Papieska pielgrzymka do Afryki szansą na pokonanie podziałów
Pielgrzymka Franciszka jest ogromną szansą na zjednoczenie podzielonego narodu dotkniętego zamachami terrorystycznymi, korupcją, walkami etnicznymi i politycznymi.
Przed wizytą Papieża w Kenii wskazuje na to przewodniczący tamtejszego episkopatu. Bp Philip Arnold Subira Anyolo liczy, że Ojciec Święty popchnie Kenijczyków do budowania prawdziwego pokoju i międzyludzkiej solidarności, w dużym otwarciu na najsłabszych i najbardziej potrzebujących. „Potrzebujemy przesłania pokoju i pojednania, by uleczyć bolesne rany wywołane panującym brakiem poczucia bezpieczeństwa i kolejnymi aktami terroryzmu” – podkreśla hierarcha. Zauważa zarazem, że Kenia z odnowioną siłą musi wejść na drogę budowania dialogu międzyreligijnego. „Tylko w ten sposób będziemy w stanie pokonać szerzący się brak tolerancji i budować wzajemny szacunek” – mówi przewodniczący kenijskiego episkopatu wskazując na znaczenie spotkań Papieża z młodymi, od których zależy przyszłość tego afrykańskiego kraju.
Papieska wizyta w Afryce będzie także zastrzykiem prawdy przeciwko prowadzonej na tym kontynencie ideologicznej kolonizacji. Przed wizytą Franciszka wskazuje na to ugandyjski ksiądz Herman-Joseph Kalungi. Przypomina on, że w „zamian za pomoc materialną organizacje pozarządowe dążą do zniszczenia tkanki moralnej Czarnego Lądu”. Przykładem tego jest, jak wskazuje, masowe rozprowadzanie prezerwatyw jako jedynego lekarstwa na AIDS, propagowanie antykoncepcji jako jedynej metody walki z biedą, a także promowanie obcych kulturze afrykańskiej związków homoseksualnych i dążenie do zrównania ich z normalnym małżeństwem. „Wielkie organizacje pomocowe, jak mogą torpedują też kościelny program ABC (Abstinence, Be faithful, Condom), który w Ugandzie znacząco przyczynił się do ograniczenia rozpowszechniania się AIDS” – podkreśla ks. Kalungi przypominając, że za działaniami tych organizacji stoi nie dobro ludzi, ale ogromne interesy firm farmaceutycznych.
Papieska pielgrzymka do Afryki zwróci uwagę świata na problem dzieci-żołnierzy, czyli chłopców i dziewcząt siłą wcielanych do wojska. Poddaje się ich indoktrynacji, wykorzystuje jako szpiegów, seksualnych niewolników, tragarzy i regularnych żołnierzy. Na świecie jest ich ponad ćwierć miliona. Mimo światowych wysiłków, by wykorzenić ten haniebny proceder, dzieci-żołnierze obecne są w Iraku, Syrii, Somalii, Sudanie Południowym, Afganistanie czy Mali. Przez lata nieletni walczyli także w oddziałach ugandyjskiej Armii Oporu Pana. „Zadanych im ran nie da się łatwo zabliźnić, te dzieci jednak można uratować” – mówi bp Giuseppe Franzelli, ordynariusz Liry w północnej Ugandzie, gdzie wciąż działają rebelianci.
„Problemem są rany, które noszą w swym wnętrzu; trauma zadana im przez społeczeństwo, które przez całe lata oddychało przemocą i konfliktem. Obecnie przeżywamy czas odbudowy zarówno moralnej, jak i psychologicznej. Kościół jest bardzo aktywnie zaangażowany na tym polu – mówi bp Franzelli. - Zachęcamy do objęcia troską dzieci-żołnierzy, do niesienia im pomocy. To właśnie one są pierwszymi ofiarami wojny, z której się podnosimy. Choć rany są głębokie i trudne do zabliźnienia, wiele z tych dzieci próbuje z naszą pomocą zacząć normalne życie. Przykładem dla mnie jest Katharine, która przez lata była niewolnicą żołnierzy w ich bazie w buszu; z gwałtu urodziła się jej córka. Gdy odzyskały wolność, było trudno, z czasem jednak skończyła liceum, a teraz przygotowuje się do studiów na uniwersytecie”.
Oenzetowskie źródła donoszą, że w ostatnim czasie rebelianci z Sudanu Południowego uprowadzili ze szkół 89 chłopców. Niektórzy mieli nie więcej jak 13 lat. Szacuje się, że w czasie ostatniej wojny domowej trwającej 14 lat do walki wykorzystano co najmniej 12 tys. dzieci. Pomimo odnawianych zapewnień o zawieszeniu działań, obie strony kontynuują rekrutację dzieci do walki.