Imieniny: Cecylii, Wszemily, Stefana

Wydarzenia: Dzień Kredki

Świadkowie wiary

świadkowie jehowy fot. Iwan Gabovitch / flickr.com

Wychowała się w rodzinie świadków Jehowy. Jednak w jej życiu dokonał się cud nawrócenia. - To sam Bóg w Trójcy Jedyny - Jahwe, a nie Jehowa - udzielił mi siły, by porzucić szeregi świadków Jehowy - zapewnia 27-letnia Małgorzata, która dziś należy do Katolickiej Szkoły Kontemplacji i Ewangelizacji „Dzieci Światłości” w Łodzi. Oto poruszające świadectwo nawrócenia.

 

Rodzice poznali się, kiedy mama już była świadkiem Jehowy, a tata dopiero zaczął się interesować. Wcześniej byli katolikami. Mój tato miał problem alkoholowy i myślę, że właśnie to spowodowało, iż jego relacje z Kościołem się rozluźniły. Mimo to bardzo dobrze żył z księżmi. Był murarzem, więc chętnie najmowali go do różnych prac. Mama z kolei przestała przystępować do sakramentu pokuty po bierzmowaniu. Wtedy też na wsi, gdzie mieszkała, pojawili się świadkowie Jehowy. Miała wówczas 17 lat. Zaczęli się nią interesować, tłumaczyć Pismo Święte tak, jak nikt wcześniej. Moja babcia, która urodziła się w rodzinie prawosławnej, katoliczką stała się po wyzwoleniu Polski. Jej wiara była zatem bardzo pobieżna, dlatego nie potrafiła jej przekazać swojej córce.

 

Zasady ponad wszystko

Świadkowie Jehowy zauroczyli moją mamę tym, że mieli dla niej czas. Szybko została głosicielką, potem pionierką, czyli tzw. głosicielką pełnoetatową, która całymi dniami chodziła od domu do domu, dzieląc się swą wiarą. W rzeczywistości chodziło o to, by zwerbować nowe osoby. Często towarzyszyłam zarówno mamie, jak i tacie, kiedy pukali od drzwi do drzwi. Wtedy jeszcze nie zdawałam sobie sprawy z tego, że robiliśmy marketing, a nie głosiliśmy Chrystusa.

Mama wręcz chlubiła się swoją wiarą. Kiedy przyjeżdżałyśmy do szpitala na podstawowe badania, już od progu, co bardzo mnie irytowało, informowała wszystkich, że jesteśmy świadkami Jehowy, zastrzegając, by przypadkiem nie podano mi krwi. Transfuzja jest bowiem ściśle zabroniona. Nie zwalniają z tego żadne okoliczności: ciężka choroba ani ryzyko wykrwawienia się np. z powodu wypadku. Wielu świadków przypłaciło życiem za fanatyczne trzymanie się tego zakazu. Mama mocno żyła zasadami, jakie obowiązywały w zborze. Nienawidziła Kościoła katolickiego, powtarzając, że to siedlisko zła, szatana. W naszym domu odbywały się zebrania, które gromadziły świadków mieszkających w naszej miejscowości w wieku ok. 70 lat. Rodzice byli najmłodsi.

Wprawdzie nie zakazywano mi zabawy z dziećmi katolików, jednak tłumaczono, że jeśli moi rówieśnicy się nie nawrócą, czyli nie staną się świadkami Jehowy, zostaną zgładzeni podczas armagedonu, końca świata. Bardzo to przeżyłam. Wtedy też - choć byłam jeszcze mała - zaczęłam zastanawiać się, dlaczego Jehowa, który był wówczas dla mnie jedynym realnym bogiem, pozwala na to, by zginęły niewinne dzieci. Zaczęłam namawiać je, by stały się świadkami, tłumacząc im, iż tylko w ten sposób mogą ocalić swoje życie.

