Wywiady
Prymas bliski i wymagający
Panująca pandemia spowodowała, że beatyfikacja prymasa Stefana Wyszyńskiego nie odbyła się w czerwcu, jak pierwotnie zakładano, co dało wiernym czas na jeszcze głębsze poznanie jego życia i nauczania. O tym wielkim pasterzu Kościoła w Polsce rozmawiamy z dr Ewą K. Czaczkowską, autorką najnowszej książki na jego temat, zatytułowanej „Prymas Wyszyński. Wiara, nadzieja, miłość”.
Łukasz Kaczyński: Myśląc o prymasie Wyszyńskim wielu z nas myśli o kimś, kto walczył o Kościół w czasach komunizmu i kto był internowany. Na co jeszcze warto zwrócić uwagę w przypadku jego osoby?
Ewa K. Czaczkowska: - Tematów do refleksji jest bardzo wiele. Każda beatyfikacja i kanonizacja jest po to, by przybliżyć danego człowieka współcześnie i pokazać jego aktualność dzisiaj. Dlatego myślę, że warto spojrzeć na życie i nauczanie prymasa pod kątem tego, co ma nam do powiedzenia dzisiaj – o nas, o człowieku, o Kościele, o życiu społecznym, o relacjach międzyludzkich, o Polsce i przede wszystkim o wierze.
ŁK.: Czego w takim razie możemy się od niego dzisiaj nauczyć?
- Po pierwsze, prymas pokazuje, że nawet w najtrudniejszych czasach, piastując niezwykle ważne funkcje i odgrywając istotne role, nie tylko w Kościele, można jednocześnie żyć święcie. To jest najbardziej optymistyczny przekaz, który płynie z jego beatyfikacji. Takie życie wymaga oczywiście trudu, wysiłku, wiary, zawierzenia oraz ufności Bogu. Prymas, niosąc na swych ramionach ogromny ciężar problemów zarówno Kościoła jak i narodu, potrafił jednocześnie być przewodnikiem. On umiał wskazywać cel i drogę. Takich przewodników nam dzisiaj bardzo potrzeba. Po drugie, prymas ma nam wiele do powiedzenia o tym, jak opierając się na przykazaniu miłości Boga i człowieka układać relacje międzyludzkie oraz życie społeczne. Dlatego warto go czytać. Myślę, że sporo możemy czerpać z niego, gdy chodzi o owocne przeżycie czasu izolacji. To jest, oczywiście, daleko idące porównanie, gdyż prymas Wyszyński był izolowany w skrajnie trudnych warunkach, zwłaszcza przez pierwsze dwa lata, w okresie polskiego stalinizmu. Nie mniej, dla wielu z nas izolacja spowodowana pandemią była bardzo trudnym doświadczeniem.
ŁK.: Jak to wyglądało u niego?
- Prymas przede wszystkim cały zawierzył się Bogu i Maryi, w pełni oddając swe losy w Ich ręce, a jednocześnie trwał w samodyscyplinie w kwestiach związanych z organizacją czasu i pracy. Prymas w czasie izolacji przeprowadził swego rodzaju „obrachunek ze sobą”, który spowodował, że po wyjściu z więzienia zmienił swoją linię działania wobec władz komunistycznego państwa, przechodząc do duchowej ofensywy. Na pewno życie prymasa może być dla nas wzorem przebaczenia. A tego nam dzisiaj bardzo potrzeba – zarówno w życiu rodzinnym, jak społecznym czy politycznym, bo jest bardzo dużo napięć i konfliktów, które utrudniają współpracę na rzecz wspólnego dobra. Prymas naprawdę miał komu i co przebaczać, poczynając od przebaczenia tym, którzy go aresztowali, a głównym odpowiedzialnym był Bolesław Bierut, czy też inni politycy PRL, którzy go szykanowali. Ale przebaczał też księżom TW, którzy na niego donosili, biskupom, którzy godząc się we wrześniu 1953 r. na deklarację lojalnościową zdystansowali się wobec aresztowanego prymasa, czy też niektórym środowiskom katolickim, okazującym mu nielojalność. Naprawdę miał komu i co przebaczać. I przebaczał.
