Małżeństwo
Nie jest dobrze, aby mężczyzna był sam...
„Zdaje się, że jest nieodzowna wielka praca dla kształtowania duchowości małżeństwa, moralności i życia duchowego małżonków” – powiedział św. Jan Paweł II podczas Mszy św. dla małżeństw i rodzin 11 czerwca 1987 r. w Szczecinie. Pewną próbą odpowiedzi na to wezwanie jest cykl artykułów „Mistyka ciała”, który rozpoczynamy poniższym tekstem. Artykuły oparte są na audycjach prowadzonych przez Pawła Zuchniewicza i emitowanych pod tym samym tytułem w Radiu Warszawa [Redakcja “Niedzieli”].
Poznali radość miłości, ale i gorycz kryzysu. Dziś cieszą się piątką dzieci i promują wierność małżeńską. Dominika Figurska-Chorosińska i Michał Chorosiński mają też szczególny dług wdzięczności wobec św. Jana Pawła II, przy którego grobie modlili się o uratowanie małżeństwa.
Pielgrzymka po pojednanie
– Było już naprawdę ciężko – mówi Dominika. – Michał dużo pracował, dojeżdżał do Warszawy, a ja z dwójką małych dzieci byłam we Wrocławiu. Czułam się sama, bez wsparcia. Od dłuższego czasu między nami działo się źle. I w pewnym momencie stwierdziłam, że najlepszym rozwiązaniem będzie rozwód. Michał nie mógł się z tym zgodzić. Zaproponował wyjazd do Rzymu i modlitwę przy grobie Jana Pawła II. Opierałam się, on jednak przekonywał. Był też dosłownie obstawiony książkami Papieża i o Papieżu. W końcu się zgodziłam i pojechaliśmy. Na trasie, jeszcze w Polsce, ktoś nam wyjechał przed samochód. Michał gwałtownie zahamował i wówczas urwała się kierownica – ten samochód miał taki system bezpieczeństwa, aby zapobiec wgnieceniu klatki piersiowej kierowcy. Powiedziałam wtedy Michałowi: „Wracamy”. On się uparł, jakoś dojechaliśmy do warsztatu. Lecz mechanik odmówił naprawy, twierdząc, że nie daje gwarancji bezpieczeństwa dalszej podróży. Michał jakoś go przekonał. Po naprawie ruszyliśmy, lecz kilkaset kilometrów dalej kierownica znów się urwała. On jednak się nie poddał. Do Rzymu dojechaliśmy o północy. Michał poprosił mnie o mapę, którą miałam wziąć. Okazało się, że jej zapomniałam. Krążyliśmy po mieście, wreszcie zrezygnowani zadzwoniliśmy do sióstr urszulanek, że nie dojedziemy, tylko prześpimy się w samochodzie. Siostra na to: „Zobaczcie przynajmniej, na jakiej teraz jesteście ulicy”. Wysiedliśmy, podaliśmy nazwę. „To nasza ulica” – powiedziała siostra. Następnego dnia modliliśmy się przy grobie naszego Papieża. Powróciliśmy do Polski i zaczęliśmy powoli wracać do siebie.
Dlaczego doszło do takiego kryzysu?
– Przez egoizm – odpowiada Dominika. – Nie potrafiliśmy ze sobą rozmawiać, słyszeliśmy się, ale się nie słuchaliśmy, każdy miał swoje priorytety i liczyło się to, co jest ważne dla mnie, a nie dla drugiej osoby.
Gorąca pierwsza miłość
Zakochali się w sobie w szkole aktorskiej. Bardzo dobrze pamiętają pierwsze spotkanie, choć każde z nich wspomina je nieco inaczej.
– Spotkaliśmy się w hallu – mówi Dominika.
– Przecież to było w bufecie – twierdzi Michał.
