Patriotyzm
Pogrzeb "Inki" i "Zagończyka" 70 lat po wykonaniu wyroku śmierci
70 lat temu, 28 sierpnia 1946 r., władze komunistyczne wykonały wyrok śmierci na niespełna 18-letniej Danucie Siedzikównie, ps. Inka, sanitariuszce 5. Wileńskiej Brygady AK. Wraz z "Inką" stracono Feliksa Selmanowicza, ps. Zagończyk. "Inkę" i "Zagończyka" pochowano w niedzielę 28 sierpnia 2016 r. na Cmentarzu Garnizonowym w Gdańsku.
"Inka" i "Zagończyk" to bohaterowie antykomunistycznej konspiracji, zamordowani w 1946 r. Ceremonia miała charakter pogrzebu państwowego. Mogiły pokryły dziesiątki wieńców. Na cmentarzu i wokół niego zgromadziły się setki ludzi. Kilka razy podczas uroczystości zebrani skandowali głośno "Cześć i chwała bohaterom".
Feliks Selmanowicz został pośmiertnie awansowany na stopień podpułkownika, zaś Danuta Siedzikówna - na stopień podporucznika.
Pogrzeb poprzedziła msza w bazylice, odprawiona przez metropolitę gdańskiego abp. Sławoja Leszka Głódzia.
W ostatniej drodze Żołnierzom Wyklętym, z gdańskiej Bazyliki Mariackiej na Cmentarz Garnizonowy, oprócz ich rodzin, w kondukcie żałobnym przez ulice miasta towarzyszyli m.in.: prezydent Andrzej Duda, marszałek Sejmu Marek Kuchciński, marszałek Senatu Stanisław Karczewski, premier Beata Szydło.
Szczątki bohaterów spoczęły w sąsiadujących ze sobą grobach, usytuowanych nieopodal cmentarnej kwatery nr 14, którą badał zespół pracowników IPN, z nadzieją na zlokalizowanie kilkudziesięciu pochowanych tam w latach 40. i 50. ub. wieku ofiar komunizmu, zabitych w pobliskim areszcie przy ul. Kurkowej. IPN zidentyfikował tam szczątki "Inki" i "Zagończyka".
Prezydent Andrzej Duda przekazał rodzinom bohaterów flagi państwowe, którymi spowite były trumny podczas niedzielnych uroczystości.
"+Inko+ i +Zagończyku+, jesteśmy waszymi dłużnikami, bo dzięki wam żyjemy dzisiaj w wolnej Polsce, dzięki waszym ideałom jesteśmy Polakami i naszym obowiązkiem jest strzec tych ideałów - powiedziała podczas uroczystości na cmentarzu premier Beata Szydło.
Jak zaznaczyła, "ludzie różnych stanów i profesji, z całej Polski" przyjechali na niedzielne uroczystości w Gdańsku. "My wszyscy jesteśmy winni tym bohaterom oddać cześć i chwałę, jesteśmy winni im pamięć i jesteśmy winni, by te ideały, w które oni wierzyli, i za które ginęli, na zawsze pozostały ważne dla nas, pozostały w naszych sercach i budowały naszą wspólnotę" - podkreśliła premier.
"Wszyscy razem dziś wołamy: +Inko+ i +Zagończyku+, cześć i chwała bohaterom, cześć wam i cześć tym wszystkim, których jeszcze zobowiązani jesteśmy odnaleźć i oddać hołd (...) W imieniu rządu Rzeczypospolitej, wolnej Polski, składam wam hołd, cześć i powiem tak, jak wy mówiliście: Niech żyje Polska" - mówiła Szydło.
Jak dodała szefowa rządu, "Zagończyk" oraz "Inka" "nauczyli nas jak żyć". "Młoda dziewczyna, która nie skończyła jeszcze 18 lat. Co ona wtedy czuła, kiedy bandyta przystawiał jej pistolet do głowy? Żeby strzałem w tył głowy pozbawić ją życia, marzeń, dumy. Tego wszystkiego o czym pewnie marzyła. Całe życie było przed nią. Całe życie, które pewnie byłoby pięknym, ale uznano, że jest wrogiem narodu. I ci, którzy byli katami i oprawcami, nie ponieśli żadnej odpowiedzialności i kary. A bohaterowie +Inka+ i +Zagończyk+ dopiero po 70 latach mogą być z nami wszystkimi, mogą mieć godny pogrzeb" - dodała.
