Wywiady
Papież, który uwierzył
Z Ewą K. Czaczkowską, publicystką, autorką książki „Papież, który uwierzył. Jak Karol Wojtyła przekonał Kościół do kultu Bożego Miłosierdzia”, rozmawia Jolanta Krasnowska-Dyńka.
Po biografii św. s. Faustyny i „Cudach świętej Faustyny” mamy „Papieża, który uwierzył”. To kolejna publikacja dotycząca kultu Bożego Miłosierdzia. W dodatku ukazała się w Roku Miłosierdzia. Celowy zamiar czy przypadek?
Myśl napisania książki pojawiła się tuż po wydaniu w czerwcu 2014 r. zbioru reportaży „Cuda świętej Faustyny”, a zatem jeszcze zanim papież Franciszek ogłosił Rok Miłosierdzia. Planowałam, że książka ukaże się przed Niedzielą Miłosierdzia w 2016 r. Jednak ze względu na decyzję Ojca Świętego wydanie publikacji zostało przyspieszone. Przyznam, że bardzo się cieszę, iż ukazała się ona w Roku Miłosierdzia, trzeba bowiem właśnie w tym szczególnym czasie przypominać postać Karola Wojtyły i to, co zrobił dla szerzenia tajemnicy i kultu Bożego Miłosierdzia. Uznajmy więc, że moment wydania książki i ogłoszenie Roku Miłosierdzia to szczęśliwy przypadek, choć… nic nie jest przecież dziełem przypadku.
Rzeczywiście po przeczytaniu Pani najnowszej publikacji czytelnik ma wrażenie, że w życiu nie ma przypadków. Św. s. Faustynę i Jana Pawła II - choć nigdy się nie spotkali - łączyło niezwykłe porozumienie duchowe. Dużo w ich losach zbieżności. Z dzisiejszej perspektywy można chyba zaryzykować stwierdzenie, że bez apostołki Bożego Miłosierdzia nie byłoby apostoła Bożego Miłosierdzia?
Przekonanie o tym towarzyszyło mi od momentu, kiedy opisywałam historię kultu Bożego Miłosierdzia w książce „Siostra Faustyna. Biografia Świętej”. Od tego momentu coraz bardziej zaczęłam odkrywać rolę, jaką Karol Wojtyła - ksiądz, biskup, a potem papież - odegrał w rozwoju kultu Bożego Miłosierdzia. I, co zastanawiające, chociaż ta historia działa się na naszych oczach, nie dostrzegaliśmy, że Jan Paweł II jest człowiekiem oddanym kultowi Bożego Miłosierdzia i to już od czasu II wojny światowej. Dopiero dziś, kilkanaście lat po śmierci Papieża Polaka, widać to wyraźnie. Jakby historia, dopełniając się, odsłoniła się nam w pełni. Nawet kard. Stanisław Dziwisz przyznał, iż dopiero po odejściu Jana Pawła II zrozumiał, że był to papież miłosierdzia. Tymczasem on sam pojął to już znacznie wcześniej, bo w 1981 r. po raz pierwszy publicznie powiedział, że przed nim i jego pontyfikatem Bóg postawił zadanie szerzenia kultu miłosierdzia. Bez wątpienia jednak nie byłoby jego jako apostoła Bożego miłosierdzia bez św. s. Faustyny. Jej przesłanie dotarło do Karola Wojtyły w czasie II wojny światowej, gdy był studentem podziemnego seminarium krakowskiego. Choć - jak sam wspominał - wówczas niewiele wiedział o Bożym Miłosierdziu, zaczął zastanawiać się nad tą tajemnicą Boga, nabierając przeświadczenia, iż jest ono niezwykle potrzebne ludziom właśnie w czasie wojny, a potem także w okresie komunizmu, jak również dzisiaj, w XXI w. O swoich duchowych związkach z s. Faustyną zaczął mówić publicznie dopiero na kilka lat przed jej beatyfikacją, nie chcąc - jak można się domyślać - być pomówionym o to, że wywiera nacisk na proces, który rozpoczął w Krakowie już w 1965 r. Patrząc z dzisiejszej perspektywy, można stwierdzić, iż Papież Polak dokończył dzieło s. Faustyny. I bez wątpienia pomogły w tym ich wspólne polskie, krakowskie korzenie czy doświadczenie.
