Wywiady
„Słowo – poezja – narzędzie”
Rozmowa z doktorem Stanisławem Dziedzicem, kulturo- i literaturoznawcą, nauczycielem akademickim, dyrektorem „Biblioteki Kraków” o Jego pracy nad twórczością „bożego romantyka”, m.in. o „Sonetach” - młodzieńczych utworach Karola Wojtyły, dramacie „Brat naszego Boga”, o fascynacji Krakowem. Kolejne spotkanie Dominiki Jamrozy z cyklu „Rozmowy Sceny Papieskiej”.
Dominika Jamrozy: Na pańskim biurku leży wyjątkowa publikacja: „Sonety – Magnificat” Karola Wojtyły, przez Pana opracowane przed ponad dwudziestu laty. Na tytułowej stronie widnieje autograf Świętego z datą 19 marca 1997 roku. Wspaniała pamiątka. Głównym tematem naszego spotkania jest Pana praca i zaangażowanie na rzecz popularyzacji spuścizny literackiej Karola Wojtyły – Jana Pawła II, także w ramach Komitetu Naukowego pracującego nad wydaniem twórczości Papieża Polaka. Zanim przejdziemy do meritum naszej rozmowy, nie mogę odmówić sobie zadania pytania autorowi ponad tysiąca publikacji, książek naukowych, popularnonaukowych czy artykułów poświęconych Krakowowi: w czym tkwi zdaniem Pana magia tego miasta?
Dr Stanisław Dziedzic: To pytanie proste tylko na pozór. Kraków fascynował mnie od dzieciństwa. Bywałem tu stosunkowo często, ale pewnie z trudem umiałem ten mój zachwyt nazwać. Dziś z perspektywy czasu wiem, że całokształt dorobku kulturowego i naukowego tego miasta jest nie do podważenia. Szeroko rozumiane dziedzictwo Krakowa jest najwyższej próby. Muszę się Pani przyznać, że jako młody człowiek poznałem również dobrze Wrocław i Warszawę, ale te miasta nie były i do dziś nie są w stanie wzbudzić we mnie tego rodzaju zachwytu i szacunku. Kiedy ukończyłem edukację w technikum stanąłem przed wyborem jakie wybrać studia, techniczne czy humanistyczne? Tato optował za studiami technicznymi najlepiej na Politechnice, a mama chciała bym wybrał prawo na Uniwersytecie Jagiellońskim. Ja nie wyobrażałem sobie studiowania gdzie indziej, jeśli nie w Krakowie, na najstarszej polskiej uczelni. Myślałem jeszcze o historii. Ostatecznie wybrałem polonistykę i nie żałuję tego wyboru. Dzięki wspaniałym profesorom z mojej Alma Mater, a potem już poprzez własne poszukiwania Kraków stawał mi się jeszcze bardziej bliski, poznawałem go głębiej, szerzej.
D.J.: I przy tej głębi poszukiwań na moment się zatrzymajmy. Kraków, w którym czas płynie wolniej, tworzą przede wszystkim ludzie, Osoby, chociaż wielki Stanisław Wyspiański, którego 110. rocznicę śmierci obchodzić będziemy w listopadzie, zasmucony koleją swoich losów w rodzinnym mieście tak napisał: O, kocham Kraków - bo nie od kamieni / przykrości-m doznał - lecz od żywych ludzi, / nie zachwieje się we mnie duch ani zmieni, / ani się zapał we mnie nie ostudzi, ...
S.DZ.: … doskonale znam ten tekst, brzmi dalej: to bowiem z Wiary jest, co mi rumieni/ różanym świtem myśl i co mnie budzi/ Im częściej we mnie kamieniem rzucicie, / sami złożycie stos - stanę na szczycie.
No cóż, Stanisław Wyspiański był człowiekiem absolutnie niezwykłym, jedną z tych Osób, od których uczyłem się miłości do tego miasta. Był genialnym artystą, więc miał prawo do nazywania wielu spraw wprost, omijając konwenanse, ponieważ - o tym powinniśmy pamiętać – był trudnym człowiekiem, wymagającym od siebie i od innych. A ja artystą nie jestem, widzę ludzi z innej perspektywy. Mnie dużo więcej spraw cieszy, satysfakcjonuje. W Krakowie poznałem wielkie Osobowości, na miarę światową, m.in. Krzysztofa Pendereckiego, Krystynę Zachwatowicz, Andrzeja Wajdę, Wisławę Szymborską, Ewę Demarczyk, Czesława Miłosza, Sławomira Mrożka, Stanisława Lema, Danutę Michałowską, Juliana Kawalca, wielu wspaniałych aktorów, kompozytorów, muzyków, plastyków. Oczywiście, świadomie nie wymieniłem w tym gronie świętego Jana Pawła II, ponieważ był to człowiek wyjątkowy. Szczycę się tym, że się z Nim spotkałem, rozmawiałem.
