Imieniny: Adelii, Klemensa, Felicyty

Wydarzenia: Dzień Licealisty

Wspomnienia

Nikt nie odchodził w taki sposób

 fot. blues_brother / wikipedia.org

Była sobota 2 kwietnia 2005 r. Świat zamarł. W ciszy. Szlochu. Modlitwie. Już wtedy wiedzieliśmy, czuliśmy, że po śmierci Jana Pawła II nic już nie będzie takie samo, że coś się na zawsze skończyło. Że uleciał kawałek także naszego życia

 

Okno papieskie na trzecim piętrze Pałacu Apostolskiego w Watykanie. To ono w dniach odchodzenia Ojca Świętego stało się najbardziej znanym punktem na świecie. Pokazywały je kamery telewizyjne wszystkich krajów na wszystkich kontynentach. Wpatrywały się w nie tłumy ludzi zgromadzonych na Placu św. Piotra.

Światło, które zza tego okna dobiegało, zdawało się mówić, że Papież – choć gaśnie – jeszcze żyje. Dobrze pamiętaliśmy, że tak niedawno nie miał siły uczestniczyć w Triduum Paschalnym, a w Wielki Piątek z krzyżem w ręku oglądał w telewizji transmisję Drogi Krzyżowej z rzymskiego Koloseum. W Niedzielę Wielkanocną, bardzo już schorowany, po operacji tracheotomii, próbował przemówić, ale niestety nie mógł już wypowiedzieć ani jednego słowa. Stan jego zdrowia z dnia na dzień wyraźnie się pogarszał. Papież umierał. – Przypominał mi Chrystusa, z tą różnicą, że Chrystus na krzyżu mógł mówić, Papież zaś odchodził w milczeniu – mówił później rzymskiemu dziennikowi „La Repubblica” dr Renato Buzzonetti, który od początku pontyfikatu leczył Jana Pawła II.

Światło w oknie sprawiało, że czuwaliśmy – w myśl słów papieskiego testamentu, którego treści wtedy jeszcze nie znaliśmy:

 

„Czuwajcie, bo nie wiecie, kiedy Pan wasz przybędzie” (por. Mt 24, 42) te słowa przypominają mi ostateczne wezwanie, które nastąpi wówczas, kiedy Pan zechce.

Papież nie chciał spędzać ostatnich chwil swego życia w szpitalu. Wolał umierać w domu. Prosił, by czytać mu Ewangelię wg św. Jana, by się przy nim głośno modlić. Tak też było.

Tymczasem do Rzymu napływało coraz więcej dziennikarzy, także zagranicznych korespondentów. I przede wszystkim młodzież. Dużo młodzieży. Plac przed Bazyliką św. Piotra był wtedy do granic naładowany emocjami. Stawał się niemym świadkiem tego, co za chwilę miało się wydarzyć. Po policzkach wielu ludzi płynęły łzy. Ale nie były to tylko puste emocje. Plac był też nasiąknięty modlitwą. Jak nigdy dotąd i nigdy potem. Podobnie cały świat: Japonia, Wietnam, Korea, Chiny, Indie, Filipiny, Ukraina, Izrael, Irlandia, Brazylia, Meksyk... I Polska. Szczególnie miasta najmocniej związane z Papieżem: Wadowice, Kraków – ze słynnym oknem przy Franciszkańskiej, Częstochowa. Także Warszawa, której mieszkańcy dobrze pamiętali pielgrzymki Jana Pawła II. W stolicy bowiem Papież był prawie za każdym razem, gdy odwiedzał Ojczyznę.

Sobota – 2 kwietnia 2005 r.

Wigilia święta Bożego Miłosierdzia. Do łóżka Papieża dochodziła z Placu św. Piotra modlitwa i śpiew młodzieży. „Szukałem was, a teraz wy przyszliście do mnie... I za to wam dziękuję” – wyszeptał na łożu śmierci. A potem żegnał się z najbliższymi – głaskał po głowie, gdy kolejno podchodzili do niego, błogosławił. W końcu napisał na maleńkiej karteczce: „Jestem radosny, wy także bądźcie. Módlmy się razem z radością. Wszystko powierzam Pannie Maryi”. Potem jeszcze szeptem powiedział do s. Tobiany: „Pozwólcie mi odejść do Pana”.

