Felietony
Słowo, które wszystko zmieniło
Słowem, które wszystko zmieniło, jest – rzecz jasna – „nie”. Przez lata mówiłam „tak, tak, tak” bezkrytycznie, przypadkowo, z rozdrażnieniem. I nagle zdałam sobie sprawę, że zużyłam wszystkie swoje „tak”, i aby odzyskać w życiu spokój i zdrowie, muszę się nauczyć mówienia „nie”.
Ludzie są zachwyceni, kiedy mówisz „tak”, i do tego przywykają – zaczynają rozpoznawać tych, którzy zawsze powiedzą „tak”, zawsze sobie poradzą, zawsze wykonają zadanie.
Jeśli jesteś jednym z nich i zaczniesz mówić „nie”, wywoła to lekką konsternację. Ludzie zasadniczo nie chcą od razu na to przystać. To nic.
Może wiecie, że „tak” jest dla mnie słowem ważnym. Może widzieliście moją bluzę z napisem „tak”, moje kolczyki z „tak”, moją torbę na zakupy z „tak”, mój tatuaż „tak”. Żadna z tych rzeczy nie jest żartem. „Tak” jest dla mnie istotne w poważnym kontekście – szeroko zakrojone i odważne „tak” dla tego pięknego świata, dla miłości i wyzwań, dla śmiechu do łez, tańca, prób i błędów. „Tak” to zdecydowanie mój żywioł.
Nie można jednak mieć „tak” bez „nie”. Innymi słowy: jeśli nie reglamentujesz ostrożnie swoich „tak”, zaczynasz mówić „nie” bardzo istotnym rzeczom, nawet nie zdając sobie z tego sprawy. W moim szaleńczym przytakiwaniu, niezamierzenie powiedziałam „nie” odpoczynkowi, spokojowi, kontaktowi ze sobą, słuchaniu, głębokiej więzi budowanej przez lata, a nie przez chwile.
Wszystkie moje „tak” doprowadziły mnie do miałkiego stylu życia – wyczerpującego, gorączkowego trybu działania, ostatecznie mającego tak naprawdę niewiele wspólnego z głębokim, odważnym „tak”, którego poszukiwałam.
Jeśli więc jak ja powiedzieliście zbyt wiele „tak” i odkryliście, że pełne nadziei i entuzjazmu, szczere intencje jedynie was okaleczyły i pozostawiły po sobie pustkę, słowem, które może wszystko zmienić, jest „nie”.
Wiem. Mnie się ono też nie podoba. „Tak” jest radosne, błyszczące i drukowane na torbach na zakupy. „Nie”? A gdyby ktoś miał na sobie bluzę z napisem „nie”? Nie chciałabym siedzieć koło kogoś tak bardzo tryskającego radością.
Ale „nie” stało się skalpelem, którym władałam, gdy przebudowywałam swoje życie, tnąc delikatną tkankę między tym, co musiało zniknąć, a tym, co chciałam zatrzymać.
W uszach dźwięczały mi słowa przewodniczki duchowej: „Zatrzymaj się. W tej chwili. Przemebluj swoje życie od podstaw”. Nie znam sposobu na przebudowanie czegokolwiek bez uprzedniego rozebrania istniejącej konstrukcji, a tak właśnie działa „nie” – zaciąga hamulec w naszym pędzącym życiu i daje możliwość zatrzymania się i dokładnego przeanalizowania tego, co dla siebie stworzyliśmy, jakkolwiek byłoby to skomplikowane.
Bardzo było mi trudno nauczyć się mówienia „nie”. Robiłam to źle, niezręcznie, czasem zbyt dobitnie, a czasem ze zbyt wieloma sprostowaniami i dziwacznymi komentarzami, tak że ludzie nie mieli bladego pojęcia, o co mi chodzi. Powiedziawszy „nie”, ciągnęłam to bez końca: Czy tak może być? Czy wszystko między nami dobrze? Bo cię kocham, wiesz, że cię kocham, prawda? Czy między nami jest okej?
Jak wszystko jednak, czego się uczymy, i odmawianie staje się z czasem łatwiejsze. Zaczynasz tworzyć odruchy, twoje ciało zapamiętuje to uczucie, kiedy mówisz dokładnie to, co czujesz, czego potrzebujesz, kiedy stawiasz granice. I następuje coś szalenie
ciekawego: niektórzy, zaglądając ci z fascynacją w twarz, mówią: Ja też tak chcę. Twoja szczerość i wolność dają im przyzwolenie na ich własną szczerość i wolność.
A niektórzy wcale nie godzą się na taki sposób życia. Wolą, żebyście dla ich korzyści dalej działali ponad swoje siły. Albo są tak uwikłani we własne hiperfunkcyjne życie, że jako osobisty afront wobec ich systemu wartości traktują twoje nienormalne reakcje, na przykład: Przepraszam, nie dam rady tego zrobić.
Z Bogiem. Ale nie spędzajcie z nimi zbyt wiele czasu. Trzymajcie się ludzi, którzy szanują wasze „nie”, wspierają was w mówieniu prawdy i cenią wasz rozwój bardziej niż zaspokajanie własnych potrzeb czy celebrowanie własnych patologii.
Tak jest w naszym małym Klubie Kulinarnym – wśród moich najlepszych ludzkich kół ratunkowych – towarzyszymy sobie wzajemnie w tej podróży, i to ma ogromne znaczenie. Rozmawiamy codziennie, zwykle wielokrotnie w ciągu dnia, a nasz stały refren brzmi mniej więcej tak: Z czego możesz zrezygnować? Jak można to uprościć? Czy chciałabyś odpocząć? Może pozwolisz mi zabrać na parę godzin twoje dzieci?
Zamiast konkurować, kto jest bardziej zajęty czy bardziej zmęczony, kto niesie więcej na swoich barkach, stale szukamy sposobów, by nasze życie stało się lżejsze, łatwiejsze do udźwignięcia, bliższe temu, co kochamy, mniej zapchane oczekiwaniami i niepotrzebnymi zadaniami. Te kobiety są dla mnie swego rodzaju bocznymi kółkami do nauki jazdy, które utrzymują mnie w pionie, gdy chwiejnie brnę do przodu, i jestem im za to ogromnie wdzięczna.
Na pocieszenie: „nie” przestanie kiedyś być słowem, którego najczęściej używacie. Czułam się okropnie, gdy przez jakiś czas „nie” musiało stanowić odpowiedź na niemal wszystko. Ale z czasem, kiedy odbudujecie swoje życie w odpowiednich rozmiarach, proporcjach i wadze, pełne rzeczy, do których jesteście stworzeni, i opróżnione z balastu, będziecie mogli na nowo wprowadzić część „tak”. Ale tylko „nie” może was tam zaprowadzić.
Tekst jest fragmentem książki Shauny Niequist “Piękne życie” (Wydawnictwo Znak, Kraków 2017)