D.J.: Na Skałce, 8 czerwca 1979 roku, w przemówieniu do przedstawicieli świata nauki i kultury, tak mówił o mieście swojej młodości: Kraków był umiłowanym miejscem artystów i jest nim nadal. (…) Trudno w Polsce być artystą, nie przeszedłszy przez Kraków. Mam na myśli wszystkie gałęzie sztuki. I tę gałąź, z którą byłem może najbliżej związany, to znaczy sztukę żywego słowa, sztukę teatru (…)
S.DZ.: Tak, a chwilę wcześniej: Kraków jest miastem ogromnie bogatym. Całe dzieje przeszły przez to miasto i chciały w nim pozostać… Padają w tym przemówieniu również słowa, że nie zawsze Artyści byli tu rozpieszczani, bo to prawda.
D.J.: Chyba należy się zgodzić z tezą, że to miasto, które stawia bardzo wysoko poprzeczkę, ale dla humanistów jest jak magnes.
S.DZ.: Zgadzam się z Panią i dlatego cieszę się, że przed laty, po studiach zostałem w Krakowie, choć muszę powiedzieć, że nigdy nie zatraciłem poczucia swoich korzeni. Okolice Rzeszowa, Dąbrowa i Trzciana, moje rodzinne strony stają się dla mnie z biegiem lat coraz bliższe…
D.J.: To urok stron rodzinnych, które dają każdemu z nas „solidne fundamenty” Nawiązując do owej „architektonicznej” metafory: postawił Pan przez lata sporą „twierdzę” w krakowskiej kulturze, m.in. przez trzynaście ostatnich lat szefował Pan Wydziałowi Kultury UMK, stworzył Pan i kieruje dziś Biblioteką Kraków, największą Biblioteką Publiczną (poza Biblioteką Narodową) w kraju. Nie sposób wymienić wszystkich Pana dzieł. Wciąż rozrasta się wspaniały projekt – za który przy tej okazji dziękuję – niezwykle cenny, integrujący ludzi sztuki, myślę oczywiście o Krakowskich Nocach we wszystkich odsłonach, o Nocy Muzeów, Teatrów, Jazzu, najmłodszej Nocy Poezji i wspaniałej Nocy Cracovia Sacra.
S.DZ.: Miło mi bardzo. Mogę powiedzieć, że w takiej odsłonie to właściwie mój autorski projekt, w przypadku Nocy Muzeów zainspirowany doświadczeniami z zachodu. Pierwszą Noc - a była to właśnie Noc Muzeów - zrealizowaliśmy w 2004 roku m.in. z Muzeum Narodowym i Historycznym w Krakowie. Z tego, co pamiętam miała około 50. tysięcy odbiorców. Noc Teatrów i Noc Jazzu zrealizowaliśmy z okazji 750-lecia lokacji Miasta Krakowa na prawie magdeburskim, w tym roku zorganizowana była po raz dziesiąty Noc Cracovia Sacra. Noc wyjątkowa, ponieważ jej ideą jest docieranie do wnętrz sakralnych często niedostępnych oraz kultywowanie repertuaru artystycznego o charakterze religijnym...
D.J.: … czyli jednym słowem - propagowanie kultury wysokiej, będącej przeciwwagą kultury jarmarcznej, która zewsząd nas otacza. A kultura wysoka ma moc, buduje, inspiruje do dialogu, wreszcie, gdzie, jeśli nie w Krakowie - w Stolicy Kultury Europejskiej – takie wydarzenia nie powinny mieć miejsca?