O 20.00 przy zapalonej gromnicy księża odprawili w pokoju Papieża Mszę św. poprzedzającą uroczystość Bożego Miłosierdzia. Ojciec Święty przyjął Wiatyk – kilka kropli Krwi konsekrowanej w czasie Mszy św. Twarz miał pogodną, jakby się uśmiechał. Był spokojny. Towarzyszyli mu najbliżsi: abp Stanisław Dziwisz i ks. Mieczysław Mokrzycki, kard. Marian Jaworski, abp Stanisław Ryłko, ks. Tadeusz Styczeń, polskie zakonnice pracujące w apartamentach papieskich, dr Wanda Półtawska, której Papież przed laty wymodlił uzdrowienie, oraz lekarze i pielęgniarze.

Wybiła 21.37.

– Ojciec Święty powrócił do Domu Ojca – na cały świat popłynął głos wikariusza papieskiego dla diecezji rzymskiej kard. Camillo Ruiniego.

Na Placu św. Piotra zapadła głucha cisza. Chwilę później rozległy się burzliwe oklaski. W ten charakterystyczny dla siebie sposób Włosi pożegnali „swojego” Papieża. Potem modlili się, śpiewali. Bez przerwy nadciągali wciąż nowi ludzie. W sumie – kilkadziesiąt tysięcy. Klękali, palili świece, odmawiali Różaniec, śpiewali. Padali sobie w ramiona.

W testamencie Papież zapisał:

Przyjmując już teraz tę śmierć, ufam, że Chrystus da mi łaskę owego ostatniego Przejścia, czyli Paschy. Ufam też, że uczyni ją pożyteczną dla tej największej sprawy, której staram się służyć: dla zbawienia ludzi.

W Krakowie tuż po śmierci Jana Pawła II rozległo się bicie dzwonu Zygmunta. A potem śpiew: „Święty Boże, święty mocny, święty a nieśmiertelny, zmiłuj się nad nami...”. W Warszawie zawyły syreny. Także w innych miastach biły kościelne dzwony, ludzie wychodzili z domów, palili znicze, kładli kwiaty na ulicach. Zwłaszcza młodzież. Znów mnóstwo młodzieży. Szybko się okazało, że te chwile dotykały spraw bardzo osobistych. Wielu z trudem znajdowało słowa, by o nich mówić. Chyba że w konfesjonałach, które, jak wspominają księża, w tych dniach przeżywały prawdziwe oblężenie. I może to właśnie był pierwszy cud Papieża po jego śmierci.

Odejście Jana Pawła II dotknęło też oddalonych od Kościoła, wątpiących, nawet niewierzących. „Gotował się” Internet. 35 tomów, po 900 stron każdy, i ponad milion wpisów – tak wygląda drukowana wersja wirtualnych zapisków internautów w portalu Onet.pl. Powstała z tego Księga Kondolencyjna. Kard. Stanisław Dziwisz mówił później, odbierając tę Księgę: – Wolałbym, aby było napisane „Księga Życia”, a nie „Księga Kondolencyjna”, bo ostatnie dni Ojca Świętego były triumfem życia. W pierwszą sobotę kwietnia, w przeddzień Niedzieli Miłosierdzia Bożego, Ojciec Święty zakończył pisanie, Bóg zamknął jego księgę życia.

Testament Papieża:

Po śmierci proszę o Msze Święte i modlitwy.

