Wywiady
Polska Wschodnia w obiektywie Adama Bujaka
O doświadczeniach związanych z pracą nad nowym albumem „Polska Wschodnia”, wydanym nakładem krakowskiego wydawnictwa "Biały Kruk", rozmawiamy z Panem Adamem Bujakiem - autorem aż sześciuset zamieszczonych tam fotografii. Publikacja przenosi nas w ciekawe miejsca wzdłuż wschodniej granicy Polski, od Suwałk po Bieszczady. Ta część Polski nie jest tak uprzemysłowiona jak inne regiony, nie ma wielkich metropolii, nie sięga do morza ani do wysokich gór. Czy jest piękna? Jeśli nie mieliśmy okazji być w tamtych stronach i się przekonać, to możemy obejrzeć fotografie i być może zaplanować wędrówki. W wydanym właśnie albumie autor pokazuje wschodnie tereny grupując zdjęcia w rozdziały. Są zamki, architektura drewniana, sacrum, przydrożne krzyże, natura, wieś i praca. Jeden z rozdziałów to dokumentacja obrzędów, które fotograf poznał podczas pracy.
Bogdan Ingersleben - Gdzie spotkał Pan Brodaczy żegnających stary rok?
Adam Bujak - W Sławatyczach. Za Brodaczy przebierają się tam strażacy. Zaprowadzili mnie do remizy i zobaczyłem niesamowite czapy, ogromne, zdobione szarfami z bibuły, które efektownie powiewają na wietrze. Te długie brody, doczepiane, symbolizują dostojność, mądrość i doświadczenie życiowe. Jak ci panowie się przebiorą, wychodzą i troszkę straszą ludzi, bo to są potężne postacie, ponad dwa i pół metra mają, a niektóre nawet cztery. Zgodnie z tradycją, przez trzy ostatnie dni roku, idą z remizy do centrum Sławatycz. Przechodzą obok cerkwi, obok kościoła katolickiego i tam na ryneczku odprawiają swoje obrzędy. Odwiedzają mieszkańców wioski, składają życzenia, kolędują i trochę straszą ludzi. To prawdziwy unikat. To niesamowite widowisko brodaczy tylko tam jest znane.
B. I. - Gdzie jeszcze zaobserwował Pan interesujące, niecodzienne obrzędy i zwyczaje związane z końcem roku, albo ze Świętami Bożego Narodzenia?
A.B. - Muszę wspomnieć o Grabarce, to miejsce prawosławne. Tam odbywa się Narodzenie Chrystusa. To właśnie tam wkopywane są wokół cerkwi krzyże wotywne, na zakończenie procesji w Święto Przemienienia Pańskiego. W procesji, niosąc drewniane krzyże, wierni prawosławni na kolanach okrążają cerkiew Przemienienia Pańskiego. Tych krzyży na Świętej Górze Grabarce jest kilkadziesiąt tysięcy. Wykonano je bez użycia gwoździ. Myślę też o staroobrzędowcach, którzy byli wypędzeni kiedyś z Rosji. Ich obrzędy też fotografowałem, trochę z ukrycia, bo tam nie wolno fotografować molenny (molenna przypomina wyglądem budynek cerkwi prawosławnej. Nie jest jednak miejscem sprawowania eucharystii. Nabożeństwa w niej odprawiane nie mają charakteru liturgicznego), czyli świątyni.
B.I. - Ja nigdy wcześniej nie zetknąłem się z tym, żeby para młoda wkopywała krzyż obok kościoła. To też Grabarka?