S.DZ.: Dokładnie, dodam jeszcze jedną ważną myśl, którą zawsze wypowiadam z pełnym przekonaniem. Lokomotywą rozwoju tego miasta nie jest przemysł (dziś już właściwie nie istniejący), ale najważniejszy potencjał Krakowa czyli jego dziedzictwo kulturowe i dobrze zorganizowana turystyka. Mam wrażenie, że w tym względzie Kraków cały czas znakomicie się rozwija. Patrzę na nasze muzea, teatry, także te pokoleniowe, np. Teatr STU, na duże centra, np. na Tauron Arenę czy Centrum Kongresowe ICE Kraków. Rozwój usług, hotelarstwa, gastronomii związany jest przecież z rozwojem turystyki, także pielgrzymkowej. Gro turystów przyjeżdża tu, by doświadczyć fenomenu tego miasta, budowanego przez wieki przez ludzi nauki i artystów, najbardziej polskiego miasta i najbardziej europejskiego z polskich miast. Tu w Krakowie współtworzymy kulturę europejską, a nie ją odtwarzamy, a to, co już wnieśliśmy, było najwyższej próby. Ważna jest w tym kontekście także Osoba świętego Jana Pawła II i tego, co nam dał: dwa wspaniałe Sanktuaria w Krakowie-Łagiewnikach. Nasz Papież był absolutnie pod wieloma względami niezwykły. Przy wielkości wybitnego teologa Benedykta XVI zainteresowania w Niemczech miastem jego urodzenia nikt nie uświadczy na taką skalę, jak ma to miejsce u nas w przypadku Wadowic Karola Wojtyły. Taka sama obserwacja dotyczy obecnego Papieża Franciszka, pochodzącego z Argentyny, innego kręgu kulturowego. Fascynację Polską, Krakowem i Wadowicami w przemożny sposób swoją osobowością, absolutnie nietuzinkową, Papież-Polak, Jan Paweł II - teolog, filozof, człowiek nauki, sztuki i literatury.
D.J.: Wybitny humanista XX i XXI wieku, który tu w Krakowie studiował polonistykę na Uniwersytecie Jagiellońskim, co potem często z dumą podkreślał.
S.DZ.: Zawsze polonistyka krakowska była bardzo dobra, jeśli nie najlepsza. To nie jest żaden wyraz megalomanii. Obecnie ten wydział na UJ ma ocenę 5 +. Wynika to z jego historii, dorobku i kadry. Tak też i było za czasów, kiedy studiował Karol Wojtyła, czyli w roku akademickim 1938/39 i na początku kolejnego. W listopadzie 1939 roku miała miejsca „Sonderaktion Krakau”, w wyniku której szerokie grono profesorów krakowskich uczelni wywieziono do obozu w Sachsenhausen i innych, skąd wielu już nie powróciło. Jan Paweł II z szacunkiem wypowiadał się o swoich wspaniałych wykładowcach, m. in. o Stanisławie Pigoniu, Stefanie Kołaczkowskim, o Kazimierzu Wyce, Kazimierzu Nitschu czy Zenonie Klemensiewiczu. Sam ze wzruszeniem wspominam czasy swoich studiów. Polonistyka, na którą trafiłem w latach 70. „opierała się” i wtedy na naszym słynnym „gołębniku”, choć wykłady mieliśmy także i w Collegium Novum, i w Collegium Witkowskiego. Moi profesorowie byli wspaniali! Profesor Maria Dłuska, ze swoimi wykładami monograficznymi. Mój Boże, takich „koncertów polonistycznych” jakich doświadczyłem od tej skromnej osoby, a wybitnego uczonego chyba już nie przeżyję. Nie przypuszczałem wtedy, że po latach przeprowadzę z nią ostatni obszerny wywiad, że będę wydawał jej wiersze. Profesor Dłuska, w moim odczuciu największa kobieta-uczony w dziejach Uniwersytetu Jagiellońskiego, była moim pierwszym wielkim autorytetem. Do grona wykładowców, których nie zapomnę należał również profesor Tadeusz Ulewicz, który studiował w czasach studiów Karola Wojtyły, potem tak bardzo bliski mi prywatnie. Profesor Henryk Markiewicz uformował moje myślenie o polonistyce w ogóle; dr Franciszek Ziejka, docent Jan Błoński, profesor Tomasz Weiss, profesor Kazimierz Wyka, który zmarł przedwcześnie, docent Marian Tatara - pisałem pod jego kierunkiem potem pracę magisterską poświęconą „Prelekcjom paryskim” Adama Mickiewicza. Profesor Witold Taszycki, który na parterze „gołębnika” miał swój gabinet. Byli to luminarze polonistyki. Wielu naukowców wtedy „dorastało”, a dziś są wybitnymi znawcami tematu. Wie Pani zapewne o czym mówię…
D.J.: …powiem tylko: tęskno mi za tamtymi czasy, za spotkaniami z tej rangi erudytami, dlatego pod słowami naszego Papieża, skierowanymi do naukowców w czerwcu 1987 roku w Lublinie, mogę się tylko podpisać: uczelni jagiellońskiej w Krakowie (...) zawdzięczam studia oraz pierwsze akademickie doświadczenia. Doświadczenia te wycisnęły w mojej świadomości oraz całej osobowości głębokie ślady na całe życie. (…) Pamięć tego, czym jest uniwersytet - Alma Mater - noszę w sobie wciąż żywą. Nie tylko pamięć, ale poczucie długu, który należy spłacać całym życiem. Wróćmy do głównego bohatera naszej rozmowy. Kiedy zainteresowanie twórczością literacką, biografią Wojtyły pojawiło się w Pana poszukiwaniach naukowych, dziennikarskich?