– I już tu widać różnicę między mężczyzną a kobietą, każde widzi coś innego – śmieje się Dominika. – Faktem jest jednak, że dość szybko zaczęliśmy się ze sobą spotykać. Na studiach teatralnych jest coś takiego, że przez pierwszy miesiąc starsi studenci „fuksują” tych, którzy przyszli na uczelnię. Mówią do nich: „fuksie, fuksico”, to znaczy „szczęściarzu”, „szczęściaro” (dlatego, że udało się dostać do szkoły teatralnej). Natomiast fuks ma obowiązek zwrócić się do starszego kolegi per studencie...
– ...panie studencie – dodaje Michał.
– Pamiętam, że pan student Chorosiński zapytał wtedy fuksicę Figurską o jakiś fragment Dostojewskiego. Dość szybko złamaliśmy zakaz obowiązujący podczas fuksówki – student z fuksicą nie mógł się umówić, ale się umówił... Na naszym ślubie ksiądz opowiadał o swoich rodzicach, którzy przeżyli razem pięćdziesiąt lat. Kiedy w dniu jubileuszu zapytał ich, czy kochają się tak samo jak wtedy, gdy się pobierali, oni spojrzeli na niego i odpowiedzieli: „Synu, dużo bardziej! Z każdym dniem bardziej”. Pomyślałam, że to chyba jest niemożliwe. Przecież ja tak kocham swojego męża, że już bardziej nie można. Myślałam też, że po ślubie będzie tylko gorzej. Dziś widzę, że jest odwrotnie. To inny etap w relacji mężczyzny i kobiety. I rzeczywiście, kocha się coraz bardziej...
Między wypowiedzianymi przez Michała i Dominikę słowami: „Ślubuję ci miłość, wierność, uczciwość” a owym: „Kocha się coraz bardziej” był jednak poważny kryzys.
Oczyszczenie
– Problemy wzmacniają małżeństwo, o ile podejmuje się walkę o ich przezwyciężenie – mówi Dominika. – Trochę czasu zajęło nam przeformułowanie pytań, które się pojawiają, gdy zaczynają się trudności. Odruchowo pytamy: „Dlaczego”, ale tak naprawdę trzeba pytać: „Po co?”. Z czasem doszliśmy do tego, że we wszystkim można znaleźć jakiś sens, że to wszystko służy dojrzewaniu, rozwojowi. Po co się to zdarzyło? To jest pytanie na całe życie. Po co nas Pan Bóg powołał do małżeństwa? Czasami wydaje się, że to jest jakaś pomyłka, ale jeżeli już do tego doszło, to znaczy, że jest w tym głęboki sens i bywa, że jest taka łaska, iż się to odkrywa.
Michał: – Przypomniał mi się fragment wiersza ks. Twardowskiego, który pisał o logice: „jeden plus jeden równa się trzy”. Bo jeśli jest dwoje, to z nimi musi być i Pan Jezus. Zastanawiałem się, jak to się stało, że ogień pierwszej miłości przerodził się w ogień zniszczenia. I doszedłem do tego, że gdzieś tam zaniedbywało się Pana Boga. Wtedy te konflikty stawały się nierozwiązywalne. I myślę, że Dominika potwierdzi nasze doświadczenie małżeńskie: ten wielki kryzys udało nam się przetrwać tylko dlatego, że znaleźliśmy przyczynę. Po ludzku wydawało się to niemożliwe, ale Pan Bóg potrafi scementować to naczynie, które ma swoje rysy, a nawet pęka.
Dominika: – Wydaje się, że nie ma recepty na to, jak być szczęśliwym małżeństwem. Jednak odwołując się do naszego doświadczenia, mogę powiedzieć, że jest jedno, co nie zawiedzie: to jest rzeczywiście postawienie na Pana Boga, na naszą przysięgę małżeńską, czyli „miłość, wierność, uczciwość małżeńską, i że cię nie opuszczę aż do śmierci”. Pamiętam, że ksiądz mnie zapytał: „Co przysięgałaś mężowi?”. Wyrecytowałam mu te słowa. A ksiądz na to: „Ale jeszcze najważniejsza część”. O niej nie pamiętałam. No właśnie! „Tak mi dopomóż, Panie Boże Wszechmogący”. Ksiądz powiedział, że bez tej drugiej części ta pierwsza nie jest możliwa. Jesteśmy ludźmi i ta nasza (mogę mówić o sobie) ludzka miłość jest naprawdę kulawa, koślawa i ograniczona. Zmieniają to dopiero modlitwa, zwrócenie się do Pana Boga: „Boże, proszę Cię o miłość od Ciebie, którą mogłabym obdarzyć mojego męża, bo moja prywatna, Dominiki Figurskiej, jest naprawdę niewystarczająca”. I wtedy jest szansa.