Minister obrony narodowej Antoni Macierewicz mówił, że "największym hołdem jaki można złożyć Żołnierzom Niezłomnym jest patriotyzm, wiara w niepodległość Polski, codzienna praca dla niej i determinacja, by państwo polskie było silne".
„Ten wielki marsz, który nas przywiódł tutaj z katedry gdańskiej, będzie teraz szedł przez całą Polskę i przypominał o wielkich czynach tych, którzy walczyli o Polskę, Ojczyznę, niepodległość; będzie przypominał o czynach porucznik +Inki+ i pułkownika „Zagończyka+; będzie przypominał o żołnierzach niezłomnych, ale także o tych wszystkich pokoleniach, które czerpiąc z ich tradycji, nigdy się nie poddały” – powiedział Macierewicz.
„Państwo polskie zachowuje się dzisiaj wreszcie jak trzeba, ale pozostaje otwarte pytanie, które było przywoływane, ale trzeba je powtarzać ciągle, dopóki nie otrzymamy odpowiedzi – dlaczego trzeba było czekać tak długo” – podkreślał minister.
Jego zdaniem bano się jednego ze słów, które „+Inka+ i +Zagończyk+” wykrzyczeli w twarz mordercom: Niech żyje Polska”. „Tego się boją” – mówił szef MON.
"Szukamy w Polsce setek miejsc, gdzie komuniści ukryli zwłoki tysięcy Polaków; gdyby się zdarzyło tak, że nie starczy nam życia by tego dzieła dokonać, to wierzę że zrobią to następne pokolenia" - powiedział wiceprezes IPN prof. Krzysztof Szwagrzyk, który kierował ekipą pracowników IPN, która odnalazła szczątki "Inki" i "Zagończyka".
Jak podkreślił, ci co zabili "Inkę" i "Zagończyka" przegrali. „Wydawało im się, że to co zrobili zostanie na wieki, stało się inaczej. Wiele lat od upadku komunizmu (…) możemy powiedzieć, że upomnieliśmy się o naszych bohaterów, spełniliśmy swój obowiązek” – podkreślił Szwagrzyk.
Przewodniczący Komisji Krajowej NSZZ "Solidarność" Piotr Duda powiedział, że w pierwszych latach transformacji, kiedy "większość społeczeństwa zachłysnęła się wolnością robiliśmy wszystko, ale nie to, co mieliśmy robić najbardziej". "Pamiętać o naszej wspaniałej historii. I wtedy słyszeliśmy głosy, że Solidarność jako związek zawodowy już jest niepotrzebna (...) Myśmy powiedzieli: nie. Bo walka o prawa pracownicze, ale też prawdę historyczną, była dla nas najważniejsza" - dodał lider "S".
Na cmentarzu krewnych żegnali też bliscy dwojga bohaterów. Wnuczka „Zagończyka” Barbara Budzińska podkreśliła: "Nasi bohaterowie zginęli za Polskę, dlatego proszę: rozmawiajmy z naszymi dziećmi, wnukami o Polsce, historii, aby i oni, tak jak ja dziś, mogły powiedzieć z dumą, że są Polakami". Dodała, że 4 lutego 2016 r. przyszedł na świat najmłodszy członek jej rodziny. "Wspólną decyzją mojego syna Mariusza i jego żony Moniki na imię ma Feliks. Jest to praprawnuk Feliksa Selmanowicza +Zagończyka+" - wyjaśniła.
Siostrzenica "Inki", Danuta Ciesielska (urodziła się pięć lat po śmierci sanitariuszki AK, imię otrzymała na cześć ciotki) podkreśliła, że "historia zatoczyła symboliczne koło". "Przywróciła prawdę i pamięć, wbrew wszystkiemu i wbrew usiłowaniom wielu. Żołnierze Wyklęci wrócili do nas po długich latach. Mam nadzieję, że wrócili też na stałe do historii Polski już nie jako wyklęci, ale jako żołnierze niezłomni walczący o piękną, wolną Polskę (...) Ciociu możesz w końcu spać spokojnie, zachowałaś się przecież jak trzeba" - mówiła krewna "Inki".