Dlaczego przez tak długi czas pisma św. s. Faustyny i propagowane przez nią nabożeństwo były traktowane przez Kościół z podejrzliwością?
Po pierwsze - nie było teologicznych podstaw kultu Bożego Miłosierdzia według wskazówek przekazanych przez Jezusa św. s. Faustynie, a jedynie prywatna interpretacja czcicieli Bożego Miłosierdzia. W spontanicznie rozwijającym się kulcie były przekłamania. W ręcznych odpisach modlitw czy fragmentów „Dzienniczka”, które ludzie przekazywali sobie w czasie wojny i po niej, były błędy. Po drugie - kiedy po wojnie Stolica Apostolska zainteresowała się nowym kultem, do Watykanu przekazano niedokładny odpis „Dzienniczka”, który ważył na jego treści teologicznej. Do tego dochodziły naturalne obawy, ostrożność związana z wprowadzaniem nowego kultu. Poza tym część polskich biskupów obawiała się, że kult miłosierdzia może przesłonić kult Serca Jezusowego.
Jak wynika z książki, wśród tych hierarchów był ówczesny biskup siedlecki.
O tym, że rozwojowi kultu Bożego Miłosierdzia w formach podanych przez s. Faustynę była przeciwna większość ówczesnego episkopatu Polski, po raz pierwszy powiedział publicznie w 2008 r. kard. Dziwisz. Na sprzeciw episkopatu być może miał wpływ również fakt, że w 1957 r. rozpoczęła się Wielka Nowenna przed milenium chrztu Polski, której program skupiał się wokół kultu maryjnego. Dlatego wprowadzanie nowego kultu mogło być postrzegane jako rozpraszanie duchowej i duszpasterskiej energii. Są to jednak przypuszczenia. Niemniej faktem jest, że episkopat Polski w 1957 r. poprosił Święte Oficjum, czyli dzisiejszą Kongregację Nauki Wiary, by kult Bożego Miłosierdzia w formach przedstawionych przez s. Faustynę został wyciszony. Warto podkreślić, że nie wszyscy biskupi wypowiedzieli się wówczas negatywnie, co również było zasługą ówczesnego ks. K. Wojtyły.
Ostatecznie Janowi Pawłowi II udało się przekonać Kościół do kultu Bożego Miłosierdzia. Jednak zajęło mu to trochę czasu. Poza tym musiał wykazać się ogromną dyplomacją. Z jednej strony polscy biskupi, którzy nie byli do końca zgodni w tej kwestii, a z drugiej jego wiara w orędzie Bożego Miłosierdzia.
K. Wojtyła miał niezwykłą religijną i duchową intuicję, dzięki której potrafił odczytywać znaki czasu. Dlatego od początku był przekonany zarówno do prawdziwości orędzia o Bożym Miłosierdziu przekazanego s. Faustynie, jak i jej świętości. I to właśnie on w 1957 r., kiedy większość hierarchów była kultowi przeciwna, napisał pozytywną opinię na temat kultu Bożego Miłosierdzia. Zrobił to na polecenie i w imieniu ówczesnego metropolity krakowskiego Eugeniusza Baziaka. Ten fakt pokazuje, że K. Wojtyła już w 1957 r. musiał być znany w środowisku krakowskich księży jako osoba, która zna kult w formach przekazanych przez s. Faustynę i jest przekonana do jego prawdziwości. Droga księdza, a potem kardynała Wojtyły jako orędownika Bożego Miłosierdzia była konsekwentna, zdeterminowana, a jednocześnie bardzo ostrożna i dyplomatyczna. Wojtyła, który jako arcybiskup Krakowa przez kilkanaście lat starał się o zniesienie wydanego przez Watykan zakazu kultu Bożego Miłosierdzia w formach podanych przez s. Faustynę, umiejętnie poruszał się po meandrach życia watykańskiego. Pomagał mu w tym czciciel Bożego Miłosierdzia Andrzej Maria Deskur. To on - ksiądz, a potem kardynał - pracując w kurii rzymskiej, torował drogę przyjacielowi z Krakowa.
