Imieniny: Flory, Emmy, Chryzogona

Wydarzenia: Katarzynki

Wywiady

ojciec mateusz pindelski fot. Anna Czekaj / e-espe.pl

O tym, czym inspiruje św. Józef Kalasancjusz, o pijarskiej tradycji modlitwy głębokiej i o tym, na czym dziś powinno polegać ubóstwo, mówi o. Mateusz Pindelski SP, duszpasterz i nauczyciel pijarskiego liceum w Krakowie.

 

Co przed laty zainspirowało Ojca w pijarach?

Zdecydowałem się wstąpić do zakonu, ponieważ doszedłem do wniosku, że Pan Bóg chce, żebym wstąpił. Jako świeżo upieczony absolwent liceum nie za bardzo miałem świadomość tego, co robię – dzisiaj już to wiem.

Miałem szczęście, że studiowałem w Rzymie, gdzie u źródeł mogłem poznać św. Józefa Kalasancjusza – jego pisma i miejsca, w których żył. Bardzo mnie to do niego zbliżyło i ta więź nieustannie się pogłębia. Ale przełom nastąpił wtedy, kiedy jako kleryk, pracując jako katecheta i pomagając w różnych grupach, szczególnie w czasie wyjazdów wakacyjnych, zacząłem doświadczać tego, co jest istotą naszego powołania, czyli duchowego ojcostwa. Wyrzekając się własnej rodziny w rzeczywisty sposób pomagamy wzrastać – i to wzrastać w sposób integralny: emocjonalnie, intelektualnie i duchowo – dzieciom i młodzieży. Radość z tego doświadczenia stała się dla mnie przełomowym momentem, który pozwolił mi świadomie i w pokoju składać śluby wieczyste.

 

A podczas studiów w Rzymie, co wyczytał Ojciec w pismach Założyciela?

Św. Józef Kalasancjusz powiedział słynne zdanie, które wyraża jego duchową przemianę: „Znalazłem w Rzymie najlepszy sposób służenia Bogu przez nauczanie tych chłopców i nie porzucę go dla żadnej rzeczy na świecie”. To zdanie, z którym zapoznałem się w trakcie formacji, stało się dla mnie życiowym motywem. Uświadomiłem sobie, że w pijarskim życiu najważniejsze jest bycie z dziećmi i młodzieżą. Sprawy organizacyjne, koncepcje, programy, szkolenia, to wszystko co trzeba robić w szkole, jest drugorzędne. Dając im siebie, ufamy, że to Pan Bóg przez nas działa i przekazuje dobro, mimo że jesteśmy ludźmi obciążonymi wadami, grzesznymi.

To głębokie przekonanie, że najważniejsze są godziny spędzone w klasie, w konfesjonale, przy ołtarzu z dziećmi i młodzieżą jest odkryciem, któremu do dzisiaj staram się być wierny.

 

Co dziś młodych może zainspirować w świętym sprzed pięciu wieków? Na czym polega aktualność jego przesłania?

Św. Józefa Kalasancjusza nie jest łatwo pokazywać młodzieży. Oni słyszą o nim, bo są w kontakcie z nami – pijarami. Gdy poprzez nas doświadczają czegoś dobrego, co służy ich wzrastaniu, co zbliża ich do Boga, to wiedzą, że początek tego dobra tkwi w życiu św. Józefa Kalasancjusza. Kapłan, który zajmował się dziećmi już po pięćdziesiątce, który był człowiekiem zdecydowanym, dość ostrego charakteru, nie przypomina typowego duszpasterza młodzieży. Ale dobro, które zostawił i niesłychanie konsekwentne dążenie do świętości, są tymi elementami, które mogą młodych ludzi pociągać, bo jestem przekonany, że człowiek młody nie potrzebuje dorosłych, którzy się do niego upodobnią, ale dorosłych, którzy pokażą mu, że życie warto przeżyć i w jaki sposób warto je przeżyć.

 

W czasie Kongresu Duchowości Młodych prowadził Ojciec warsztaty na temat modlitwy głębokiej. W zapowiedzi warsztatów można było przeczytać, że „głęboka modlitwa jest potrzebna dla duszy tak, jak powietrze dla ciała”. Zacznijmy od tego czym jest modlitwa?

