Imieniny: Anieli, Sykstusa, Jana

Wydarzenia: Dzień Żelków

Felietony

uzależnienie od smartfonów fot. KP/Fra3.pl

Szereg człapiących ludzi wpatrzonych w swoje telefony i wpadających do studzienki; tłum poszukiwaczy mieniącego się złoto pokemona na wysypisku śmieci; lustereczko smartfona odmieniające czarno-białą pokrakę w kolorową piękność z selfie. Hitem ostatnich tygodni w internecie jest nowy, animowany teledysk – a raczej zapętlone jego urywki – mistrza przebojowej elektroniki Moby'ego. Utwór "Are you lost in the world like me?" został już okrzyknięty manifestem techno-fatalizmu i pamfletem na powszechne uzależnienie od smartfonów.

Piosenka ta we wszystkich swych warstwach – wizualnej, tekstowej, muzycznej – jest tak bogata w niejednoznaczne nawiązania, że warto się przyjrzeć bliżej, co stoi za postawionym w jej tytule pytaniem, by dostrzec, jak splata się i sprzęga w niej radykalna i przenikliwa krytyka pewnych aspektów nadmiernie stechnicyzowanej rzeczywistości – z pełną pokory tytułową deklaracją: "jesteśmy w tym razem".

Obraz utrzymany jest w konwencji staromodnej, monochromatycznej animacji. Kreską w stylu wczesnej Myszki Miki przedstawiona została wizja rzeczywistości, w której masy mieszczuchów wpatrzonych w swe smartfony tępo oddają się narcystycznej autokreacji w przestrzeni wirtualnej i w moralnym zaślepieniu w równych rzędach suną ku zagładzie. Odwołania do złotej ery animacji i dekontekstualizacja nowoczesnej technologii sugerują, że problem jest historyczny tudzież pozwala na bardziej jaskrawe pokazanie patologii związanych z jej (nad)używaniem; z drugiej strony, zabiegi te kierują uwagę odbiorcy ku powstającym w połowie XX wieku traktatom i dziełom artystycznym, które wskazywały na zagrożenia związane z propagandą oraz ogłupiającym i dyscyplinującym działaniem kultury masowej – od Dyktatora Chaplina, przez Nowy, wspaniały świat Huxleya, po Dialektykę oświecenia Horkeimera i Adorno.

Bohater wideoklipu, mały chłopiec jakimś cudem niepodatny na zniewalający czar elektronicznych urządzeń, bezskutecznie próbuje przebijać się przez niewidzialną ścianę wśród otaczających go dorosłych. Konsekwencja, z jaką przedstawiony jest ten właśnie układ ról wiekowych, każe nam odświeżyć odwieczne pytanie o "niewinne oko" dzieci. Ewangelia pospołu z oświeceniowymi sentymentalistami nawołują, byśmy "jak dzieci" wyzbywali się uprzedzeń oraz próżnych namiętności, jakie przychodzą z socjalizacją do przyziemnego materializmu. Z drugiej strony, jest to układ cokolwiek nierealny: jasnym jest, że wciągająca moc ruchomych obrazów i wirtualnej rzeczywistości szczególnie mocno przemawia do najmłodszych, a przymiotem dojrzałości powinna być zdolność do odraczania łatwych gratyfikacji – ktokolwiek jednak dał ostatnio choćby dwulatkowi tablet, ten dobrze wie, że nie ma i nie będzie już dla niego większej pokusy i radości...

W zwrotce, zwłaszcza drugiej, mamy doskonale rozegraną symboliczną wieloznaczność światła i ognia – ognia, który ogrzewa, ale może też niszczyć. "Spal dziedziniec, niepotrzebny już / W konające słońce rzucaj nóż / Źródło miłości w powietrzu rozświetlonym bosko [czy przez Boga?] / Znajdziesz mnie tam, choćby na chwilę. / Przyjrzyj się uważniej, a dojrzysz jak / po 40-kroć to oślepia nas / Potrzebuję lepszego sposobu / By od światła zapalić się". Tylko czy sztuczne światło może prawdziwie poruszać i wzruszać – "zapalać" do działania i "rozpalać" emocje? Czy w wirtualności da się zastąpić miejsca spotkań, jakimi kiedyś były miejska agora, ulice, podwórka? Przy domowym kominku można się było ogrzać – ale czy ciepło domowego ogniska można kultywować w równym stopniu online? Znów ewangeliczne nawiązanie (do 40 dni kuszenia Chrystusa na pustyni) nie pozostawia złudzeń: to sztuczne światło nas deprawuje, oślepia – ale czy, zważywszy na jego wieloznaczność, jesteśmy w stanie trafnie i kompleksowo je nazwać, rozeznać jego funkcje i zasięg?

Niewykluczone wszak, że smartfony i powiązana z nimi kultura social media są tylko nośnikiem, środkiem komunikacji z tym / tymi, co naprawdę dla nas ważne. Jak każde narzędzie - może być różnie wykorzystywane, niekoniecznie roztropnie. Oprócz kontaktu z bliskimi i pomocy w ogarnianiu spraw, mogą rozniecać wielkie idee, ale też podsycać te drobne namiętności, których celem jest zaspokajanie co najwyżej infantylnych potrzeb. (Jest to też cecha każdej wielkiej sztuki, a już popkultury w szczególności – zapewnia ukojenie na każdym poziomie uduchowienia).