Miejsce pochówku "Inki" i "Zagończyka" długo pozostawało nieznane. 1 marca 2015 r. w Narodowym Dniu Pamięci Żołnierzy Wyklętych podczas uroczystości w Pałacu Prezydenckim IPN ogłosił, że badania genetyczne potwierdziły, iż kobiece szczątki odnalezione na Cmentarzu Garnizonowym w Gdańsku należą do Danuty Siedzikówny. Z kolei w czerwcu br. IPN poinformował, że męskie szczątki znalezione obok pochówku "Inki", to szczątki "Zagończyka".
Rodziny zadecydowały o wspólnym pochówku.
Pogrzeb Danuty Siedzikówny "Inki" i Feliksa Selmanowicza "Zagończyka" przywraca godność nie im, bo oni nigdy jej nie utracili, lecz państwu polskiemu, które przez lata, nawet po 1989 r. nie potrafiło uhonorować swoich bohaterów – powiedział prezydent Andrzej Duda. Prezydent mówił w Bazylice Mariackiej w Gdańsku, że pogrzeb „Inki” i „Zagończyka” to ważny dzień. „To nie jest smutny dzień. (…) Jeżeli smucić się, to tylko z tego powodu, że aż 70 lat czekać trzeba było na ten pogrzeb i aż 27 lat po 1989 roku” – powiedział Andrzej Duda.
„O ile do 89. roku można powiedzieć, że rządził ustrój tych samych zdrajców, którzy zamordowali „Inkę” i „Zagończyka”, to przecież po 89. roku teoretycznie nie” – dodał.
Prezydent pytał, jak to się stało, że aż 27 lat trzeba było czekać, by Polska mogła pochować swoich bohaterów.
Wskazywał, że zakopanie zwłok pod chodnikiem, tak by nie znaleziono grobu, to „największa kara dla pamięci i największe podeptanie dla rodziny”. „To niezwykle okrutne, tak się obejść. Oni to umieli. (…) Dzisiaj za wszelką cenę walczą żeby nie były wymieniane nazwiska tych, którzy zamordowali Żołnierzy Niezłomnych; żeby nikt nie pytał gdzie są pochowani„ – powiedział prezydent.
„Jest coś takiego jak chluba bohatera, chluba bohatera, która spływa na następne pokolenia, ale jest i piętno zdrajcy i ono też jest bardzo trwałe” – dodał.
Prezydent wskazywał, że Polska odprowadza dziś swoich bohaterów w ostatnią drogę w obecności najwyższych władz.
„To nie będzie tylko pogrzeb. To będzie przede wszystkim patriotyczna manifestacja zadośćuczynienia, jakie państwo polskie dzisiaj czyni wobec swoich bohaterów” – powiedział Andrzej Duda.
„Nie mam przekonania, że my, poprzez ten pogrzeb, przywracamy im godność. Oni nigdy godności nie stracili. My przywracamy przez ten pogrzeb godność państwu polskiemu” – podkreślił.
Państwo, by być silne i wychowywać kolejne pokolenia, musi mieć swoich bohaterów i Polska ich ma – powiedział prezydent, wskazując na Żołnierzy Wyklętych.
Podczas niedzielnych uroczystości pogrzebowych "Inki" i "Zagończyka" Andrzej Duda zapewniał, że Polska nie zapomni ofiary Żołnierzy Wyklętych. „Polska o Was nie zapomni Żołnierze Niezłomni. Będziemy o Was pamiętać. Wierzę w to, że te groby będą tonęły w zniczach i kwiatach, będziemy przychodzić pod święty dla nas, Polaków Grób Nieznanego Żołnierza tam, gdzie od kilku tygodni, dokładnie od niecałych dwóch, są tablice upamiętniające ofiarę żołnierzy niezłomnych i ich bohaterstwo. Będziemy pamiętali na pewno każdego pierwszego marca o ich święcie, o Dniu Żołnierzy Niezłomnych" - powiedział prezydent.