 

Wyobcowane dzieciństwo

Dzieci świadków Jehowy odstają od swoich szkolnych kolegów. Wiara zakazuje uczestniczenia w zajęciach pozaszkolnych, kółkach zainteresowań, zawodach sportowych itd. Wśród uczniów szkoły, do której chodziłam, tylko ja byłam świadkiem Jehowy. Przez ciągłe wycofywanie się z życia klasy czułam się bardzo wyobcowana. Zawsze robiłam inaczej niż wszyscy: nie byłam u Pierwszej Komunii Świętej, nie chodziłam na urodziny - z tej okazji nie dostawałam też prezentów od rodziców, na lekcjach religii musiałam wyjść z klasy, a kiedy na uroczystościach szkolnych grano hymn państwowy, podczas którego wszyscy stali na baczność, ja siedziałam, bo świadkowie nie angażują się w politykę, kulturę. Unikają okazji do budowania jakichkolwiek relacji. Ich pogardę budzi również kult świętych, dlatego nie obchodzą uroczystości Wszystkich Świętych. Mimo to tata - wbrew mamie - zabierał mnie 1 listopada na groby babci, dziadka, rodziny.

Poza tym jako dziecko nie mogłam oglądać bajek, bo żona starszego naszego zboru stwierdziła, że smerfy i gumisie to leśne diabełki, narysować choinki na przedświątecznych lekcjach plastyki, bo zdaniem świadków Boże Narodzenie to pogańskie święto, o czym moja mama starała się przekonać nauczycieli, przynosząc do szkoły różne pisma i próbując ich indoktrynować.

To wszystko niszczy dzieciaka od wewnątrz... Moje dzieciństwo kojarzy mi się z nakazami i zakazami.

Nie mogę jednak powiedzieć, iż moi rodzice byli dla mnie źli. To, że tak surowo przestrzegali wszystkich zasad, postrzegam jako ich troskę o mnie, którą potrafili okazać tylko w taki sposób. Widziałam w nich ogromną wiarę. Mama, chcąc zachęcić mnie do jeszcze większej gorliwości, często przypominała mi, że to dzięki świadkom Jehowy mój tata przestał pić, zaczął czytać Pismo Święte itd. Tak było. Ale co z tego, skoro nie umiał przebaczyć. Owszem zmienił się, ale w naszym domu nie było miłości, miłosierdzia, słowa „przepraszam”.

Tego wszystkiego świadkowie Jehowy nie uczyli.

 

Przebudzenie

W pewnym momencie zaczęłam bać się, by góra, czyli starszyzna zboru, nie wymyśliła czegoś, co jeszcze bardziej skomplikuje moje życie. I tak już musiałam uczestniczyć w tych kongresach, zebraniach, gdzie - dzisiaj to wiem - bardzo pobieżnie czytano Pismo Święte. Owszem, mówiono o miłości, ale była to tylko teoria, która, niestety, nijak nie przekładała się na praktykę, tak jak to ma miejsce w Kościele katolickim, gdzie spotykamy się z żywym słowem.

Mama próbowała nakłonić mnie, bym codziennie czytała Pismo Święte, tymczasem budziło to we mnie wstręt. Poza tym relacje między członkami zboru opierały się na fałszu. Niektóre sprawy wręcz zamiatano pod dywan. Pamiętam historię, kiedy jeden z mężczyzn prowadzał się z inną kobietą, zamiast opiekować się chorą żoną. Gdy poskarżyła się mojej mamie, a ta poszła do starszych, prosząc o interwencję, obie dostały burę.

Zaczęłam się budzić w gimnazjum. Na lekcji wiedzy o społeczeństwie, podczas której omawialiśmy ruchy religijne w Polsce, usłyszałam, że świadkowie Jehowy to sekta. Nauczyciel, mój wychowawca, mówił to ze spokojem, podając konkretne argumenty. Pomyślałam wtedy, że może moi rodzice się mylą, że zostali oszukani... Pojawiły się nawet myśli, iż to, co głoszą świadkowie, może być kłamstwem. Przestałam chodzić na zebrania. Nie chciałam mieć do czynienia z ludźmi, dla których najważniejsze są pozory. Według świadków np. jeden z największych grzechów, za jakie od razu jest się wykluczanym, to palenie papierosów. Tak jakby nie było większych nieprawości... Zaczęłam namawiać rodziców, byśmy opuścili wspólnotę. Z tatą nie było problemu, gdyż już wcześniej stwierdził, że ma dość obłudy. Jednak wciąż wierzył w Jehowę. Tymczasem mama nie wyobrażała sobie życia bez zebrań, kongresów, uczestnictwa w jedynym święcie, jakie obchodzą świadkowie, czyli pamiątce śmierci Jezusa, które, moim zdaniem, po prostu sobie wymyślili. Jednak po jakimś czasie i mama postanowiła odpuścić. Nie robiono nam problemów. Może dlatego, że mój tata miał duży autorytet. Wprawdzie próbowali go jeszcze namawiać, odwiedzali nas, ale rodzice oddali świadkom wszystkie czasopisma, materiały, książki itd. Tata zastrzegł nawet, że w przypadku jego śmierci nie życzy sobie, by uczestniczyli w pogrzebie.

