Wywiady
Nauczyciel wolności
Z prof. Janem Żarynem, historykiem, dyrektorem Instytutu Dziedzictwa Myśli Narodowej im. Romana Dmowskiego i Ignacego Jana Paderewskiego, rozmawia Jolanta Krasnowska-Dyńka.
Panie Profesorze, obecni 20, 30-latkowie, nie wspominając o nastolatkach, nie znają kard. Stefana Wyszyńskiego, jego nauczania i roli w dziejach Polski. Tymczasem jest to postać niezwykła w naszej historii. Co nasz kraj zawdzięcza kardynałowi?
Rzeczywiście młodsze pokolenie ma kłopot z rozpoznaniem tej wybitnej postaci, co w pewnym sensie jest przywilejem wieku. Jednak z drugiej strony wskazuje, że być może młodzi potrzebują strawniejszej formy przekazu, która pozwoliłaby im zrozumieć, kim był kard. Wyszyński. Liczę, iż beatyfikacja i czas przed nią pomogą nam dostrzec wielkość osobowości kardynała i jego dziedzictwo. Nie przez przypadek Jan Paweł II nazwał go Prymasem Tysiąclecia, czyli prymasem, który przeniósł nas wraz z naszym polskim wielobarwnym chrześcijańskim dziedzictwem z jednego tysiąclecia w drugie. Warto podkreślić, iż miało to miejsce, kiedy znacząca część elit została wymordowana podczas II wojny światowej i epoki stalinowskiej, a potem nowa pseudoelita narodu na czele z komunistami czyniła wszystko, by nas zniewolić i odseparować od tysiącletniej lekcji historii. Gdyby nie Kościół i prymas Wyszyński z programem Wielkiej Nowenny i obchodów Roku Milenijnego oraz całym swoim nauczaniem, prawdopodobnie bylibyśmy jak naród poza obrębem swojej tożsamości, jakąś hybrydą, między homo sovieticus a wspólnotą niepotrafiącą odwołać się do rzeczywistych ciągów polskiej kultury. Kardynał - wbrew ówczesnej edukacji powszechnej i propagandzie - przypominał, kim jesteśmy jako Polacy. Nie tylko werbalnie, ale także w praktyce realizował zasadę, że po Bogu najważniejsza jest ojczyzna. To nie był slogan. Jego wielka miłość do Polski nakazywała mu niejako, by Kościół służył narodowi, stając się odpowiedzialnym za wyjątkowy bieg polskich dziejów.
Kardynał miał opinię prymasa niezłomnego, jednak u początku swych rządów, w 1950 r., zgodził się na porozumienie z komunistami, przez co zresztą spotkał się z krytyką Watykanu. Dyskusja na ten temat trwa wśród historyków do dzisiaj.
Prymas zdawał sobie sprawę z tego, że polscy komuniści - jako podwykonawcy moskiewskiej strategii dotyczącej polityki wyznaniowej widocznej w Związku Sowieckim już w latach 1917-1939 - będą niejako przymuszeni do jej kopiowania i realizowania, czyli niszczenia Kościoła w Polsce. Z drugiej strony wiedział, iż katolicyzm jest ostoją naszego narodu. Przystępując do rozmów z komunistami, chciał im dać szansę na zbliżenie się i zaakceptowanie katolicyzmu, wiary dominującej w podległym im narodzie. Była to próba znalezienia modus vivendi w ówczesnych realiach, której rezultatem byłoby poszanowanie przez stalinowców naszej religijności. Im samym natomiast dawałoby okazję pokazania, iż są bardziej Polakami niż podwykonawcami stalinowskich, leninowskich i marksistowskich ideologicznych fundamentów. Dziś można powiedzieć, że oferta ta była naiwna, bo jakże komuniści mogliby uwolnić się z moskiewskiego gorsetu? Z drugiej strony porozumienie to świadczy o tym, iż komuniści zdawali sobie sprawę z tego, że mają przeciwko sobie bardzo potężnego przeciwnika, który jawi się nie jako narzędzie do rozpracowania Polaków, ale jedyna strona nas reprezentująca. Było to dla nich bardzo irytujące, bo jak prymas S. Wyszyński śmiał mówić, że kogoś reprezentuje, kiedy to tylko socjalistyczne państwo stanowiło jedynego reprezentanta „ludu pracującego miast i wsi”. Dla kardynała najważniejsze było utrzymanie polskiego katolicyzmu. Porozumienie miało stanowić parasol ochronny wobec zbliżającego się moskiewskiego dyktatu i zabezpieczenie narodu przed jego likwidacją, w sensie tożsamościowym. Pytanie, czy ten dokument spełnił swoją rolę? Do końca nie mógł i - żeby była jasność - prymas, decydując się na te rozmowy i finalizując je w postaci porozumienia z 14 kwietnia 1950 r., doskonale zdawał sobie z tego sprawę.