Dochodziła północ. Dwie godziny po śmierci Jana Pawła II mieszkańcy Warszawy masowo opuszczali kawiarnie, puby, kina i dyskoteki. Ludzie zaczęli spontanicznie zapełniać świątynie. Brali udział w Mszach św., a potem czuwali w świątyniach do rana. Zaczęły się wielkie narodowe rekolekcje. Tłumy zgromadziła 5 kwietnia narodowa Msza św. w intencji Papieża na pl. Piłsudskiego. To podczas niej padły słowa abp. Józefa Michalika: „Zapłacz, Matko Polsko, zapłacz, Ojczyzno, skoro odchodzi najznakomitszy z Twoich synów”. W Krakowie, pod oknem papieskim, niezwykłe rekolekcje prowadził kard. Franciszek Macharski. Na modlitwie gromadzili się mieszkańcy Wadowic.

Inne miasta Polski i świata reagowały podobnie. Wszystkie stacje telewizyjne na świecie nadawały programy informacyjne niemal wyłącznie o Papieżu. Świat jakby się zatrzymał. I tak było dzień w dzień, przez tydzień. Aż do pogrzebu.

Do Watykanu natomiast w tym czasie wciąż ściągały tłumy. Ludzie ustawiali się w gigantycznej, niekończącej się kolejce, by przejść obok wystawionego na katafalku ciała Ojca Świętego. Chcieli oddać mu hołd. Wyrazić wdzięczność. Co godzinę przechodziło blisko 20 tys. osób. Każda z nich stała średnio całą dobę, by przy Papieżu pobyć nie dłużej niż 10 sekund. W sumie – ponad 3 miliony ludzi.

W ten sposób nikt jeszcze nie odchodził.

Z testamentu Papieża:

Z możliwością śmierci każdy zawsze musi się liczyć. I zawsze musi być przygotowany do tego, że stanie przed Panem i Sędzią – a zarazem Odkupicielem i Ojcem. Więc i ja liczę się z tym nieustannie.

Sobota – 8 kwietnia 2005 r.

Prosta cyprysowa trumna z ciałem Papieża stała na Placu św. Piotra przed bazyliką. W miejscu, z którego Jan Paweł II tak wiele razy przemawiał do ludzi. Teraz przybyli, by towarzyszyć mu po raz ostatni.

Ceremonia pogrzebowa była piękna. Dostojna, niemal mistyczna. Zaczęła się od obrzędu zamknięcia trumny. Włożono do niej dokument zapieczętowany w metalowej tubie – tzw. rogito. Był to spisany po łacinie życiorys Papieża, poprzedzony informacją: „W blasku Chrystusa zmartwychwstałego, 2 kwietnia roku Pańskiego 2005 o godz. 21.37 wieczorem, gdy sobota dobiegała kresu i w liturgii rozpoczął się już Dzień Pański w Oktawie Wielkanocy, Niedziela Bożego Miłosierdzia, umiłowany Pasterz Kościoła Jan Paweł II przeszedł z tego świata do Ojca. Jego odejściu towarzyszył modlitwą cały Kościół, zwłaszcza młodzież”.

Następnie dokonano obrzędu przykrycia twarzy Papieża białym welonem. Kard. Dziwisz wspominał później, że był to najtrudniejszy moment w jego życiu. Chwila, w której chyba najbardziej odczuł ból rozstania. Odtąd nie będzie już mógł oglądać jego twarzy... Pocieszenie stanowiły słowa modlitwy, która towarzyszyła temu obrzędowi: „Wierzymy, że życie Jana Pawła II jest obecne w Tobie. Jego twarz, nieoświetlona już światłem tego świata, niech będzie na zawsze oświetlona Twoim wiecznym i niewyczerpanym Światłem. Jego twarz, która badała Twoje szlaki, żeby wskazać je Kościołowi, niech cieszy się Twoją łaską. Jego twarz, której my już nie będziemy oglądać, niech cieszy się Twoją obecnością”.

Na uroczystości pogrzebowe, oprócz rzesz pielgrzymów, przybyło 80 przywódców państw świata, w tym koronowane głowy. Oprócz duchowieństwa katolickiego ze wszystkich krajów obecne były delegacje Kościołów prawosławnych, protestanckich, przybyli również przedstawiciele judaizmu, islamu. Patriarchowie z katolickich Kościołów wschodnich odprawili egzekwie.