 

Ziarno kiełkuje powoli

Kiedy byłam w technikum, zapragnęłam zmiany swojego życia. Nie stało się to od razu, ale coś zaczęło we mnie kiełkować. W czwartej klasie, mając 18 lat, oznajmiłam, że chcę stanowić o sobie. Pierwszym krokiem było uczestnictwo w lekcji religii, z której do tej pory musiałam wychodzić. Katechetka bardzo się cieszyła z mojej obecności. Wtedy też stwierdziłam, że chcę razem z moimi kolegami wziąć udział w przedmaturalnej pielgrzymce do Częstochowy, na co mama zareagowała straszną agresją. Mimo to pojechałam. Było to dla mnie ogromne przeżycie. Poczułam wtedy, jakbym przepłynęła ocean.

Po maturze złożyłam dokumenty na pedagogikę do Państwowej Wyższej Szkoły Zawodowej im. Jana Pawła II w Białej Podlaskiej. Większość wykładowców stanowili księża, z którymi wcześniej nie miałam nic wspólnego. Generalnie moje poglądy były bardzo antyklerykalne. W Boga wprawdzie wierzyłam, ale uznałam, że On się mną nie interesuje. Czasami chodziłam do kościoła, lecz robiłam to tylko dlatego, że moje współlokatorki szły na Mszę św., a ja nie chciałam sama zostać w domu. Stwierdziłam, że Eucharystia podoba mi się dużo bardziej niż zebrania świadków Jehowy. Uczestniczyłam też w rekolekcjach organizowanych przez duszpasterstwo akademickie.

 

Bóg prowadzi krok po kroku

Po licencjacie trafiłam do Siedlec. Rozpoczęłam naukę na administracji w Centrum Kształcenia Ustawicznego, gdzie zetknęłam się z grupą ewangelizacyjną. Świadectwa jej członków mną wstrząsnęły, choć na początku nie wierzyłam w nie, gdyż wydawały się zbyt piękne, by mogły być prawdziwe. Wtedy po raz pierwszy zapragnęłam chrztu, poczułam się bowiem jakaś taka bezpańska. Chciałam mieć Boga, który mnie kocha. Odnaleźć Go pomogły mi koleżanki ze stancji, które działały w duszpasterstwie akademickim. Były praktykującymi katoliczkami, żyły w stanie łaski uświęcającej, co mnie zachwycało, gdyż nie znałam wiele takich osób. Chciałam być taka, jak one. Na moją prośbę zaczęły uczyć mnie modlitw. Dzięki ks. Stanisławowi Chodźce trafiłam do duszpasterstwa akademickiego i ...zostałam. Tam poznałam Kamilę, która stała się moją przyjaciółką. To ona pomogła mi we wszystkich formalnościach związanych z chrztem. W październiku 2011 r. trafiłam do katechumenatu. Katechezy przygotowujące do chrztu prowadził bp Zbigniew Kiernikowski, który otworzył mi drogę do Boga. Byłam zachwycona słowem Bożym, wręcz je chłonęłam. W Wigilię Paschalną 8 kwietnia 2012 r. otrzymałam chrzest, bierzmowanie i przystąpiłam do Komunii Świętej. To był wyjątkowy dzień także dlatego, że moja mama po ponad 50 latach weszła do Kościoła katolickiego. To był początek przemiany jej serca. Choć nie było łatwo. Bywało, że ostro sprzeczałyśmy się o interpretację Pisma Świętego. Wreszcie przyznała mi rację, co wymagało od niej ogromnej pokory, bo przecież przez pół wieku wierzyła w coś innego. I tak 25 kwietnia 2014 r., w święto Miłosierdzia Bożego, wyznała wiarę i wróciła do Kościoła. Szkoda, że tata tego nie doczekał, ale wierzę, że gdzieś tam jest i cieszy się razem z nami z tego, iż jestem dzieckiem Bożym. Wiem, że powrót na łono Kościoła wcale nie był moją zasługą. To Bóg mnie prowadził, posługując się osobami, które postawił na mojej drodze.

Źródło:
;