A co z krytyką Watykanu?
Rzeczywiście Stolica Apostolska kontestowała ten dokument. W imieniu dyplomacji watykańskiej mons. Domenico Tardini napisał do prymasa Wyszyńskiego list, w którym stwierdził, że Kościół polski poszedł na zbyt dalekie ustępstwa. Kardynał odpisał, tłumacząc, iż bolszewicka rzeczywistość nie ma nic wspólnego z prawem i praworządnością: to jedynie gra przepisem prawnym funkcjonującym tak długo, na ile wymaga tego potrzeba rewolucyjna, by potem zastąpić go nowym; rewolucja jest głównym źródłem sytuacyjnego przepisu prawa i jego interpretacji, a nie praworządność czy porządek moralny nadany przez Boga. Podpisanie porozumienia było w gruncie rzeczy próbą zahamowania tej rewolucji na kilka lat - potrzebnych do tego, by złapać oddech. Miało stać się barierą opóźniającą proces zmiany mentalności Polaków, szczególnie młodego pokolenia. Absolutnie nie było próbą współpracy z reżimem komunistycznym, ale metodą na zamortyzowanie ciosów, jakie musiały spaść na Kościół i jego wiernych. Działania podejmowane przez prymasa miały na celu obronę Kościoła i polskich katolików żyjących w komunistycznej rzeczywistości, a nie obronę swojej pozycji, wizerunku, czy to w oczach społeczeństwa, czy Stolicy Apostolskiej. Papież Pius XII uznał racje prymasa, a nie swoich urzędników.
Kard. Wyszyński kierował Kościołem rzymskokatolickim w najtrudniejszym czasie stalinizmu i podczas kolejnych kryzysów ówczesnego systemu. Był prymasem podczas buntu poznańskiego i przełomu w październiku 1956 r., rewolty studentów i inteligencji 1968 r., masakry robotników Wybrzeża 1970 r., brutalnych represji, jakie znów spadły na robotników w 1976 r., wreszcie podczas strajków 1980 r., które doprowadziły do powstania Solidarności. Czy bez Prymasa Tysiąclecia historia naszego regionu świata mogłaby się potoczyć zupełnie inaczej?
Po 1956 r. za sprawą kard. Wyszyńskiego, więźnia stalinowskiego, polski Kościół przestał być Kościołem milczenia, jak określił go papież Pius XII, stając się Kościołem coraz bardziej zwycięskim, tzn. formującym oblicze polskiej ziemi, a nie tylko broniącym się przed ciosami. Wspomniane w pytaniu wydarzenia i postawy Polaków są w pewnej mierze owocem posługi niezłomnego prymasa, który stał na czele kształtującego i kształcącego Polaków Kościoła. Najwybitniejszym tego dowodem jest cały przebieg Wielkiej Nowenny z obchodami Roku Milenijnego na czele, który często gubi się w tych tzw. polskich miesiącach, podczas gdy wydaje się najistotniejszy. Następnym razem dopiero 13 lat później, podczas pierwszej pielgrzymki Jana Pawła II do Polski, znalazła się okoliczność, w której Polacy tak gremialnie uczestniczyli w wydarzeniach wspólnotowych skierowanych w praktyce, bo oczywiście nie w intencjach prymasa, przeciwko obecności systemu komunistycznego na polskiej, chrześcijańskiej ziemi.