S.DZ.: Praca badawcza nad twórczością Wojtyły w moim przypadku nastąpiła stosunkowo późno. Podziw i szacunek wobec Jego Osoby rosły we mnie od czasu studiów właśnie, czyli w latach 70. Moje pokolenie znało ówczesnego Metropolitę Krakowskiego, ale ta relacja nie była wówczas dwustronna, z jasnych powodów. Niejednokrotnie słuchałem Jego wspaniałych kazań, w których łączył problemy teologiczne np. z prawem do wolności narodu. Podzielę się z Panią wspomnieniem dotyczącym mojego pierwszego spotkania z Księdzem Kardynałem Wojtyłą. W 1977 roku poszliśmy wspólnie z kolegą na spotkanie opłatkowe młodzieży z Kardynałem. Dodam, że ten kolega to Jan Mazur, który jest dzisiaj paulinem i profesorem na UPJP2. Pamiętam, że salę, tę ze słynnym dziś Oknem Papieskim, wypełniła masa młodych ludzi. Składaliśmy życzenia Metropolicie Krakowskiemu, a On starał się z każdym z nas chwilę porozmawiać. Kiedy przyszła moja kolej zapytał co studiuję, potem powiedział kilka ciepłych słów o polonistyce, o swoich wykładowcach i zapytał czy jestem krakowianinem. Na moją odpowiedź i informację, że mieszkam w akademiku „Żaczek”, podał mi przedwojenną nazwę tego miejsca: Drugi Dom Akademicki Uniwersytetu. Powiedział wtedy, że z tym domem łączą go piękne wspomnienia, co później stało się także przedmiotem mojego zainteresowania. Wtedy nie miałem nawet cienia wiedzy, że Kardynał Wojtyła pisze jakieś teksty literackie. Pamiętam z ćwiczeń z literatury XIX wieku z panią Lidią Ligęzą, że wspomniała nam o doświadczeniach teatralnych Wojtyły z młodości. Dopiero potem, kiedy duchowny z Polski został wybrany Papieżem w centrum moich zainteresowań znalazł się jego dorobek, biografia, twórczość.
Pamiętam do dziś okoliczności, w których dowiedziałem się o młodzieńczych tekstach Karola Wojtyły, zachowanych, a nie publikowanych. Gdy byłem wicedyrektorem ds. kultury w urzędzie wojewódzkim, później dyrektorem wydziału kultury i turystyki, przedstawiciele krakowskiego środowiska kulturalno-literackiego jeździło na Wielkopolskę, odwiedzaliśmy piękne i historyczne miasta wokół Gniezna. Odbywały się tam fantastyczne zdarzenia artystyczne, spotkania autorskie. Pewnego wieczoru w Trzemesznie Tadeusz Malak powiedział mi, że w zbiorach prywatnych rodziny państwa Kotlarczyków znajdują się poetyckie próby Karola Wojtyły i że mógłbym tym się zająć, ponieważ mam polonistyczne wykształcenie. Znałem córkę pana Mieczysława Kotlarczyka, a moim bliskim znajomym jest jego bratanek, profesor Janusz Kotlarczyk, geolog, w gruncie rzeczy wybitny humanista. Spotkałem się za jego pośrednictwem z panią Anielą-Anną Pakosiewicz. Powiedziała wtedy ważne zdanie: „Ojciec Święty jest autorem tych młodzieńczych tekstów, on nam je przysłał, ale konieczna jest również Jego zgoda na publikację”. Odpowiedziałem, że znam przepisy, że wstępne przyzwolenie już mam dzięki wsparciu Księży Kardynałów: Franciszka Macharskiego oraz Mariana Jaworskiego. Pani Pakosiewicz w czasie tego spotkania pokazała mi te siedemnaście sonetów napisanych przez Karola Wojtyłę. Byłem wtedy w posiadaniu ich maszynopisu, ale bardzo zależało mi na zobaczeniu oryginału i skonfrontowaniu go z wersją, którą posiadałem. Poszedłem do wojewody krakowskiego, wtedy Tadeusza Piekarza, który jako chłopiec był ministrantem u księdza Karola Wojtyły w parafii pw. świętego Floriana…
