Książka
Odkrywanie dzikiego serca
Piętnaście różnych historii. Ich wspólnym mianownikiem jest wiara w Jezusa Chrystusa. Swoim świadectwem dzielą się mężczyźni, którzy z dumą przyznają: „Odkryliśmy swoje miejsce w Kościele”.
Na księgarskie półki trafiła książka „Boża kompania”. Jej autorem jest student teologii Mateusz Pietrzak. Ta ponadstustronicowa publikacja wciąga i inspiruje. Mówi o mężczyznach i jest skierowana szczególnie do nastolatków (uczniów gimnazjum i szkół średnich). Przedmowę napisał znany jezuita o. Grzegorz Kramer. Zakonnik podkreśla: „Uważny czytelnik zauważy, że w historiach tu przedstawionych mowa jest nie tylko o męskiej sile, ale także o czymś bardzo ważnym - o słabości mężczyzny, która zawsze idzie w parze z tą pierwszą”. O. Grzegorz za atut książki uznaje to, „iż nie opowiada ona o wierze, jako rodzaju ucieczki od trudności, ale wręcz przeciwnie, ukazuje, jak mimo trudności życie chrześcijanina staje się niezwykłą przygodą”.
O swojej wierze w Jezusa Chrystusa opowiadają m.in.: antyterrorysta, komandos, żołnierz, ratownik Tatrzańskiego Ochotniczego Pogotowia Ratunkowego i Wodnego Ochotniczego Pogotowia Ratunkowego, alpinista, strażak oraz policjant. Z ich świadectw jasno wynika, że przywiązanie do Boga nie jest oznaką słabości i że Jezus pomaga być prawdziwym mężczyzną. Tych, którzy wybierają Go na swego Pana, uczy odwagi, odpowiedzialności, poświęcenia i wolności.
Nie wstydź się Kościoła!
- Jestem animatorem w Ruchu Światło-Życie, w którym bardzo ważną rolę odgrywa świadectwo życia. Zauważyłem, iż brakuje nam konkretnych świadectw mówiących o tym, że w Kościele jest miejsce dla prawdziwych facetów - wyjaśnia Mateusz Pietrzak. Zastrzega przy tym, że oczywiście co jakiś czas pojawiają się publikacje dotyczące teorii duchowości mężczyzny. Wśród nich są m.in. „Dzikie serce. Tęsknoty męskiej duszy” Johna Eldredge czy „Męskie serce” o. Grzegorza Kramera. - Niestety nie ma książek opowiadających o konkretnych ludziach. Chciałem pokazać, szczególnie młodym chłopakom, że bycie w Kościele to nie obciach, że Msza św. nie musi być nudna, ale przeciwnie - pełna jest życia. W mojej książce wypowiadają się mężczyźni, którzy wybrali zawody lub pasje wymagające siły, odwagi i męstwa. Myślę, że tacy bohaterowie mogą zmienić myślenie młodych chłopaków. Kościół naprawdę nie jest miejscem, którego trzeba się wstydzić; to raczej przestrzeń pełna pasji i życia w Chrystusie, to naprawdę coś wspaniałego - stwierdza M. Pietrzak.
Przez pryzmat wiary
Praca nad książką trwała cztery miesiące. Pan Mateusz nie miał problemów ze znalezieniem mężczyzn żyjących wiarą w Jezusa Chrystusa. Przyszłych bohaterów „Bożej kompanii” szukał przez znajomych kapłanów i na facebook’u. Niektórzy zgłaszali się sami. - Co ciekawe, nie musiałem ich namawiać do podzielenia się swoim świadectwem. Od razu przedstawiłem im swój cel. Niektórzy mieli wątpliwości, zastanawiali się, czy ich świadectwo może być dla innych naprawdę ważne. Praca szła mi bardzo dobrze. Stopniowo odnajdywałem każdego z bohaterów - wspomina M. Pietrzak.