Staram się zachęcać młodych do modlitwy, w związku z czym nie tłumaczę im modlitwy, ale zaczynam się z nimi modlić. Myślę, że zaskoczeniem dla uczestników tego warsztatu było to, że zaczęliśmy – bez teoretycznych wstępów – od kwadransa poświęconego na wejście w siebie, kontakt ze słowem Bożym. Nie była to medytacja w pełnym znaczeniu, ale i tak uczestnicy z zaskoczeniem odkryli, że wejście w siebie przychodzi im łatwo i spontanicznie. Tylko trzeba zacząć. A potem trzeba wytrwać. Specyfiką modlitwy kalasantyńskiej jest to, że medytację odprawia się we wspólnocie. Po to, żeby dawać sobie nawzajem świadectwo, żeby się umacniać, żeby się zachęcać do tej praktyki. Myśmy tego doświadczyli w czasie warsztatów.

 

Sugeruje Ojciec, że aby zacząć się modlić dobrze jest znaleźć sobie jakąś wspólnotę?

Wspólnota jest koniecznym środowiskiem do tego, żeby wiara się umacniała. Każdy, kto chce wiarę i modlitwę rozwijać, potrzebuje odniesienia do jakiejś wspólnoty, niewątpliwie jednak udział we wspólnocie musi być zrównoważony modlitwą osobistą. Kiedy jesteśmy we wspólnocie, grozi nam tzw. jechanie na emocjach. Natomiast na modlitwie osobistej doświadcza się trudności. Bez nich nie ma rozwoju wiary ani rozwoju miłości.

 

Na czym polega specyfika tej modlitwy?

Stajemy na tej modlitwie po to, żeby oddać się Panu Bogu. Nie przychodzimy po to, żeby coś mówić, wyobrażać sobie, rozmyślać – chociaż kroki medytacji zawierają takie elementy – ale poświęcamy dłuższy czas, i to systematycznie, żeby Pan Bóg mógł w nas działać bez ograniczeń.

 

Kiedy i jak możemy doświadczyć owoców tej modlitwy?

Ponieważ naszym największym wrogiem jest pycha, więc Pan Bóg zasadniczo ukrywa przed nami owoce tej modlitwy. Stąd kolejną rzeczą, której potrzebuje człowiek uprawiający modlitwę głęboką, jest towarzyszenie duchowe, czyli osoba, do której ma zaufanie, której może powiedzieć to, co przeżywa na modlitwie. Dialog z taką osobą pozwala się zorientować, w jaki sposób Bóg działa w naszym życiu.

 

Nie ma żadnych zewnętrznych oznak, że dobrze praktykujemy tę modlitwę?

Człowiek modlący się doświadcza głębokiego pokoju; tzn. niezależnie od trudności wie, że Pan Bóg jest obecny w jego życiu a to przekłada się na jego reakcje, czyli np. ujawnianie się cnót opisanych w Ewangelii, takich jak łagodność, prostota serca, pogoda ducha, wyciszenie się – także w sensie psychicznym. Do tego trzeba dołączyć zwiększające się pragnienie służenia Bogu i ludziom, większą wrażliwość sumienia i pogłębiające się poznanie tajemnic wiary.

 

Ta modlitwa jest dla każdego czy trzeba mieć jakieś cechy, które usposabiają do takiego sposobu życia duchowego?

Wydaje mi się, że każdy kto chce być bliżej Boga, w naturalny sposób zbliża się do tej modlitwy. Natomiast wiele jest sposobów jej praktykowania – są np. określone szkoły duchowości (jak ignacjańska i karmelitańska, ale też lectio divina czy coraz popularniejsza modlitwa Jezusowa); bogactwo form jest wielkie. Ale są osoby, które nie poznają żadnej szkoły, a mają zwyczaj dłuższego trwania na adoracji Najświętszego Sakramentu. Na pewnym etapie orientują się, że spędzają przed Najświętszym Sakramentem ten dłuższy czas niewiele już mówiąc – zaczynają modlitwę od opowiadania o swoim życiu, ale po chwili wewnętrznie się wyciszają. W naturalny sposób praktykują modlitwę głęboką, nawet jeśli nie poznali żadnej teorii. Przede wszystkim ważna jest wrażliwość na prowadzenie Ducha Świętego i wytrwałość. To jest taka modlitwa, która trwa w nas nawet wtedy, kiedy robimy coś innego. Ale żeby wejść na ten etap, potrzebna jest nieustanna praktyka.

 

Modlitwa głęboka to modlitwa z tradycjami. Czy widzi Ojciec potrzebę, żeby taką modlitwę współczesnym młodym w jakiś sposób uatrakcyjniać? Pytam o to, bo usłyszałem od jednego kapłana zaangażowanego w dzieło nowej ewangelizacji, który przez wiele lat był proboszczem, że znakiem czasu są popularne dziś modlitwy uwielbienia czy o uzdrowienie, tak jak kiedyś wielką popularnością cieszyły się tradycyjne nabożeństwa majowe czy różańcowe.