D.J.: … klasyczna krakowska historia…
S.DZ.: … tak, i dzięki niemu skserowałem je na dobrym sprzęcie. Ówczesne kserografy były fatalne, amoniakowe. W bardzo dużym skrócie: efekt mojej pracy zakończył się zaproszeniem do Rzymu. Pojechałem tam z księdzem doktorem Andrzejem Nowobilskim, dyrektorem Muzeum Archidiecezjalnego. Zamieszkaliśmy przy Via Cassia w Domu Polskim w Rzymie, sporo zwiedzałem. W przedostatni dzień mojego ponad tygodniowego pobytu zostałem zaproszony na spotkanie z Ojcem Świętym. Pamiętam, to było wiosną 1994 roku, w obecności Księdza Prałata Stanisława Dziwisza i Księdza Nowobilskiego, Papież wyraził zgodę na publikację tych tekstów. Podczas naszej rozmowy, już nieco ośmielony, zadałem Ojcu Świętemu pytanie, czy nie wyraziłby zgody, żeby przy każdym sonecie zamieszczone było również jego faksymile. Papież się zamyślił i odpowiedział: „Nigdy dotąd na to nie wyrażałem zgody”. Po „watykańsku” zamilkłem, ale wiedziałem, że jeżeli się wycofam to sprawa będzie zaprzepaszczona. Papież obserwował mnie, uśmiechnął się i powiedział: „Może od czegoś trzeba zacząć”. Spadł mi kamień z serca. „Idąc za ciosem” zadałem pytanie kolejne – byłem już po wstępnej rozmowie z Wydawnictwem Literackim – czy jako ilustrację do książki będzie można zamieścić fotografie prac Wowry. Odpowiedział: „Rzeźby Jędrzeja Wowry? Znałem go. Bardzo charakterystyczne. Jak najbardziej.” Podczas naszej rozmowy zapytałem również, czy jeden z utworów mógłbym przekazać kompozytorowi Juliuszowi Łuciukowi. Ojciec Święty wyraził zgodę, i tak Łuciuk skomponował muzykę do „Sonetu Słowiańskiego” (XV-go Sonetu), a ja miałem przyjemność dwa lata później, właśnie 19 marca 1997 roku uczestniczyć w jego prawykonaniu. Przed Papieżem zaprezentował go wówczas Chór Mariański Jana Rybarskiego oraz Orkiestra Huty im. T. Sendzimira w Krakowie. Mogę tylko powiedzieć, że dzięki splotowi wielu bardzo dla nas szczęśliwych okoliczności doszło do tego występu. Pamiętam wówczas moje, nasze spotkanie i rozmowę z Ojcem Świętym. Usłyszałem wtedy, zresztą nie tylko ja: „Jak pięknie i mądrze to Pan napisał. Pan najlepiej zrozumiał nasz świat, nasze patrzenie na literaturę. Dziękuję”. Ojciec Święty powiedział więcej, niż przywołuję. Jego słowa na całe życie pozostaną w mojej pamięci.
D.J.: Najważniejsza opinia!
S.DZ.: To prawa. Potem mogłem wydawać już następne dzieła Wojtyły i kolejne opracowania.
D.J.: Proszę podzielić się swoim doświadczeniem: jak pracuje się z tekstami, rękopisami Wojtyły?
S.DZ.: Na początku, podczas np. pracy nad „Sonetami” przy trudnościach z odczytaniem rękopisów korzystałem z pomocy Danuty Michałowskiej, Haliny Kwiatkowskiej, Tadeusza Ulewicza. Dzisiaj fakt, że pracuję w zespole specjalistów jest dla mnie zaszczytem. Musi nami kierować daleko idąca pokora. Wiele poprawek znajdujemy wciąż na rękopisach. Zawsze forsowałem - chociaż nie za wszelką cenę - żebyśmy pracowali przede wszystkim na nich, ponieważ każdy rękopis jest pewny, a maszynopis niestety nie.