A.B. - To co Pan zobaczył w albumie, to akurat Święta Woda na Podlasiu. To jest jakby odpowiednik Grabarki, ale katolicki. W Świętej Wodzie jest sanktuarium Matki Boskiej Bolesnej. Kiedyś tam było pusto, teraz prowadzi tamtędy ogromna, dwupasmowa droga prowadząca aż do Sokółki, przy granicy z Białorusią. Jadąc tą drogą, po prawej stronie dostrzeżemy górę, a na niej tysiące krzyży wotywnych. Para młoda, która bierze w tym kościółku ślub, jako wotum przynosi, a następnie wkopuje krzyż, właśnie na tej górze. Myślę też o Kalwarii Pacławskiej, tuż przy granicy z Ukrainą. Dla krakowian to taki odpowiednik Kalwarii Zebrzydowskiej. Tam odbywają się niezwykłe uroczystości. Pamiętam lata sześćdziesiąte, to wtedy dopiero zaczynało się, bo komuniści wcześniej nie pozwalali pielgrzymom na wychodzenie poza kościół. Ten ruch pielgrzymkowy w latach siedemdziesiątych i osiemdziesiątych minionego wieku odrodził to, co było przed wojną, czyli przede wszystkim obrzędy męki i śmierci Chrystusa. W Wielki Piątek Droga Krzyżowa odbywa się w naturalnej scenerii, a w postacie wcielają się okoliczni mieszkańcy. Niezwykle barwne są tamtejsze obrzędy w okresie Bożego Narodzenia. Tam jest bardzo duży orszak kolędników. Chodzą z gwiazdą, z turoniem, z Żydem, z dziadem, żołnierzem, oczywiście jest też Matka Boska ze Świętym Józefem, są liczne zwierzęta, przeróżne postacie biorą tam udział w kolędowaniu. Odbywa się tam procesja do kościoła Grobu Matki Bożej. Figurę Matki Bożej Zaśniętej mężczyźni przenoszą w bród przez rzekę, a w tej ostatniej drodze Matce Bożej towarzyszą dziewczęta, panny w białych sukienkach.
B.I. - Tytuł albumu „Polska Wschodnia” niemal automatycznie przywodzi na myśl Kresy, ale przecież Kresy Wschodnie były o wiele dalej. Tu, gdzie obecnie jest granica wschodnia, było niegdyś centrum Polski. Jak duży jest wpływ kościoła wschodniego na tych dzisiejszych kresach Rzeczypospolitej?
A.B. - Jest bardzo duży, bo tam Kościół prawosławny jest najliczniej reprezentowany. Największy w całej obecnej Polsce, a Białystok, można powiedzieć, jest jakby centrum polskiego prawosławia. Oczywiście Kościół katolicki też jest tam bardzo mocny. Na południu z kolei Kościół greckokatolicki. To Bieszczady i okolice Przemyśla oraz Kalwarii Pacławskiej, o której mówiliśmy. Tam jest mocny grekokatolicyzm. Jest bardzo wiele małżeństw mieszanych, które obchodzą najpierw Święta Bożego Narodzenia według kalendarza juliańskiego, a potem jeszcze raz według kalendarza gregoriańskiego.
B.I. - Nie sposób opowiedzieć o wszystkich obrzędach i zwyczajach jeszcze zachowanych we wschodniej Polsce. W tym 440-stronicowym albumie jest udokumentowanych wiele takich, o które nie pytałem - po obejrzeniu koniecznie trzeba będzie o tych zwyczajach doczytać. W albumie „Polska Wschodnia” zamieścił Pan kilka czarno-białych zdjęć wykonanych jeszcze w latach siedemdziesiątych ubiegłego wieku. W kontekście upływu czasu zapytam, czy pamięta Pan pierwszy aparat fotograficzny, który miał w rękach?
A.B. - Pamiętam. To był pożyczony od mojego wujka bakielitowy aparat. Zin (Wiktor Zin – architekt, profesor Politechniki Krakowskiej, generalny konserwator zabytków, prezes Towarzystwa Miłośników Historii i Zabytków Krakowa; popularyzator wiedzy o historii sztuki polskiej, felietonista, autor programu telewizyjnego „Piórkiem i węglem”) odkrywał katakumby w kościele Mariackim. Tam było 68 katakumb. Niezapomniane, choć dość przerażające widoki. I tam oczywiście zabrałem ten aparat. Nie ma mowy, żeby bakielitowym aparatem, na filmie, który ma coś tam, może 17 DIN (DIN - znormalizowana miara światłoczułości materiału fotograficznego. Stosowana w Europie od roku 1934), zrobić fotografie w półmroku podziemia. Teraz to by z tego powstał niesamowity materiał, ale i tak nie bardzo nadający się, by pokazywać go ludziom. Chyba wielu byśmy wystraszyli. Pamiętam, że pod ołtarzem Wita Stwosza byli pochowani księża, a wieka trumien były otwarte. Stały takie sterty trumien, jedna na drugiej i wszystkie były otwarte. Oni trzymali w rękach krzyże i każdy miał otwarte usta, nie wiem dlaczego. To tak jakby pan zobaczył chór śpiewający, z tamtego świata. Coś niesamowitego, mam ten widok do tej pory przed oczami.