Współczesna estetyka i medioznawstwo podpowiadają jeszcze jedną, bardziej psychologiczną odpowiedź: w natłoku bodźców, z jakimi się codziennie stykamy, potrzebujemy jakiejś "informacyjnej osłony", przestrzeni kontroli poznawczej – koniecznością i błogosławieństwem staje się "anestetyzacja", czyli świadome i selektywne znieczulenie się na nadmiar informacji. S. Hosokawa, japońsko-francuski fenomenolog, w latach 80-tych w tym duchu analizował fenomen używania walkmana, który wówczas budził podobne emocje zafascynowania i zaniepokojenia, co dzisiaj Internet i smartfony. Jego zdaniem, walkman pozwalał przeładowanemu bodźcami dźwiękowymi mieszkańcowi współczesnego miasta wytworzyć wokół siebie półprzepuszczalną bańkę, w której kontroluje się intensywność, zakres i przede wszystkim ciągłość doświadczania rzeczywistości, dzięki czemu zachowujemy uważność i odporność psychiczną niezbędną do wybiórczego obcowania z ważnymi sygnałami z otoczenia. Zarzuty, że walkman alienuje i izoluje ludzi od siebie nawzajem, według Hosokawy należy uznać za przesadzone i nieadekwatne, gdyż ważniejsza jest korzyść, jaką relacjom interpersonalnym - tym świadomie wybranym – daje poprzez użytkowanie walkmana "higiena poznawcza" w oswajaniu zatłoczonej przestrzeni publicznej. Idąc tym tropem – czymże jest smartfon, jeśli nie walkmanem do sześcianu, naszym prywatnym, przenośnym azylem, pozwalającym na lepszy kontakt z rzeczywistością tam, gdzie jest to naprawdę cenne i potrzebne? Z takiej perspektywy przedstawione w teledysku Moby'ego scenki sugerujące, że smartfony są winne znieczulicy na agresję w przestrzeni publicznej – to raczej nadużycie. Z drugiej strony, nie można jednak wykluczyć, że – skoro społecznościowa funkcja internetu sprawia, że ważne dla każdego z nas kręgi znajomości i przestrzenie kontaktów społecznych są bardziej dostępne w przestrzeni wirtualnej niż realnej – to i obcymi ludźmi będącymi tuż obok będziemy mniej zainteresowani niż czasem powinniśmy być.

W inspirującej i niepokojącej pełni objawia się tutaj tytuł i refren utworu. Artysta diagnozuje powszechne zagubienie, ale zamiast prostych rozwiązań podsuwa lustro, w którym pomaga się przejrzeć, pokazując szerszy kontekst problemu. Próbuje pomóc zrozumieć, w jakich „systemach” (tj. schematach myślenia, nawykach, mentalności) jesteśmy osadzeni, konsekwentnie dowodząc – w tytule płyty, kolejnych jej utworach i w refrenie rzeczonej piosenki: "te systemy zawodzą". Nie ma w tym jednak oskarżycielskiego tonu, gdyż Moby sam wcale nie czuje się lepszy. W jednym z ostatnich wywiadów mówił: "Nie jestem bez winy, wiem, że sam w tym jestem po uszy. Wybraną przeze mnie trucizną jest Instagram. Gdy tylko mam 5 minut nudy lub dyskomfortu, pomaga mi odpędzić otchłań". Artysta stawia się w bardzo niekomfortowej pozycji – przestrzegając przed nadużywaniem technologii, sam przyznaje, że ma z nim problem, choć stara się rozumieć tego przyczyny i ograniczać zakres skutków.

Dlatego też ostatnia scena wideoklipu kojarzyć się może z "Buszującym w zbożu" J.D. Salingera – bardziej niż z lemingami w stadnym pędzie kierującymi się ku przepaści (kto jest bez winy – niech pierwszy rzuci kamień; w "Are you lost in the world like me?" nie ma ani grama pogardy, jaką zawiera w polskim dyskursie publicystycznym motyw "lemingów"). Przez całe 3 minuty ruchomych obrazków wideoklipu Moby'ego znajduje odzwierciedlenie odmalowany w The Catcher in the Rye obraz hedonistycznego, wyrachowanego społeczeństwa i wyalienowanego, sentymentalnego młodzieńca; tekst piosenki zaś podsuwa drugą istotną analogię, dotyczącą podmiotu tyleż uzależnionego od atrakcji oferowanych przez ten świat, co nimi rozczarowanego i tęskniącego do odwiecznych, kolektywistycznych wartości i przeżyć oczyszczonych z popkulturowego blichtru. Artysta, który w tym świecie przeżył już swoje, wie jednak, że nie ma powrotu do krainy niewinności – i że na nic też nie zdadzą się próby chwytania tych, którzy się zapamiętają w beztroskiej zabawie, by nie podbiegli za blisko nad skraj przepaści. Ostatecznie, przesłanie jest podobne jak u Salingera – że dojrzałość wiąże się chyba przede wszystkim z rozumieniem złożoności tego świata – i że każda próba pomocy w odnalezieniu się w nim powinna być poprzedzona przyznaniem się: "Tak, sam też jestem zagubiony, ale w oparciu o moje doświadczenia, mogę Ci chyba powiedzieć, że...".

Nowy utwór Moby’ego nie dostarcza łatwych odpowiedzi co możemy robić w związku z powszechnym dzisiaj nadużywaniem smartfonów – oprócz głęboko humanistycznej refleksji, że niemożliwa jest zmiana bez pokornej akceptacji swojej własnej słabości. Pojedyncze nawiązania biblijne w tekście i wideoklipie „Are you lost in the world like me?” są ponadto jakąś sugestią, że Ewangelia może być uniwersalną pomocą w przywracaniu wrażliwości na drugiego człowieka.

Oceń treść:
Źródło:
;