Andrzej Duda podkreślił, że „państwo żeby mogło być silne, żeby mogło wychowywać młode pokolenia, musi mieć bohaterów”. „I Polska ich ma. Ostatnim pokoleniem wielkich bohaterów którzy oddali życie za Polskę są Żołnierze Niezłomni i powstańcy warszawscy; wszyscy którzy wtedy walczyli, najpierw z Niemcami i Sowietami, a potem z komunistami i zdrajcami” – dodał prezydent.
Prezydent przywoływał słowa „Inki”, która w liście napisała: „Powiedzcie babci, że zachowałam się jak trzeba”. „Przekazała to, co było dla niej najważniejsze” – podkreślił prezydent.
Dodał, że „Inka” i Zagończyk” zginęli za ojczyznę: on - by Polska istniała; ona – by Polskę odzyskać, bo nie była to rzeczywistość o jaką ona i inni walczyli. „On (…) i ona (…) zachowali się tak samo. Dziś wiemy na pewno, że zachowali się jak trzeba” – ocenił Andrzej Duda.
Metropolita gdański abp Sławoj Leszek Głódź w homilii podczas mszy św. w gdańskiej Bazylice Mariackiej mówił, że Danuta Siedzikówna "Inka" i Feliks Selmanowicz "Zagończyk" byli bohaterami polskiej wolności, autentycznymi patriotami.
"Po latach nazwano ich żołnierzami wyklętymi, niezłomnymi. Ale nazywano ich także inaczej: bandytami, zdrajcami ojczyzny, sługusami reakcji. Byli tępieni, torturowani, zabijani, skazywani na wieloletnie wyroki, odzierani z żołnierskiej czci, honoru i godności. Nie tylko oni, ale też rodziny, które się ostały i cierpiały" - przypomniał abp Głódź.
Arcybiskup podkreślił, że żołnierze ci byli natomiast "bohaterami polskiej wolności, prawdziwymi sługami ojczyzny, autentycznymi polskimi patriotami".
Dodał, że obecnie często się słyszy, iż różne ugrupowania zawłaszczają słowo patriotyzm.
"Patriotyzm nie jest monetą przetargową. Patriotyzm nosi się w sercu. I patriotyzm niejedno ma imię. Inaczej brzmi w ustach: polityka, dyplomaty, biznesmena, robotnika, hutnika, stoczniowca, oficera, żołnierza, szarego obywatela. Ale treść jest zawsze ta sama" - powiedział arcybiskup.
"Inka"
Danuta Siedzikówna urodziła się 3 września 1928 r. w Guszczewinie koło Narewki, na skraju Puszczy Białowieskiej. Wychowała się w rodzinie o tradycjach patriotycznych. Ojciec Wacław Siedzik, jako student Politechniki w Petersburgu, w 1913 r. został zesłany na Sybir za uczestnictwo w polskiej organizacji niepodległościowej. Kilkadziesiąt lat później, w lutym 1940 r., został aresztowany przez NKWD i zesłany do katorżniczej pracy w kopalni złota w rejonie Nowosybirska. Po podpisaniu układu Sikorski-Majski, pomimo wycieńczenia, przedostał się do armii tworzonej przez gen. Władysława Andersa. Zmarł w 1943 r. Pochowany został na cmentarzu polskim w Teheranie. Matka „Inki” Eugenia współpracowała z Armią Krajową. W listopadzie 1942 r. aresztowało ją Gestapo. We wrześniu 1943 r., po ciężkim śledztwie, w czasie którego była torturowana, Niemcy zamordowali ją w lesie pod Białymstokiem.
Po śmierci matki, mając zaledwie 15 lat, Danuta razem z siostrą Wiesławą złożyła w grudniu 1943 r. przysięgę i wstąpiła do AK. Następnie odbyła szkolenie sanitarne. Po wkroczeniu Armii Czerwonej w 1944 r. podjęła pracę kancelistki w nadleśnictwie Hajnówka.