ŁK.: Prymas Wyszyński w swoich naukach często odwoływał się również do wartości pracy.
- Tak, bardzo podkreślał jej wartość dla rozwoju duchowego i moralnego człowieka, a także uważał, że praca ma aspekt zbawczy człowieka. Św. Benedykt mówił: “Módl się i pracuj”, a prymas mówił: “Módl się pracą”. Uważał, że praca podejmowana z miłości do Boga i człowieka może być modlitwą. Wskazywał, że w zależności od tego, w jakich warunkach człowiek pracuje, praca może go uszlachetniać, pozwalać mu na rozwój moralny i duchowy, lub może go upadlać - gdy człowiek jest poddawany wyzyskowi czy mobbingowi. Taki człowiek nie będzie w stanie tworzyć lepszego życia rodzinnego, zawodowego, społecznego, politycznego itd. To jest temat wciąż aktualny, a w związku z pandemią i spodziewanym pogorszeniem na rynku pracy, może być jeszcze większym wyzwaniem. Dlatego tak ważne jest dbanie o godne warunki pracy i wprowadzanie do zasad życia społecznego miłości, czyli zasady zupełnie pozaekonomicznej. Ale bez niej, co bardzo mocno podkreślał prymas Wyszyński, nasz świat nie stanie się bardziej ludzki.
ŁK.: A jak rozumieć jego słynne „non possumus”?
- Są takie kwestie, prawdy i zasady, których nie można złamać, zdradzić czy wyzbyć się, bo inaczej człowiek zdradziłby siebie, swoje sumienie. Są sytuacje, które wymagają od nas zdecydowanego i jasnego stanowiska, bez możliwości kompromisu. U prymasa były to kwestie dotyczące wiary i światopoglądu. Na wszystkie inne tematy mógł rozmawiać, mógł godzić się na kompromis. I w tym sensie nic się nie zmienia - są takie sprawy, w których nie można się cofnąć, bo byłoby to sprzeciwienie się wierze i wyznawanym zasadom.
ŁK.: Jaki był prymas względem ludzi, pełniąc jednocześnie tak ważne stanowisko?
- Prymas przez ludzi, którzy go osobiście nie znali był widziany jako wielki książę Kościoła, ktoś daleki i niedostępny. Tymczasem wszystkie osoby, które go poznały bliżej, mówiły o jego bezpośredniości i cieple. To był człowiek bardzo bliski, wrażliwy i skromny - prowadził ascetyczny tryb życia. W relacjach międzyludzkich starał się być duchowym ojcem. Tę postawę budował na wzorze Boga-Ojca, który stawia wymagania, a jednocześnie jest miłosierny. Prymas był po prostu dobry i przebaczający. Ale z drugiej strony również wymagający.
ŁK.: Co najbardziej panią zaskoczyło w prymasie w trakcie tworzenia najnowszej książki?
- Jego nowatorstwo nauczania na temat kobiet, a było to jeszcze przed Soborem Watykańskim II. Prymas podkreślał bardzo mocno - co wydaje się być rzeczą naturalną, choć w praktyce różnie bywa - równość w porządku nadprzyrodzonym i przyrodzonym kobiety i mężczyzny. Mówił o różnorodności i odmienności uzupełniającej się w jedności działania i to zarówno w porządku fizycznym, jak i duchowym. Pod koniec lat 50. ub. wieku mówił o tym, że Kościół nie może być przeciwny awansowi społecznemu kobiet. Na soborze optował za tym, żeby kobiety mogły zdobywać stopnie naukowe z teologii. Już w latach 60. pozwolił zakonnicom studiować teologię, a potem kobietom świeckim. Od 1959 r. zatrudniał w swoim sekretariacie członkinie świeckiego instytutu. On naprawdę promował kobiety w Kościele. Dla mnie jest naprawdę budujące to, że prymas nie bał się współpracować z kobietami, co jeszcze i dziś nie jest wcale oczywiste i miał odwagę korzystać z ich inspiracji i pomocy.
