Imieniny: Artura, Brunona

Wydarzenia: Światowy Dzień Mieszkalnictwa

Życie

 fot. Fotolia.com

Jedni je lubią, drudzy się boją, jeszcze inni omijają „na wszelki wypadek” – jakby udawanie, że cmentarze nie istnieją, odsuwało od nas konieczność śmierci. Ani udawanie, ani lęk nie zmienią rzeczywistości: śmierć przyjdzie.

 

Po pierwsze: samotność

Z teoretyczną wiedzą o tym, że wszyscy umrzemy, wiąże się również mniej lub bardziej uświadomiona wiedza o tym, że umrzeć może ktoś, kogo kochamy. Wielu żyje w takim właśnie lęku – bez realnego i bezpośredniego zagrożenia, bez ciężkiej choroby czy innego niebezpieczeństwa, ale obawiając się, że ktoś bliski może odejść z tego świata. To oznacza przecież bardzo realne kłopoty, od samotności po problemy finansowe. Lęk taki może przybierać różne formy, od łagodnej aż po patologiczną, po nerwicę i fobię, utrudniającą normalne funkcjonowanie w świecie.

„Boję się o mojego mężczyznę, że zginie w wypadku, zachoruje – relacjonuje na jednym z for internetowych młoda dziewczyna. – Boję się o mamę i brata, że stanie im się coś złego, zachorują, zginą. Moje myśli zdominował strach. Wyobrażam sobie, co by było, gdyby któremuś coś się stało, i płaczę. Najchętniej zamknęłabym ich w domu i nigdzie nie wypuszczała. Na myśl o jeździe samochodem wpadam w panikę, zaczynam się bać wychodzić z domu. Codziennie rano w internecie szukam informacji o wypadkach. Jeśli nic nie ma to jest okej, gorzej jeśli coś jest. Od razu wyobrażam sobie moich bliskich i wpadam w histerię”.

Na wcale nierzadki lęk przed utratą bliskich trudno jest odpowiedzieć prostą wiarą w Zmartwychwstanie i to, że zmarły cieszyć się będzie bliskością Jezusa. Żyjący nie boi się przecież o przyszłość zmarłego – boi się o siebie, boi się samotności, opuszczenia, zerwania relacji. Jeśli lęk ów przybiera skrajną postać, jeśli dominuje myślenie człowieka i wpływa na jego codziennie funkcjonowanie, wówczas wymaga konsultacji z lekarzem.

Nieco inaczej wygląda sytuacja tych, którzy mają pod swoją wyłączną opieką kogoś chorego, starszych rodziców lub niepełnosprawne dziecko. W ich lęku przed śmiercią nie ma już egoizmu „co się ze mną stanie”. Ich lęk rodzi się z często uzasadnionych obaw o przyszłość podopiecznego – o to, kto się nim zajmie i w jakich przyjdzie mu żyć warunkach. Nie boją się samotności własnej, boją się samotności tych, których opuszczą. Wielu rodziców niepełnosprawnych dzieci myśli o tym i planuje dużo wcześniej, niemniej trudno ich strach lekceważyć. Trudno też szukać rozwiązań tej sytuacji, niestety rodziny często pozostawione są w tej kwestii samym sobie.

 

Po drugie: cierpienie

Nieco inaczej rzecz ma się wówczas, gdy śmierć rzeczywiście zaczyna zagrażać komuś bliskiemu. Sama wiadomość o chorobie często już jest szokiem – później stopniowo, gdy efektów leczenia nie widać, człowiek zaczyna uświadamiać sobie nieuchronność tego, co się wydarzy. Trzeba przygotować się na umieranie. Wówczas pojawia się strach, który dotyczy cierpienia. Trudno jest nam pogodzić się z samym odchodzeniem bliskiego człowieka. Kto wie czy nie trudniej jeszcze przyjąć fakt, że bliski będzie cierpiał, a my będziemy musieli na to patrzeć i nie będziemy mogli mu pomóc. Strach ten jest naturalny, ale – jak pokazuje doświadczenie – mobilizujący dla zdrowych. W obliczu realnego cierpienia osób bliskich ludzie wykazują nadnaturalną czasem siłę, zarówno fizyczną, jak i psychiczną. Drobne kobiety są w stanie pielęgnować potężnych mężów. Ludzie wcześniej niezaradni z niezwykłą biegłością uczą się wykonywać zabiegi przy umierających rodzicach. Żeby ulżyć cierpieniu umierających, dzieci ich rodzice całymi godzinami potrafią siedzieć przy ich łóżkach z uśmiechem, czytając bajki, śpiewając piosenki i snując plany na wakacje, o których wiedzą, że nie nadejdą – po to, by dziecko cierpiało trochę mniej. Strach przed cierpieniem, gdy cierpienie wypełnia się tu i teraz, pozwala człowiekowi sięgać do tych pokładów własnej siły, o których wcześniej nie miał pojęcia.