Pytam, co według niego łączy te 15 historii? - Ich bohaterowie żyją, wykonują swój zawód i realizują pasje przez pryzmat wiary w Jezusa Chrystusa. Wierzą, mimo że każdego dnia widzą zło i doświadczają różnych słabości. Jakich? Ot, choćby policjant, który często ma do czynienia z żonami bitymi przez mężów, który styka się z zabójstwami i innym namacalnym złem - wyjaśnia autor „Bożej kompanii”.
W rozmowie odnosi się też do popularnego stwierdzenia, mówiącego o tym, że Kościół w Polsce jest żeńskokatolicki. - To nieprawda. Moi bohaterowie odnaleźli w nim swoje miejsce, role i powołanie. Wszyscy są zgodni, że do tego, co robią na co dzień, powołał ich Pan Bóg. Dostrzegają Jego prowadzenie. Mówią, że w życiu nie ma przypadków, że wszystko ma jakiś cel, że nic nie dzieje się bez przyczyny. Czasem Bóg dopuszcza trudne sytuacje, bo chce nam coś pokazać - przyznaje pan Mateusz. - W każdym z 15 bohaterów odnajduję cząstkę siebie. Dostrzegam, że w moim życiu Bóg działa podobnie. Niektóre świadectwa są bardzo mocne. Śmiało mogę przyznać, że utwierdziły mnie w wierze - zaznacza.
Wspomina też o pewnym ważnym momencie. Kiedy, po zredagowaniu książki wszedł do kościoła, nie był już „boroczkiem”, czyli nieśmiałym mężczyzną. Z dumą i podniesioną głową przekroczył próg świątyni. Poczuł radość z bycia w Kościele.
Z krzyżykiem w drogę
O czym opowiadają bohaterowie „Bożej kompanii”? Oddajmy głos 18-letniemu Kamilowi, członkowi grupy paramilitarnej z Włocławka. Gdy przywiesił przy swoim kombinezonie mały różaniec, musiał się sporo nasłuchać od swoich kolegów.
„Kiedy zacząłem go nosić, pojawiły się pytania: Po co ci ten krzyżyk? Po co go nosisz? Odpowiadałem, że w trudnych chwilach - kiedy nie wiem, co zrobić, jaką podjąć decyzję - chwytam go w dłoń, ściskam i wtedy Bóg daje mi natchnienie. Poza tym dzięki niemu czuję się bezpieczniej, dodaje mi odwagi. Nie boję się robić rzeczy trudnych i ryzykownych (…). Pan Jezus oddał swoje życie, by żyć mogli inni. To tak, jak antyterroryści. Też, w razie konieczności, oddają swoje życie, by ktoś inny mógł żyć i cieszyć się z tego życia”.
Coś dla facetów
Mężczyźni zdecydowanie inaczej przeżywają swoją wiarę niż kobiety.
- Mężczyzna jest nastawiony na przygodę. Gdy posługiwałem na rekolekcjach, nie potrafiliśmy z chłopakami zbyt długo siedzieć w jednym pokoju. Szliśmy wtedy na tzw. wyprawę otwartych oczu, na pole lub w góry, i obserwowaliśmy to, co działo się wokół nas. Niestety, na co dzień często zapominamy, że Kościół ma ofertę także dla chłopaków i mężczyzn. Rozwinęliśmy duchowość kobiety przez pryzmat kultu maryjnego, ale zagubiliśmy duszpasterstwo mężczyzn. Sam osobiście usłyszałem zarzut, że Kościół wychowuje męskie ciapy i zniewieściałych chłopaków. Jednak nie jest to prawdą. W tej kwestii sporo zależy od księdza posługującego w parafii i animatorów działających we wspólnotach. Jako animator cieszę się, że w Polsce powstaje coraz więcej grup dla mężczyzn (Mężczyźni Św. Józefa, Przymierze Wojowników czy Lew Judy). Wiele dobrego w tej dziedzinie czyni też Ruch Światło-Życie - mówi mój rozmówca.