W czerwcu 1945 r. wraz z innymi pracownikami nadleśnictwa została aresztowana przez grupę NKWD-UB za współpracę z antykomunistycznym podziemiem. Z konwoju uwolnił ją patrol wileńskiej AK Stanisława Wołoncieja "Konusa" - podkomendnego mjr. Zygmunta Szendzielarza "Łupaszki". W oddziale "Konusa", a potem w szwadronach por. Jana Mazura "Piasta", i por. Mariana Plucińskiego "Mścisława", pełniła funkcję sanitariuszki. Przez krótki czas jej przełożonym był por. Leon Beynar "Nowina", zastępca mjr. "Łupaszki", znany później jako historyk i publicysta Paweł Jasienica.
Na przełomie 1945 i 1946 r., zaopatrzona w dokumenty na nazwisko Danuta Obuchowicz, podjęła pracę w nadleśnictwie Miłomłyn w pow. Ostróda. Wczesną wiosną 1946 r. nawiązała kontakt z ppor. Zdzisławem Badochą "Żelaznym", dowódcą jednego ze szwadronów "Łupaszki". Do lipca 1946 r. służyła w tym szwadronie jako łączniczka i sanitariuszka, uczestnicząc w akcjach przeciwko NKWD i UB. W czerwcu 1946 r. została wysłana do Gdańska po zaopatrzenie medyczne dla szwadronu. 20 lipca 1946 r. została aresztowana przez funkcjonariuszy UB i osadzona w więzieniu w Gdańsku.
Po ciężkim śledztwie 3 sierpnia 1946 r. skazana została na karę śmierci przez Wojskowy Sąd Rejonowy w Gdańsku.
W akcie oskarżenia znalazły się zarzuty udziału w związku zbrojnym, mającym na celu obalenie siłą władzy ludowej oraz mordowania milicjantów i żołnierzy Korpusu Bezpieczeństwa Wewnętrznego. Zarzucono jej m.in. nakłanianie do rozstrzelania dwóch funkcjonariuszy UB podczas akcji szwadronu "Żelaznego" w Tulicach pod Sztumem.
Zdaniem dr. hab. Piotra Niwińskiego z Uniwersytetu Gdańskiego, autora życiorysu „Inki” w słowniku biograficznym „Konspiracja i opór społeczny w Polsce”: "Siedzikówna była cichą, trzymającą się z tyłu dziewczyną, sanitariuszką. Jak można było oskarżyć ją o wydawanie poleceń zabijania żołnierzy? Zachowały się relacje funkcjonariuszy Korpusu Bezpieczeństwa Wewnętrznego (KBW) i milicjantów, których ona opatrywała po potyczkach z partyzantami AK".
W grypsie przesłanym z więzienia Siedzikówna napisała: "Powiedzcie mojej babci, że zachowałam się jak trzeba". Zdanie to - według historyków – nie tylko odnosi się do przebiegu śledztwa, lecz także do odmowy podpisania przez "Inkę" prośby o ułaskawienie. Prośbę taką do prezydenta Bolesława Bieruta skierował za nią jej obrońca. Bierut nie skorzystał z prawa łaski.
Prokurator Wacław Krzyżanowski, który dla 17-letniej dziewczyny zażądał kary śmierci, był oskarżany przez Instytut Pamięci Narodowej o udział w zbrodniach komunistycznych, został jednak uniewinniony przez sąd.
Danutę Siedzikównę zabił 28 sierpnia 1946 r. o godz. 6.15 strzałem w głowę dowódca plutonu egzekucyjnego z KBW. Wcześniejsza egzekucja z udziałem żołnierzy nie udała się. Żaden nie chciał zabić "Inki", choć strzelali z odległości trzech kroków.
Według relacji obecnego w czasie egzekucji księdza Mariana Prusaka „Inka” krzyknęła przed śmiercią: „Niech żyje Polska”.
Piotr Szubarczyk z IPN w Gdańsku, oceniając proces „Inki”, pisał: "Wyrok śmierci na sanitariuszkę był komunistyczną zbrodnią sądową, zarazem aktem zemsty i bezradności gdańskiego UB (od którego realnie zależał wyrok) wobec niemożności rozbicia oddziałów mjr. +Łupaszki+. Szwadron +Żelaznego+, w którym służyła +Inka+, był szczególnie znienawidzony przez gdański WUBP z powodu licznych, udanych akcji na placówki UB, m.in. brawurowy rajd przez powiaty starogardzki i kościerski 19 maja 1946 r., podczas którego opanowano kilka posterunków milicji i placówek UB, likwidując sowieckiego doradcę PUBP w Kościerzynie, kilku funkcjonariuszy UB i ich konfidenta".