Czy podczas pracy nad książką dowiedziała się Pani o Janie Pawle II bądź kulcie Bożego Miłosierdzia czegoś, co Panią totalnie zaskoczyło?
Wiedziałam, że Wojtyła przyjaźnił się z kard. Deskurem, ale nie wiedziałam, iż tym, co ich łączyło, było również Boże Miłosierdzie. Wcześniej nie zdawałam sobie sprawy z tego, jak wielką rolę w historii K. Wojtyły i Bożego Miłosierdzia odegrał kard. Deskur. Był on wsparciem, pomocą i inspiracją w staraniach o zniesienie notyfikacji, a potem beatyfikację s. Faustyny, co opisałam w książce. I zapewne nie jest to przypadek, że jeden mieszkał w Rzymie, a drugi w Krakowie. Miałam okazję przeczytać kilka listów, które wymienili między sobą. Lektura tej korespondencji bardzo mnie poruszyła, pokazuje bowiem, jak głęboka i serdeczna łączyła ich relacja. Zaskoczona byłam oczywiście opinią ks. Wojtyły pisaną dla Watykanu w 1957 r., a także listem do Pawła VI z prośbą o cofnięcie przynajmniej części zakazów nałożonych na kult Bożego Miłosierdzia. Patrząc na rozwój tego kultu z dzisiejszej perspektywy, nieustannie zadziwia i fascynuje mnie logika, według której to wszystko się ułożyło.
Może dlatego, że to Boża logika?
Z pewnością. Dzisiaj w pełni odsłoniła się treść wszystkich wydarzeń, np. to że K. Wojtyła był arcybiskupem Krakowa do momentu odwołania notyfikacji, a kilka miesięcy później został papieżem. Gdyby głową Kościoła został wówczas ktoś inny, kto nie miałby wrażliwości na ten kult, nie miał krakowskich i polskich korzeni oraz wynikających z nich doświadczeń wojny i totalitaryzmów, być może nie rozwinąłby się on w takiej postaci, jak dzisiaj. Być może nie byłoby tak wielu czcicieli Bożego Miłosierdzia, a s. Faustyna nie zostałaby świętą. Naprawdę rola Wojtyły, a potem Jana Pawła II w szerzeniu tego kultu jest nie do przecenienia.
Tytuł „Papież, który uwierzył”, brzmi nieco prowokacyjnie. Czy zastanawiała się Pani, jak potoczyłyby się losy orędzia o Bożym Miłosierdziu przekazanego przez s. Faustynę, gdyby Jan Paweł II w nie nie uwierzył?
Bóg na pewno by sobie z tym poradził. Pewnie pojawiłaby się nowa osoba, która doprowadziłaby to dzieło do końca. Przecież orędzie o Bożym miłosierdziu było dane przed s. Faustyną trzem innym zakonnicom, ale nie udało im się dotrzeć z nim do szerszego grona. Gdyby nie Jan Paweł II, być może cały proces rozwoju kultu znacznie by się wydłużył, ale Bóg swój zamiar doprowadziłby do końca. Wielkością Jana Pawła II jest to, że właściwie odczytał zamiary Boga wobec siebie, a potem konsekwentnie szedł tą drogą. Nie mam wątpliwości, że wszystko, co się wydarzyło, było w Bożych planach zamierzone.
Dziękuję za rozmowę.