M. Pietrzak ma za sobą kilka autorskich spotkań, m.in. w Lublinie, Radomiu i Warszawie. Uczestnicy często pytają go o to, dlaczego na bohaterów swojej książki wybrał np. alpinistów i ratowników, i zauważają, że prawdziwych mężczyzn można też spotkać m.in. w korporacjach. - Mówią, że wystarczy tylko codziennie wypełniać swoje zadania, nie udawać kogoś, kim się nie jest. I ja się z tym zgadzam. Uważam, że każdy z nas ma w sobie pragnienie bycia dzikim sercem. Niestety, żyjemy w takim świecie, gdzie męskie sprawy schodzą na dalszy plan i sami już nie wiemy, co jest najważniejsze w naszym życiu. Książka „Boża kompania” spotkała się z dobrym przyjęciem. Nie wiem, czy przynosi jakieś owoce. Ufam, że tak będzie. Oddaję to Bogu - podsumowuje M. Pietrzak.
Deficyt przywódców duchowych
PYTAMY Pawła Szalę, jednego z bohaterów książki „Boża kompania”, który opowiedział o swojej wierze.
Dlaczego zgodził się Pan podzielić swoim świadectwem wiary w publikacji M. Pietrzaka?
Za rzecz niebanalnie ważną uważam w życiu świadectwo samo w sobie, rozumiane jako dziedzictwo, które kolejne pokolenia starają się przekazać jako to, co mają najlepsze. Każdy z nas codziennie daje różnego rodzaju świadectwo, a świadectwo wiary w dzisiejszej rzeczywistości jest nadzwyczaj potrzebne, gdyż - jak uważam - cierpimy na deficyt przywódców duchowych.
Pańskie świadectwo nosi tytuł „Odkryłem Boga w drugim człowieku”. Jak do tego odkrycia doszło?
To zaledwie fragment mojej krótkiej historii wyboldowany do roli tytułu, acz związany głównie z rozumieniem świata oraz siebie przez pryzmat innego człowieka - przez pryzmat więzi, zrozumienia, zaufania, piękna. To, co najcenniejsze, bardzo często podane jest nam wszystkim na tacy, lecz często nie potrafimy tego docenić. Tak jak często nie doceniamy rzeczy prostych - uścisku dłoni, błysku w oku, szklanki czystej wody czy bochenka chleba.
Wielu współczesnych ludzi uważa, że wiara - szczególnie w przypadku mężczyzn - jest oznaką słabości. Pan się na pewno z tym nie zgadza...
Nie wydaje mi się, by wiara była traktowana jako słabość, ale rzeczywiście: coś jest na rzeczy, choć bardziej postrzegałbym to jako element wstydliwy dla wielu chrześcijan. Jednakowoż, jak mówił śp. Zbigniew Herbert (ten, który wyszedł bez Nobla, ale z twarzą): „Płyń pod prąd, z prądem płyną śmieci”. Dzisiaj w ramach degradacji moralnej wypleniane są elementy honorowe, ale pamiętać należy, że zawsze cechą rycerską było stawanie wobec słabszych oraz nadstawianie karku nawet w sytuacjach beznadziejnych, gdyż czyniono to w imię zasad. W rękach nas samych - wiernych - leży dzielne się i odważne wyznawanie wiary.
Trudno być dziś człowiekiem wierzącym w Jezusa? Co daje Panu wiara?
Nic mi nie daje. Jestem wrogiem myślenia utylitarnego, które uważam za największą przyczynę degrengolady europejskiej, nawet przed konsumpcjonizmem i hedonizmem. Bóg jest i należy w to wierzyć, należy wiary bronić, w wierze się poprawiać i działać w jej imię. A gdy się upada, to wstawać, a nie zastanawiać się - niczym Pascal - czy coś z tego mam. Wartości i zasady nie są po to, by coś dzięki nim osiągać. One powinny być celem samym w sobie, inaczej zaczyna się kalkulacja, a tego nie chcę.
Dziękuję za rozmowę.