"Zagończyk"
Wraz z „Inką” śmierć poniósł ppor. Feliks Selmanowicz, „Zagończyk”, zastępca dowódcy plutonu 5. Wileńskiej Brygady AK mjr. "Łupaszki". Feliks Selmanowicz urodził się 6 czerwca 1904 r. w Wilnie w rodzinie Franciszka i Anny z domu Zacharewicz. Jego ojciec prowadził w mieście zakład szewski. Feliks ukończył edukację na poziomie piątej klasy gimnazjum.
Jako czternastolatek wstąpił w szeregi Samoobrony Wileńskiej, a od kwietnia 1919 r. - już w szeregach Wojska Polskiego - brał udział jako ochotnik w walkach z Litwinami o Wilno, odnosząc ranę. Po zdemobilizowaniu w 1921 roku Selmanowicz związał się z Oddziałem II Sztabu Generalnego WP. Początkowo pracował jako urzędnik w Urzędzie Pocztowym w Stolinie. W połowie lat dwudziestych zwolnił się z pracy i ożenił z Apolonią Skoczyk, z którą zamieszkał w Sokolnikach, gdzie razem prowadzili gospodarstwo. Z tego związku w następnym roku urodził się syn, któremu także dano na imię Feliks. Po separacji z żoną podjął pracę jako urzędnik w Urzędzie Gminnym w Turgielach.
25 sierpnia 1939 r. Selmanowicz w stopniu sierżanta został zmobilizowany i skierowany do Korpusu Ochrony Pogranicza, do batalionu „Troki”. Po zakończeniu walk został internowany przez Litwinów i osadzony w obozie, z którego udało mu się zbiec w listopadzie 1939 r.
Jak pisze Izabela Rychert w publikacji IPN "Jeden z +wyklętych+. Feliks Selmanowicz +Zagończyk+ 1904–1946", podjął on działalność konspiracyjną w polskiej siatce wywiadowczej, podległej Okręgowi Służby Zwycięstwu Polski-Związkowi Walki Zbrojnej w Wilnie. 28 stycznia 1940 r. aresztowała go litewska policja, ale po dwunastotygodniowym śledztwie został zwolniony z powodu braku dowodów winy. Ponownie aresztowano go po wkroczeniu Sowietów. Przekazany został wówczas NKWD i osadzony w więzieniu na Łukiszkach w Wilnie, gdzie za szpiegostwo otrzymał wyrok śmierci. Po wejściu wojsk niemieckich do Wilna udało mu się zbiec z transportu, po czym ukrywał się przez jakiś czas u rodziny żony.
W styczniu 1944 r. wstąpił w szeregi 3. Brygady Wileńskiej, a po krótkim czasie przeszedł do 5. Wileńskiej Brygady Zygmunta Szendzielarza „Łupaszki”, z której po około ośmiu tygodniach przeniósł się do nowo utworzonej 4. Brygady „Narocz”, dowodzonej przez Longina Wojciechowskiego „Ronina”, gdzie - jako podporucznik czasu wojny - objął funkcję dowódcy plutonu, a później dowódcy 2. kompanii. Wraz z brygadą uczestniczył w walce z wycofującymi się z Wilna Niemcami w bitwie pod Krawczunami, która miała miejsce 13 lipca 1944 r.
Kilka dni później, po rozbrojeniu zgrupowanych oddziałów AK przez Sowietów, został osadzony razem z innymi w obozie w Kałudze, skąd udało mu się zbiec 20 kwietnia 1945 r. Po powrocie do Wilna jednym z transportów przedostał się na teren Polski i zamieszkał w Suszu (wówczas woj. olsztyńskie), gdzie podjął pracę w elektrowni. W tym czasie posługiwał się fałszywym nazwiskiem Karol Szach.