Tu, zupełnie inaczej, niż w przypadku irracjonalnego lęku przed cudzą śmiercią, wiara może być dla człowieka wielkim pocieszeniem. – Byłem niedawno świadkiem najpierw walki o życie, a później powolnego odchodzenia do Pana kilkuletniego chłopca – mówi ks. Michał. – Widziałem, jak bardzo jego rodzice potrzebowali pocieszenia. Potrzebowali wspólnej modlitwy, potrzebowali świadomości, że nie tylko ludzie są po ich stronie, ale również Bóg jest po ich stronie. Najważniejsze było dla nich uwierzyć, że Bóg nie jest tym, który zabiera im syna, ale Bóg jest tym, który razem z ich synem umiera. Taka wiara mogła ich pocieszyć i dać nadzieję na zmartwychwstanie, nadać sens pozornie bezsensownej śmierci dziecka.

 

Po trzecie: umieranie

W szpitalach ludzie często umierają w samotności, nie zawsze mogą być przy nich najbliżsi. Kiedy jednak wiadomo, że chory odchodzić będzie w domu, w ich bliskich znów pojawia się lęk. – Kiedy wiedzieliśmy, że dziadek umierać będzie w domu, bardzo się tego bałam – wspomina pani Agnieszka. – Całymi nocami leżałam i słuchałam jego oddechu, czekając na kolejny wdech. Nie wiedziałam, że czekać się powinno na wydech, bo to jego braknie, gdy człowiek odchodzi. Drżałam o jego życie, ale drżałam też z nieświadomości i niepokoju, jak to będzie? Jak to będzie wyglądało? Czy będzie straszne? Przerażające? Takie, że się śnić potem będzie po nocach? A kiedy wreszcie przyszła śmierć, okazało się, że jest naturalna. Nie było w niej nic strasznego, jak w horrorach. Dziadek walczył, nie można było mieć wątpliwości, że to się właśnie staje – ale też wiedzieliśmy, że nie możemy nic zrobić, jak tylko być obok, modlić się i trzymać go za rękę. Nie było czego się wcześniej bać, śmierć naprawdę jest tak naturalna, jak samo życie.

Jeśliby pytać tutaj o właściwą postawę człowieka wierzącego wobec lęku przed nieznanym, powiedzieć by trzeba o wiedzy. Kiedy spodziewamy się śmierci kogoś bliskiego, to o wiedzę właśnie należałoby zadbać. Po pierwsze, o wiedzę o samym procesie umierania i o towarzyszących mu objawach, które wyraźnie pojawiają się już kilka godzin wcześniej – żeby potem nie wyjść z domu, tłumacząc się, że „nie wiedziałem, że będzie umierać”. Po drugie, zaś o wiedzę na temat duchowego przeżywania cudzego umierania: o odpowiednie modlitwy, o litanię za konających czy modlitwę do św. Józefa o dobrą śmierć. Unikanie tego tematu wcześniej nie odwróci konieczności śmierci – a nasze odpowiednie przygotowanie może bardzo pomóc odchodzącym i ulżyć im w cierpieniu.

 

Łagodnie

Bywają czasem śmierci inne: takie, którym strach nie towarzyszy. Ktoś ginie w wypadku samochodowym. Ktoś dostaje wylewu. Komuś puści zator. Ani oni sami nie zdążą się bać, ani ich bliscy nie mają czasu na strach – śmierć staje się faktem. Tylko tym, którzy takiej śmierci bliskiego nie przeżyli, wydawać się może, że tak jest łatwiej – bo bez długich miesięcy lęków i strachu, bez patrzenia na czyjeś cierpienie, bez bolesnego łapania kolejnego oddechu. Ci zaś, którzy taką nagłą śmierć kogoś kochanego przeżyli, wiedzą, że trudniejszej śmierci być nie może. Paradoksalnie to wszystko, co trudne: obawy, zmęczenie, długi czas w napięciu, to wszystko pozwala tym, którzy zostają, na śmierć bliskiego się przygotować. To wszystko ich formuje, to uczy ich patrzenia na życie w wymiarze już nie tylko ziemskim, ale to, co ziemskie, przekraczającym. To właśnie otwiera oczy na fakt, że żyjemy w dwóch wymiarach i ci, którzy odchodzą, żyć będą dalej. Po takim przygotowaniu pustka tu, na ziemi, goić się może łagodniej. Nie bójmy się strachu przed śmiercią, nie uciekajmy przed tym strachem: jeśli przeżyjemy go mądrze, będzie nam służyć, a my staniemy się silniejsi.

Oceń treść:
Źródło:
;