Tradycyjne nabożeństwa zawierają w sobie elementy modlitwy głębokiej, ponieważ modlitwa litanijna jest w swojej istocie medytacją. Ten, kto nie zdaje sobie sprawy, że powtarzanie wezwań w litanii albo „Zdrowaś Maryjo” w różańcu, służy temu, żeby wejść w głęboką relację z Bogiem poprzez monotonię tej modlitwy, to w sumie słusznie powie, że powtarzanie tego samego kilkadziesiąt razy jest bezcelowe. Natomiast jeśli ktoś już się orientuje w dynamice tej modlitwy, jest w stanie wrócić do nabożeństw tradycyjnych, choć ich język przestał być dla nas zrozumiały, ale ten dawny język zawiera ma głębię i biblijną, i teologiczną. Wydaje mi się, że droga jest dziś odwrotna – trzeba najpierw spróbować głębokiego kontaktu z Bogiem, żeby odzyskać to, co w tradycji Kościoła jest obecne.

Natomiast nowe formy modlitwy wspólnotowej, wywodzące się z tradycji charyzmatycznej, mają tę wspólną właściwość, że bardzo mocno bazują na emocjach. To jest znak czasów. Żyjemy w kulturze masowej, która niesłychanie walczy o to, żeby pozyskać odbiorcę, żeby skupić na sobie naszą uwagę, używa wszystkich chwytów, również wulgarnych, żeby rozbudzić nasze emocje. Odpowiedzią Kościoła są takie właśnie formy modlitwy, których nie powtarza się przecież zbyt często, ale są bardzo intensywne. To jest właściwa odpowiedź na potrzeby – zwłaszcza młodych ludzi. Natomiast, jeśli zostawi się ich tylko na tym etapie, to oni się nie rozwiną, bo ciągle będą szukali przeżyć.

Dlatego modlitwa głęboka została w ciągu ostatnich kilkudziesięciu lat połączona z wiedzą psychologiczną o ludzkich emocjach. Mamy wiele form modlitwy głębokiej, które pomagają nam modlić się za pomocą emocji albo modlić się w świecie naszych emocji.

 

Czym charakteryzuje się praktyka głębokiej modlitwy wypracowana przez św. Józefa Kalasancjusza, który czerpał wzorce od św. Teresy Wielkiej i św. Ignacego?

Jest to modlitwa we wspólnocie a jej uprzywilejowanym tematem jest męka Pańska – to jest charakterystyczne dla pierwotnych form tej modlitwy – po Soborze Watykańskim II modlitwa ta stała się rozważaniem Pisma Świętego w znacznie szerszym sensie. Na początku to była medytacja ściśle wpisana w rytm dnia, czyli była pierwszą czynnością zakonników rano i kończącą obowiązki dnia – druga część, krótsza tej medytacji była odbywana wieczorem. Była ściśle związana z posłannictwem, czyli tym, co zakonnicy robili w ciągu dnia, gdyż naszym zadaniem jest, ucząc i wychowując, przekazywać naszym podopiecznym to, co poznajemy na medytacji, czyli to doświadczenie Boga, którego nam udziela.

 

W czasie jednej z dyskusji w czasie Kongresu Duchowości Młodych podkreślał Ojciec rolę ubóstwa. Jak by je Ojciec zarekomendował młodym?

Ubóstwo jest drogą do wolności. Świat, w którym żyjemy, polega na tym, żeby w nas konsumentach wytworzyć jak najwięcej potrzeb, które będziemy zaspokajać, kupując produkty albo usługi. Możemy się temu poddać, ale możemy też odzyskać nad sobą kontrolę dystansując się nieco od świata. Ubóstwo będzie polegało wówczas na umiejętności rozróżniania, czyli patrzenia w świetle Ewangelii na to, czym żyjemy na co dzień i oceniania: to jest dobre – tym się możemy posłużyć, to przyjmujemy, a to nam nie jest potrzebne, mimo że wydaje się dla nas atrakcyjne, otwiera nowe możliwości, ale w gruncie rzeczy jest nam niepotrzebne, zabiera nam tylko czas.

 

Jakiś przykład?

Weźmy przykład mediów społecznościowych. Przy wszystkich rodzajach zagrożeń i uciążliwościach, są wielkim dobrodziejstwem. Ale teraz pytanie: na ilu mamy mieć profil – na jednym, trzech, pięciu czy dziesięciu? Na ilu z nich będziemy w stanie faktycznie być obecni i skutecznie z nich korzystać, a ile zabierze nam czas na machinalne przeglądanie aktualności? W tym wypadku ubóstwo będzie polegało na świadomym wyborze i na rezygnacji z rzeczy, które są dla nas atrakcyjne, zachęcające, ale jednak nie są nam potrzebne.

Oceń treść:
Źródło:
;