ŁK.: Beatyfikację prymasa mieliśmy przeżywać w niewielkim odstępie czasowym od 100. rocznicy urodzin Jana Pawła II. Plany te jednak pokrzyżowała pandemia. Co możemy powiedzieć o relacjach między prymasem Wyszyńskim, a Janem Pawłem II?
- Te relacje były naprawdę bardzo dobre. Ich znajomość się zmieniała - rosła w czasie i dojrzewała. Wojtyła oczywiście obserwował Wyszyńskiego od momentu, gdy został on prymasem. Z kolei prymas Wyszyński poznał Wojtyłę dopiero w 1958 r., kiedy przekazał mu informację o nominacji na biskupa pomocniczego. Ich współpraca zaczęła się już na Soborze Watykańskim II, pogłębiła ją nominacja Wojtyły w 1964 r. na metropolitę krakowskiego, a jeszcze bardziej nominacja kardynalska w 1967 r. i rok później wybór na wiceprzewodniczącego Episkopatu Polski. Wyszyński przez cały ten czas poznawał Wojtyłę, dostrzegając jego ogromne walory duchowe i intelektualne. Już w 1967 r., po wysłuchaniu rekolekcji, które kard. Wojtyła prowadził dla Episkopatu na Jasnej Górze, napisał, że jest to jeden z najbardziej przemodlonych myślicieli w gronie biskupów. Wojtyła i Wyszyński nie byli przyjaciółmi w sensie towarzyskim, ale łączyły ich więzi duchowej przyjaźni. 13 lat po śmierci prymasa Wyszyńskiego Jan Paweł II powiedział, że mimo prawie 20-letniej różnicy wieku rozumieli się dobrze i byli sobie bliscy. Prymas wiedział, że może zawsze liczyć na Wojtyłę - na jego lojalność, której dał wyraz wielokrotnie. Natomiast Karol Wojtyła wiele zawdzięczał prymasowi podczas konklawe w 1978 r., gdyż kard. Wyszyński lobbował wśród elektorów na rzecz jego wyboru. Być może i za to podziękowanie mieściło się w tych niezwykłych gestach miłości i szacunku okazywanych przez papieża prymasowi po konklawe.
ŁK.: Co zawdzięczamy prymasowi jako Kościół polski?
- Przede wszystkim to, że Kościół przetrwał czasy komunizmu, bo to wcale nie było tak oczywiste, biorąc pod uwagę historię Kościoła katolickiego w innych krajach bloku sowieckiego. Oczywiście, Kościół w tych krajach też przetrwał, ale wyszedł z tego okresu bardzo osłabiony. Tymczasem prymas Wyszyński nie tylko ocalił, ale i umocnił Kościół w Polsce i sprawił, że został obdarzony przez społeczeństwo wielkim autorytetem. To prymas dzięki realizacji wielkiego programu milenijnego doprowadził do wzmocnienia wiary i tożsamości chrześcijańskiej Polaków. Bardzo ważne było dla niego wzmocnienie więzi między Kościołem i narodem, bo wiedział, że dzięki temu tożsamość chrześcijańska Polaków przetrwa. W sumie przez realizację programu milenijnego, który miał charakter religijny i społeczny, przez nieustanne przypominanie o prawach człowieka, wzmacnianie wewnętrznej wolności i godności przygotował duchowy fundament do wielkiego zrywu duchowego w 1980 r. To bodaj największe dzieło jakie zawdzięcza prymasowi nie tylko Kościół, ale i Polska.