocham. Jednak za tymi wszystkimi formami modlitwy prośby może (choć rzecz jasna nie musi) kryć się bardzo niebezpieczna pułapka, w którą chyba nieraz wpadamy.
Moc przemiany
Pierwsza pułapka dotyczy przekonania, że ja swoją modlitwą wypraszam coś u Boga. W modlitwie chodziłoby wtedy o to, żeby przekonać Boga do zrobienia czegoś, czego wcześniej nie chciał zrobić, a teraz moja modlitwa stała się przyczyną sprawczą Jego zadziałania. Jeżeli by tak faktycznie było, to okazuje się, że trzeba odrzucić fundamentalną metafizyczną zasadę, że Bóg jest niezmienny, a to w praktyce oznacza, że Bóg może się mylić, może podejmować błędne decyzje, które trzeba korygować. Suponuje to również, że jesteśmy bardziej miłosierni od Boga, skoro wcześniej On sam z siebie na przykład nie chciał uzdrowić chorej na raka cioci Zosi, którą tak bardzo kochamy, a dopiero teraz, kiedy Mu o niej opowiedzieliśmy, przekonaliśmy Go, że jednak warto w ciocię Zosię zainwestować i ją uzdrowić. Ta pewna kąśliwość języka służy tylko temu, aby pokazać całkowitą bezzasadność takiego sposobu myślenia o modlitwie.
Modlitwa nie jest po to, aby zmienić Boga, ale aby zmienić mnie. Modlę się po to, abym to ja wyszedł inny po niej, aby to moje myślenie uległo zmianie, abym bardziej pragnął tego, czego pragnie Bóg, i nie chciał tego, czego On nie chce. Modlitwa mnie zmienia i otwiera na Boże działanie we mnie, na otrzymanie łaski, którą Bóg chciał mnie obdarzyć, na przyjęcie i pełnienie Jego woli. Ale modlitwa również zmienia tych, za których się modlimy. Jesteśmy tajemniczo ze sobą połączeni, jakby jedną nierozerwalną nicią. Moja modlitwa służy zmianie, otwarciu w wolności drugiego na działanie Boga, które względem Niego zamierza. Bóg zawsze pozostaje wolny w swoim działaniu, zawsze to działanie jest Jego inicjatywą i Jego pragnieniem. Modlę się prośbą, aby stanąć wobec Niego w całkowitej zależności, aby uznać, że jestem żebrakiem, który sam z siebie nic nie ma i wszystko musi otrzymać od Boga, aby wylać wobec Niego swoje serce, tak jak małe dziecko nie zachowuje żadnych tajemnic wobec kochającego Ojca. Po prostu wiem, że Ojciec chce ode mnie usłyszeć o moich najgłębszych marzeniach, mimo że doskonale wie, co dla mnie jest najlepsze. On tylko kocha i choć to ja powinienem być całkowicie dla Niego, to w rzeczywistości się okazuje, że On jest dla mnie. Nie muszę Go przekonywać do tego, aby okazywał miłość swoim dzieciom.
Akt wiary
Jezus bardzo często mówił, że dokonał danego cudu ze względu na wiarę jakiejś osoby. I niekoniecznie zawsze to była wiara osoby, na której miał się dokonać cud. Czasami – jak w wypadku sparaliżowanego człowieka, który został uzdrowiony – była to wiara czterech jego przyjaciół, którzy przynieśli go do Jezusa. Innymi znowu razy Jezus nie mógł dokonać żadnego cudu ze względu na niedowiarstwo zebranych ludzi. Moja wiara lub jej brak są decydujące w tym, czy objawi się we mnie (lub w osobie za którą się modlę) moc Bożego działania. Bóg chce działać, Bóg pragnie czynić względem mnie dobro, ale ja muszę aktem wiary dotknąć Go, tak jak kobieta cierpiąca na krwotok zdecydowała się dotknąć chociażby frędzli u płaszcza Jezusa, aby znaleźć tam uzdrowienie. To właśnie akt wiary w Jego obecność, w Jego moc i dobroć, jest fundamentalny w spotkaniu z Nim. Nic innego na modlitwie nie jest pewne, jak właśnie to, że aktem wiary mogę się z Nim spotkać, ponad wszystkimi innymi doświadczeniami albo ich brakiem. Dostęp do Boga mam tylko przez wiarę.
Zainteresuj się Bogiem
Wobec tego na pytanie o to, co zrobić, aby nasza modlitwa była skuteczniejsza, jest tylko jedna odpowiedź: zainteresuj się Bogiem. Zmień myślenie o modlitwie, która nie jest po to, abym coś z niej wyniósł, aby Boga do czegoś przekonać, aby załatwić setki swoich spraw (nawet niezwykle ważnych i z dobrych pobudek), ale jest stanięciem wobec Niego i dla Niego. Jestem tutaj, bo po prostu chcę z Tobą, Boże, być, bo chcę ten czas „stracić” dla Ciebie, bo chcę Cię kochać. Nie zwiększymy skuteczności modlitwy, intensyfikując moc głosu przy jej wypowiadaniu albo dokładając jeszcze po trzy koraliki do każdej dziesiątki różańca, licząc, że to lepiej zadziała. Różaniec jest jaki jest – niech w takiej formie pozostanie. Ważne jest tylko to, abyśmy na modlitwie coraz bardziej byli wobec obecnego Boga, z większą świadomością i większą wiarą, że On tu jest. Wobec tego i ja stanę wobec Boga w prawdzie o sobie, bez zakładania jakichkolwiek masek, bez ukrywania czegokolwiek – odsłonię się wobec Niego. A do tego będzie mi potrzebna cisza, która jest przestrzenią odkrywania prawdy o nas. Tylko w ciszy możemy się spotkać z samymi sobą. A Bóg spotyka się tylko z prawdą: bez względu na to, czy to prawda o moim grzechu (wtedy może ją przemienić i zbawić), czy to prawda o mojej cnocie (wtedy może ją wzmocnić i pobłogosławić).
A jak już będę świadomie i prawdziwie stał wobec Boga, wtedy nie muszę robić nic innego, jak po prostu być dla Niego, jak szukać Go, jak się Nim interesować. Tak jak mówiła do współsióstr św. Teresa Wielka: „Na modlitwie po prostu patrzcie na Jezusa”. W modlitwie różańcowej nie chodzi o zalanie Boga milionem naszych intencji albo o napisanie kolejnego tomiku rozważań różańcowych, ale o to, aby z Maryją patrzeć na Jezusa, wejść w tajemnicę Jego życia, zainteresować się Nim. Być z Nim i dla Niego. Tylko tyle. A On już najlepiej będzie wiedział, co ma z tobą zrobić. Pozwól Mu być Bogiem. To On zmieni ciebie, nie ty zmieniaj Boga.