To właśnie na pogrzebie Jana Pawła II rzesze wznosiły słynne już dzisiaj okrzyki: „Santo subito!” (Święty natychmiast!). Wtedy też padły słowa ówczesnego dziekana Kolegium Kardynalskiego, kard. Josepha Ratzingera: „Możemy być pewni, że nasz umiłowany Papież jest obecnie w oknie Domu Ojca niebieskiego, widzi nas i nam błogosławi”.

A w testamencie papieskim czytamy:

Czuję, że znajduję się całkowicie w Bożych Rękach – i pozostaję nadal do dyspozycji mojego Pana, powierzając się Mu w Jego Niepokalanej Matce (Totus Tuus).

W tym samym czasie tysiące Polaków w czarnych strojach zgromadziły się na pl. Piłsudskiego. Byli też tacy, którzy czuwali tam przez całą noc. W sumie ponad 100 tys. ludzi: harcerze, delegacje szkół, studenci. Żegnali Papieża, tak jak cały świat. W górze powiewały flagi i transparenty.

O 10.00 zawyły syreny. Rozległo się bicie kościelnych dzwonów. Wszyscy w absolutnej ciszy oglądali transmisję ceremonii pogrzebowej. Z zapartym tchem obserwowali, jak wiatr otwierał kolejne stronice leżącego na trumnie ewangeliarza. Nikt nie miał wątpliwości, że to znak Ducha Świętego. Było to swoiste misterium.

Kiedy o 12.40 trumnę z ciałem Papieża niesiono do Bazyliki św. Piotra, armaty ustawione przy Grobie Nieznanego Żołnierza w Warszawie wystrzeliły 26 razy – bo tyle było lat pontyfikatu Jana Pawła II. Potem ludzie znów gromadzili się na ulicach, palili znicze i kładli kwiaty. Po południu masowo brali udział w Mszach św. za duszę Papieża. Wieczorem ponad 200 tys. osób przeszło w Marszu Wdzięczności za Jana Pawła II. Wyruszyli z pl. Piłsudskiego, śpiewając „Barkę”. Całymi rodzinami, z małymi dziećmi. Było dużo młodzieży. Różnej: dyskotekowej, dresiarzy, także studentów. Byli również kibice Legii Warszawa. Wszyscy chcieli w ten sposób pożegnać Papieża, oddać mu ostatni hołd. Z zapalonymi świecami w rękach szli Marszałkowską, Królewską aż na pl. Zamkowy. Tam o 21.37 unieśli w górę płonące znicze. Zapadła cisza. Potem w mieście zawyły syreny. I cała Warszawa zgasła. Na 5 minut ludzie zgasili światła w swych domach. Na sygnał młodych, którzy SMS-ami rozsyłali taką prośbę. Zgasł nawet zegar milenijny na Pałacu Kultury.

„Nie cały umieram...”.

Jak twierdzi kard. Stanisław Dziwisz, Papież odchodził spokojnie. – Ludzie myślą, że te ostatnie godziny spędzone przy gasnącym Ojcu Świętym były dramatyczne, pełne grozy. Tak nie było. Bo Ojciec Święty stwarzał atmosferę wielkiego spokoju. On naprawdę wierzył, że idzie do Pana. Był tego w pełni świadom. W tych ostatnich chwilach, gdy byliśmy przy nim, widzieliśmy, że śmierć była dla niego przejściem do innego życia – mówił mi kard. Dziwisz w wywiadzie dla „Niedzieli”.

Znamienne, że po Mszy św. żałobnej w Watykanie, zanim lektykarze wnieśli trumnę do Grot Watykańskich, zatrzymali się na schodach, unieśli ją w górę i zwrócili w stronę zgromadzonych. Na znak pożegnania Papieża z ludźmi. I z ziemskim światem.

Odszedł, ale nie umarł. Jak sam bowiem napisał w „Tryptyku rzymskim”, trawestując Horacego: „Przecież nie cały umieram. To, co we mnie niezniszczalne, trwa”.

Źródło:
;