D.J.: A jakie wrażenie towarzyszy badaczowi pracującemu na tekstach napisanych przez młodego Karola Wojtyłę.
S.DZ.: Mam świadomość czym są juwenilia i nigdy nie przesadzam w ocenie z ich rangą. To są teksty, które pisał bardzo młody człowiek. „Mousika’e” - najstarszy utwór z określonych - z 31 grudnia 1938 roku czy „Sonety”, które ukończył na Święty Jan 1939 r. W liście do Mieczysława Kotlarczyka pisał: „Widzisz, ja się w tych wierszach po prostu uczę mówić, zanim zacznę rozmawiać”. Nie prze-mawiać, ale roz-mawiać. U Niego każde słowo jest niezwykle wyraziste i znaczone jakąś treścią. Tam również dodaje: „Zresztą myślę obrazami b.[ardzo] teatralnymi. Zwrócił już na to uwagę swego czasu Emil Zegadłowicz”. Emil Zegadłowicz, którego rolę raz po raz ktoś chciał pomniejszać, a jego wpływy na twórczość młodego Wojtyły - mówię oczywiście o tym „czartakowskim” Zegadłowiczu - są bardzo wyraźne. Zawsze stałem na stanowisku, że pierwsze wiersze Wojtyły wskazują Jego oczytanie oraz fakt, że miał znakomicie opanowaną kulturę literacką. Trudno tę poezję nazwać zupełnie oryginalną, jest na to jeszcze za wcześnie, natomiast zdecydowanie były to już Jego osobiste kierunki poszukiwań artystycznych, w oparciu o dobrą szkołę Mickiewicza, Słowackiego, Wyspiańskiego, „nasze literackie słupy milowe”. On w tych tekstach ma również skłonności do neologizmów, bawi się językiem, bawi się słowem, ale tym słowem, które w Jego życiu ma coraz większe znaczenie. Już podczas studiów na polonistyce, odchodzi od samej literatury i zaczyna skupiać się na fenomenie Słowa. Bo słowo jest elementem postrzegania świata, sacrum. To wielka finezja myślenia. Pierwszym utworem, takim bardzo samodzielnym, wyjątkowym jest jego „Pieśń o Bogu ukrytym”. Ile tam pokładów piękna i myśli. W mojej pamięci tkwi parę tekstów Karola Wojtyły i tych wczesnych, i tych późniejszych. Które z nich mają naprawdę ten młodzieńczy charakter? Przecież już podczas okupacji powstają utwory bardzo mistyczne, pod wpływem rozmów i spotkań z Janem Tyranowskim czy lektury spuścizny św. Jana od Krzyża. To są kwestie bardzo istotne. Cenię poemat „Stanisław” o polskiej ziemi trudnej jedności. Cenię dramat „Brat naszego Boga”, nie tylko poprzez podjęty temat powołania, którego Wojtyła sam doświadczył, ale ze względu na genezę powstania tego tekstu, którą traktuję jako kontynuację zamierzeń Krakowskiej Konfraterni Teatralnej Tadeusza Kudlińskiego. Była to swego rodzaju szkoła teatralna ze znakomitą kadrą i dobrym programem nauczania. W ramach Konfraterni działało „Studio Dramatyczne’39” powołane również po to, by realizować wydarzenia kulturalne w ramach Dni Krakowa…
D.J.: … które do dziś obchodzimy kontynuując tę tradycję.
S.DZ.: Zgadza się. Tadeusz Kudliński, którego miałem przyjemność poznać, opowiadał mi, że „Studio’39” miało być trzyletnim kursem kształcenia, a każdy rok edukacji – zakończony spektaklem warsztatowym. Pracowano tam nad spektaklami nazwijmy je „arcykrakowskimi’: o Mistrzu Twardowskim, nad przedstawieniem poświęconym Stwoszowi, które planowano wystawić w krakowskim Barbakanie i nad spektaklem, którego głównym bohaterem miał być Brat Albert. Jak wspominał Kudliński, Marian Niżyński, do którego zwrócono się o napisanie dramatu, na początku miał wątpliwości czy się tego podjąć, ale ostatecznie zgodził się i napisał śpiewogrę…
D.J.: … czyli „Kawalera księżycowego”, opowieść o Twardowskim. Premiera spektaklu odbyła się 7 czerwca 1939 roku na dziedzińcu Collegium Nowodworskiego UJ. Karol Wojtyła zagrał w nim postać zodiakalnego Byka.