A czy wybuch Solidarności byłby możliwy bez ponad 30 lat przywództwa Wyszyńskiego oraz programu odnawiającego wiarę i chrześcijańską moralność, wzmacniającego człowieka wewnętrznego i jego wolność?
Jest takie ładne zdanie, które kiedyś napisał ks. prof. Zygmunt Zieliński, że bez pokolenia 66 nie byłoby pokolenia 80. Zatem bez milionów Polaków wychowanych w czasach Wielkiej Nowenny i Millenium, stanowiących odtrutkę na stalinizm, nie wyrosłoby pokolenie zdolne do pokierowania strajkami lipcowo-sierpniowymi, które od samego początku odwoływały się do racji moralnych i chrześcijańskich. Wybuchy ówczesnych protestów, choć nie artykułowane Ewangelią, wyrastały ze zrozumienia ewangelicznego przekazu. Dlatego towarzyszyły im znaki krzyża, modlitwa, obecność kapłanów. To wszystko jest dzisiaj przez historyków odtwarzane jako pewnego rodzaju historyczno-socjologiczne rozumienie wnętrza polskiego społeczeństwa.
Które postawy wielkiego Prymasa Polski należałoby przenieść na współczesny grunt?
Jeśli chce się kochać ojczyznę, trzeba ją znać. Prymas doskonale to rozumiał. Jeśli chcemy być dobrymi Polakami, idźmy jego śladem, śladem umiłowania ojczyzny. Człowiek kochający Polskę to taki, który czynnie wpływa na jej kształt i próbuje ją określić dla przyszłych pokoleń, by także były beneficjentami naszej wspólnej pracy. Dzisiaj narody europejskie zostały poddane ostrej krytyce jako nosiciele rzekomych patologii totalitaryzmów. To intelektualne kłamstwo, którego autorem są ci, którzy fundują nam ideologie gender i całą masę globalistycznych formuł mających rzekomo wyzwolić człowieka z tożsamości narodowej, podczas gdy to właśnie ona jest nam najbliższa, stanowi źródło naszej wolności, określa nas i dzięki niej rozumiemy się wzajemnie.
Tam, gdzie często brakuje słów, kard. Wyszyński odpowiadał swoim życiem i postawą. Co Prymas Tysiąclecia ma do powiedzenia dziś nam, Polakom, wkraczającym w trzecią już dekadę XXI w.? Czy jest w stanie odpowiedzieć na nasze dylematy?
Dzisiaj dużo mówi się o kryzysie Kościoła. Dotyczy on nie tylko przewinień jego ludzi, ale wynika też z tego, że liberalna demokracja ze swoim antymoralnym przekazem próbuje mocno wpłynąć na kształt nauki Kościoła. Ten nacisk jest totalny i globalny. W pewnej mierze brakuje nam, wiernym, takich autorytetów jak kard. Wyszyński czy Jan Paweł II. A przecież historia dowodzi, że wybitne jednostki realnie wpływają na bieg dziejów. Autorytet Prymasa Tysiąclecia w Kościele to wielkie dziedzictwo. Był on człowiekiem niezwykle wolnym i to we właściwym rozumieniu tego słowa. Kierował się wyłącznie prawdą, która wynikała z wiary w Boga i siły będącej skutkiem zawierzenia się Matce Bożej. Nie musiał kluczyć, kłamać, zakładać maski prywatnej czy publicznej. Takiego wzorca szalenie nam dzisiaj brakuje. My mamy buzię pełną sloganów o wolności, ale tak naprawdę jako ludzie jesteśmy potwornie zniewoleni. W dodatku nie potrafimy tego odkryć i zdefiniować. Fundament wolności w biografii kard. S Wyszyńskiego znajdą zarówno osoby wierzące, jak i niewierzące. Umiejętność bycia wolnym to dar prymasa dla nas, współczesnych ludzi.
Dziękuję za rozmowę.