Michał i Dominika doświadczyli, że związek oparty tylko na ludzkiej miłości prędzej czy później wchodzi w konflikt, ujawnia się wzajemne niezrozumienie. To jednak nie jest grób miłości – to szansa na następny krok w jej pogłębieniu.
Rozwój
– Docieramy się już piętnaście lat – mówi Michał. – Próby zrozumienia odmiennej płci można porównać do próby zrozumienia chińskiego. Jest to trudne, ale możliwe. Myślę, że zależy to trochę od zdolności językowych, ale po iluś latach można się tego nauczyć.
Michał zwraca uwagę, że w kościelnym przygotowaniu do małżeństwa podkreśla się wagę decyzji w miłości: – Wiadomo, że emocje mijają, natomiast miłość to odpowiedzialność. To jest też tytuł książki Karola Wojtyły o miłości mężczyzny i kobiety. Ale z drugiej strony ta miłość zmysłowa, uczuciowa, to też jest dar od Boga. Dlatego myślę, że dobrze, gdy małżeństwo zaczyna się od tego błysku, zachwytu drugą osobą. Przypominają mi się dawne czasy, gdy małżeństwa były dobierane przez rodziców, z jakiegoś rozsądku. I pewnie miłość też się gdzieś później pojawiała, ale nie było tego pierwszego błysku, namiętności.
Dominika: – Jestem kobietą, która potrzebuje emocji, uczuć. Jestem za tym, żeby w małżeństwie od początku do końca było gorąco.
Papież Benedykt XVI całą pierwszą część encykliki „Deus caritas est” („Bóg jest miłością”) poświęcił więzi między mężczyzną i kobietą. Zwróciwszy uwagę na dwa wymiary miłości: eros i agape, podkreślił, że nie ma między nimi konfliktu, jest natomiast twórcze napięcie. Miłość eros przychodzi z zewnątrz, ogarnia człowieka, rzeczywiście jest nastawiona egoistycznie. Z czasem jednak może doznać oczyszczenia (ale nie zostaje zniszczona) i przejść w miłość dążącą do dobra tej drugiej osoby.
Michał: – Myślę, że Papież nieprzypadkowo napisał tę encyklikę. Chrześcijanie łatwo deprecjonowali miłość emocjonalną, widząc w niej mnóstwo pułapek. Ale w ten sposób sprowadzali miłość do powinności. A to przecież nie ma być tak, że trud podejmuje się z powinności. Podejmuje się go dlatego, że ten drugi jest kimś, kim można się zafascynować. W autentycznej fascynacji drugim człowiekiem jest coś Bożego. Ten aspekt z kolei jest niezbyt zrozumiany we współczesnej popkulturze, w której miłość sprowadza się do tego, co się dzieje samo. Poryw sam ogarnia człowieka. Problem w tym, że jak sam ogarnia, tak sam odchodzi, przeskakuje na kogoś innego i człowiek udaje, że wobec czegoś takiego jest bezradny, że to jest silniejsze od niego. Mówi się nawet, że musimy być wierni temu porywowi – to są duże słowa, użyte w gruncie rzeczy do marnej sprawy. W chwili gdy człowieka ogarnia emocja wyrosła na konflikcie, odpowiedzią ma być jeszcze głębsze powierzenie się, zawierzenie, zaufanie. I właśnie decyzja o wierności daje szansę przeżycia sytuacji emocjonalnie trudnej jako czegoś twórczego. Myślę, że o tym zbyt mało się mówi.