S.DZ.: Tak. Adam Bunsch miał napisać sztukę o Wicie Stwoszu i tak powstały później „Ręce Stwoszowej Basi”, a Wiesław Gorecki - tekst poświęcony Adamowi Chmielowskiemu. Nie zdążył. Wybuchła wojna. W moim odczuciu to Karol Wojtyła właśnie zrealizował to niespełnione dzieło. Wiemy, że wszyscy się rozpierzchli. Tylko garstka „Rozbitków” ze Studia’39 spotykała się na tajnych spotkaniach z Kudlińskim i Juliuszem Osterwą, a potem z Mieczysławem Kotlarczykiem.
Są zasadniczo dwie wersje tekstu dramatu „Brat naszego Boga”. Wydaje mi się, że Wojtyła tę pierwszą wersję napisał już w czasie drugiej wojny światowej. Dał ten tekst Tadeuszowi Kudlińskiemu do przeczytania. Kudliński nie pamiętał czy to przeczytał, czy mu oddał. Tuż po zakończeniu wojny Wojtyła był jeszcze w krakowskim seminarium, a Kudliński przygotowywał jakieś większe wydawnictwo o krakowianach. Wybrał się wtedy do Wojtyły, do seminarium i odbył z nim rozmowę, podczas której zapytał czy Ten nie zechciałby napisać czegoś o Adamie Chmielowskim, mając w pamięci, że postacią Brata Alberta zajmował się wcześniej. Wojtyła delikatnie odmówił. Powiedział, że powziął osobistą decyzję, by do czasu święceń kapłańskich nie zajmować się literaturą. Sam później w swoich wspomnieniach napisał, że nad tym dramatem pracował jako wikary w parafii pw. św. Floriana w Krakowie. Być może była i trzecia wersja, która powstała w czasie wojny?
Kiedy przyglądamy się kolejnym tekstom dramatycznym napisanym przez Wojtyłę po „Bracie naszego Boga” to musimy mieć na uwadze fakt, że są one właściwie już medytacją...
D.J.: … dramaty „Przed sklepem jubilera” czy „Promieniowanie ojcostwa” pisane językiem współczesnym, wpisują się w Jego pracę naukową, duszpasterską. Zupełnie inne są np. powstałe w czasie okupacji teksty „Hiob” czy „Jeremiasz”…
S.DZ.: … zwane dramatami polonistycznymi. Są osadzone w retoryce języka biblijnego, staropolszczyzny i Młodej Polski. Jego styl nie jest jednolity. Przyglądając się także Jego twórczości poetyckiej, trzeba podkreślić, że język jakiego używa, wykorzystywana metaforyka, są przede wszystkim narzędziem do nazywania wielu rzeczy. Środki poetyckie dają mu płaszczyznę do opisywania wielu zjawisk, poprzez używanie skrótu, czego nie można np. zastosować w prozie. W ostatnim rozdziale mojej książki zatytułowanej „Romantyk Boży” poświęciłem temu tematowi kilkadziesiąt stron. We wspomnianym rozdziale cytuję również wypowiedź Czesława Miłosza, zasłyszaną w Pałacu Biskupów Krakowskich w dniu, gdy świat ujrzał „Tryptyk rzymski”. Nasz noblista podkreślił wówczas znaczenie tego - jak się okazało - ostatniego literackiego dzieła Wojtyły, które podpisał: Jan Paweł II, czyli jako Głowa Kościoła Katolickiego.
D.J.: Przywołuje tam Pan również inne słowa Miłosza, który z szacunkiem wyrażał się o wielkości Papieża-Polaka, zapowiedzianego przez polskich wieszczów romantycznych, którzy „znaleźli swoje spełnienie w człowieku potężniejszym niż królowie i docześni władcy tej ziemi”. Rozumiem, że tytuł Pana ostatniej książki poświęconej Janowi Pawłowi II nie mógł być inny. Tych, którzy cenią świetne pióro, mądrą literaturę, gorąco polecam „Romantyka Bożego”, wszystkie książki autorstwa p. Stanisława Dziedzica. Dziękuję Panu za spotkanie i rozmowę.