„Zagończyk” na początku stycznia 1946 r. otrzymał od "Łupaszki" zadanie utworzenia jednego z trzech zespołów dywersyjnych. Pierwszy tworzyli Henryk Wieliczko „Lufa” oraz Jerzy Lejkowski „Szpagat”, drugi – Zdzisław Badocha „Żelazny” oraz Leon Smoleński „Zeus”. Trzeci miał za zadanie stworzyć Feliks Selmanowicz „Zagończyk”, wykorzystując do tego celu kontakty konspiracyjne.
Zorganizowanemu przez „Zagończyka” patrolowi „Łupaszka” wyznaczył zadania ekspropriacyjne i propagandowe. Wykorzystując broń zdobytą podczas akcji oraz otrzymaną od „Łupaszki”, należało zdobyć środki finansowe, mapy, lekarstwa, zorganizować meliny oraz werbować nowych członków. Grupa dokonała kilku akcji na państwowe przedsiębiorstwa, zasilając kasę organizacyjną oraz drukując i kolportując dziewięćset ulotek o treści antykomunistycznej.
W nocy 8 lipca 1946 r. o godz. 1.15 funkcjonariusze UB zlikwidowali patrol „Zagończyka” najpierw aresztując dowódcę, a potem pozostałych członków grupy. Selmanowicz został ujęty w Sopocie w mieszkaniu konspiracyjnym należącym do matki jednego z podkomendnych.
Po zatrzymaniu „Zagończyk” został przewieziony do Aresztu Śledczego w Gdańsku, a następnie poddany licznym przesłuchaniom.
17 sierpnia odbyła się rozprawa sądowa w trybie doraźnym, podczas której oskarżono go m.in. o udział w nielegalnej organizacji, dążenie do obalenia ustroju, wydawanie rozkazów wykonywania napadów zbrojnych oraz sporządzanie i kolportowanie ulotek. Feliks Selmanowicz skazany został na karę śmierci, utratę praw publicznych i obywatelskich praw honorowych na zawsze oraz przepadek całego mienia.
Jeszcze tego samego dnia „Zagończyk” napisał do prezydenta Krajowej Rady Narodowej Bolesława Bieruta prośbę o ułaskawienie. Dzień po ogłoszeniu wyroku napisał drugą, znacznie obszerniejszą, prośbę o ułaskawienie. Na podaniu widnieje adnotacja z 21 sierpnia 1946 r., że prezydent z prawa łaski nie skorzystał.
Wyrok został wykonany 28 sierpnia 1946 r. o godzinie 6.15 w piwnicy gdańskiego aresztu. Wraz z nim stracona została "Inka". Oboje zginęli, patrząc oprawcom prosto w oczy, gdyż nie wyrazili zgody na zawiązanie wokół głowy opaski.
Obecny przy egzekucji ksiądz Marian Prusak tak zapamiętał spotkanie z „Zagończykiem”: "Zaprowadzony przez funkcjonariusza więzienia do celi skazańca, zobaczył leżącego na pryczy mężczyznę. Więzień w momencie wejścia kapłana wstał i z wyczuwalnym w głosie smutkiem powiedział: +No tak, jednak nie skorzystano z prawa łaski…+” - przytacza jego słowa Izabela Rychert.
Wyrok wykonany w 1946 r. unieważniono postanowieniem Sądu Wojewódzkiego w Gdańsku z 20 października 1997 r.
Miejsce pochówku „Inki” i „Zagończyka” długo pozostawało nieznane. 1 marca 2015 r., w Narodowym Dniu Pamięci Żołnierzy Wyklętych, podczas uroczystości w Pałacu Prezydenckim IPN ogłosił, że badania genetyczne potwierdziły, iż kobiece szczątki odnalezione na Cmentarzu Garnizonowym w Gdańsku należą do Danuty Siedzikówny. Z kolei w czerwcu br. IPN poinformował, że męskie szczątki znalezione obok pochówku „Inki” to szczątki „Zagończyka”.
Feliks Selmanowicz otrzymał m.in. Krzyż Walecznych Wojsk Litwy Środkowej, Medal za Wojnę 1918–1920, Medal za Długoletnią Służbę w Wojsku Polskim, Medal Dziesięciolecia (1932) oraz Krzyż Walecznych (1944)