Imieniny: Adelii, Klemensa, Felicyty

Wydarzenia: Dzień Licealisty

Wywiady

 fot. Łukasz Kaczyński

10 marca mija termin zgłaszania kandydatur do plebiscytu "Miłosierny Samarytanin Roku 2018", który co roku organizuje krakowskie Stowarzyszenie Wolontariat św. Eliasza. Z jego prezesem, o. Stanisławem Wysockim CARM, rozmawiamy o tym, dlaczego tak ważne jest honorowanie osób, które mają wyobraźnię miłosierdzia.

Łukasz Kaczyński: Czy współcześni ludzie widzą potrzebę okazywania miłości miłosiernej? Czy jednak takie osoby, które są przez moment na piedestale dzięki konkursowi są potrzebne, by zwrócić uwagę jak ważna jest pomoc bliźniemu?

O. Stanisław Wysocki CARM: Potrzebne i to bardzo. Bo każdego roku wiele osób podchodzi po konkursie i wyraża swoją wdzięczność za jego zorganizowanie i uhonorowanie konkretnych działań na gali. Jak wskazują, wzbudza to nadzieje, że dobro jest, że są ludzie dobrzy i że warto się poświęcać dla bliźniego. I dlatego to wydarzenie jest tak ważne - wszyscy mówią obecnie o „mowie nienawiści”, a my od 15 lat pokazujemy co znaczy szanować drugiego człowieka, pochylić się nad nim w taki sposób jak uczył nas papież Polak. Nie ma nowości w tym - to jest Ewangelia w praktyce.

Ł.K.: Przełożona bardzo mocno na współczesną rzeczywistość?

O.S.W.: Tak i naprawdę nie trzeba dużo. Jan Paweł II pisał jasno, że nie może człowiek przejść niewzruszając się bliźnim, który jest w potrzebie. I to nie chodzi tylko o ubóstwo materialne, które często można zlikwidować bardzo szybko. Chodzi też o inne biedy ludzkie - samotność, brak zrozumienia czy utratę nadziei. Taki świadek więc, tytułowy Samarytanin, który podchodzi i mówi do drugiego, że stanie się towarzyszem jego samotności, jest więc niezwykłym znakiem wiary w dzisiejszym świecie.

Ł.K.: A jak Ojciec myśli - czemu nam współczesnym brakuje wyobraźni miłosierdzia?

O.S.W.: Nauczyć się jej nie jest trudno, ale ludzie boją się lub wstydzą okazywać prawdziwie serce. W mediach liczy się tupet, zawadiacka inicjatywa czy celebryci. I w wielu redakcjach nasza inicjatywa nie spotkała się z zainteresowaniem, a wręcz często ze stwierdzeniem, że pisanie o dobru nie przyciąga. Jakiś skandal tak, ale miłość miłosierna? Ale nasz pomysł i inicjatywę uważam za trafione - to żywy pomnik ku czci Jana Pawła II. Zresztą nowi papieże też na to wskazują - na tę wyobraźnię miłosierdzia - używając nieco innej terminologii, na przykład „serce, które widzi”. A więc ciągle chodzi o to samo i dla wierzących tylko to powinno mieć sens - dostrzegać drugiego człowieka.

Ł.K.: Czyli realizować przykazanie miłości…

O.S.W.: Nie ma większej miłości niż oddawanie swojego życia za bliźniego. Jeśli przychodzisz na godzinę do szpitala raz w tygodniu czy idziesz odwiedzić staruszkę mieszkającą samą i poświęcasz jej dwie godziny tygodniowo, to nic innego przecież nie robisz. To jest danie cząstki siebie i swojego życia bratu. Tych godzin nikt Ci nie wróci - dałeś ją bliźniemu, poświęciłeś siebie, choć mogłeś iść na piwo czy potańczyć. Warto również tutaj zaznaczyć, że sama przypowieść o miłosiernym Samarytaninie wiele nas uczy w tym zakresie.

Ł.K.: To znaczy?

O.S.W.: Trzeba zauważyć, że w tej przypowieści nie ma konkretnych imion, są za to osoby: Samarytanin, kapłan, lewita i ten biedak, który wpadł w ręce złoczyńców. Bo w życiu każdego z nas może się zdarzyć być biedakiem, kapłanem, lewitą czy wreszcie Samarytaninem. I co ważne, postawa samarytańska nie jest już tylko chrześcijańska, ale stała się ogólnoludzkim zwrotem. Bycie dobrym i miłosiernym jest modne i świadczy o geście dobroci do drugiego człowieka. I niewierzący też mogą tacy być.

Ł.K.: To szansa czy zagrożenie?

O.S.W.: Jeśli to zatracimy jako chrześcijanie to tylko z naszej winy. To, co było domeną wspólnoty chrześcijańskiej, czyli budowanie miłosierdzia, stało się udziałem całego świata. I co gorsza, często ci, którzy do tej wspólnoty nie należą, nas w tym wyprzedzają. A to jest jedyne wiarygodne świadectwo, że my nie dbamy o siebie, ale o bliźniego i realizujemy fundament naszej wiary. Bóg przecież utożsamił się z drugim człowiekiem, a przez to humanitaryzm z bliźnim podniósł się do wymiaru miłosierdzia, łaski i warunku zbawienia.

Ł.K.: Co wyróżnia ludzi, którzy są nagradzani w waszym konkursie?

O.S.W.: Jak już wspomniałem to „serca, które widzą”. I nie mają przy tym żadnych kalkulacji. Często obawiamy się, że ktoś, kto się do nas uśmiecha, czegoś chce. I to pokazuje, że świat się zgubił. A serca wrażliwe? To serca, które widzą te wspomniane przeze mnie biedy i chcą stać się obecnymi w życiu drugiego człowieka. Jak często otrzymuję telefony, by „ktoś ze mną porozmawiał” czy „zrobił zakupy”. Takie proste rzeczy codzienności, a jednak ludziom ich brakuje. Naprawdę niewiele czasem trzeba, by okazać się Samarytaninem z przypowieści ewangelicznej.

Ł.K.: Dlaczego warto jeszcze zgłaszać kandydatów do tego konkursu?

O.S.W.: By dodać odwagi, solidaryzować się z dobrem, które widzimy. Czasem to jedyny sposób, który ma ten chory czy staruszka, by podziękować. By dołożyć do mozaiki wyobraźni miłosierdzia swój kawałeczek. Bo może w inny sposób nikt nie zauważyłby takich działań. A kiedy niespodziewanie takie podziękowanie osoba pomagająca otrzymuje, to jest to bardzo konkretny zastrzyk do dalszego działania. Chrześcijanin daje bezinteresownie, ale bycie docenionym dodaje skrzydeł. I to sprawia, że wyobraźnia miłosierdzia się rozszerza.

Oceń treść:
Źródło:
;