Świadkowie wiary
Sprawiedliwość drogą do miłosierdzia
Czy możliwe jest, aby osoba skrzywdzona przebaczyła sprawcy przemocy seksualnej, krzywdy, jakiej doznała będąc osobą nieletnią, w moim przypadku dzieckiem?
Nie mogę wypowiedzieć się w imieniu każdej osoby skrzywdzonej. Możliwe, że wiele z tych osób ma odmienne podejście. Zapewne część skrytykuje mnie po tym, co napiszę...
Zacznę od mojego wrażenia, że dziś chyba zbyt wielu zachłysnęło się miłosierdziem i straciło z pola widzenia sprawiedliwość. A przecież miłosierdzie i sprawiedliwość nie wykluczają się. Działają wspólnie dla dobra człowieka. Osobiście jestem wręcz zakochana w Bożej sprawiedliwości. Uczy mnie ona postrzegania świata i doznanych krzywd we właściwym świetle. Bóg nie zapomina, ale nas uczy...
Osoba skrzywdzona, aby zdrowieć potrzebuje sprawiedliwości. Potrzebuje jej po to, aby przez wyrok skazujący sprawcę usłyszała, że jej uwierzono. Ewentualnie, aby przez jego przyznanie się, mogła pójść dalej. Jakże męcząca jest wewnętrzna walka, aby przyznać przed samym (samą) sobą, że spotkała mnie krzywda, której nigdy nie wymażę z pamięci. Może kiedyś – choć w tej chwili wątpię – zatrze się pamięć ciała. Jednak sprawiedliwość jest niezbędna, aby postępować w procesie zdrowienia.
Sama nadal toczę bój ze sobą: co rusz wraca przeświadczenie, że nie wydarzyło się nic takiego, a nawet, że to wszystko wymyśliłam (Kryję w ten sposób mojego krzywdziciela!). Ta niestabilność jest czymś naturalnym przy tej traumie. Boża sprawiedliwość jest istotna i po to, bym na nowo mogła siebie oddać Bogu. Dlaczego? Dorosły człowiek, zdecydował się przywłaszczyć mnie sobie z powodu swej pożądliwości. Nigdy nie powinnam zostać zredukowana do poziomu rzeczy. Nie powinnam zostać ukradziona Bogu, który stworzył mnie, ale dla właściwego mi celu. Zostałam ukradziona, użyta, wewnętrznie zamordowana... Zniekształcono mi też obraz Boga: uznałam Go za współsprawcę doznanej przeze mnie krzywdy... Potrzebowałam ponad dwudziestu lat, aby zrozumieć, że Bóg nie przyzwala na takie czyny. Człowiek ma wolną wolę, a niestety niekiedy podejmuje bardzo złe decyzje.
W szukaniu odpowiedzi na postawione na początku pytanie, ważne są dla mnie słowa: „Jam jest Pan, Bóg twój, który cię wywiódł z ziemi egipskiej, z domu niewoli”. Przebaczenie rozumiem właśnie jako wyprowadzenie mnie z domu niewoli. Nie wiem, ile drogi przede mną, to zależy od wielu czynników, w tym od dostrzeżenia w realny sposób sprawcy.
Spróbowałam ocenić własne możliwości, własne siły i zdałam sobie sprawę, że z powodu panicznego lęku nie jestem w stanie spotkać się z tym człowiekiem. Tym bardziej, że on nie widzi w tym, co zrobił jakiegokolwiek zła. Możliwe, że nie doczekam się z jego strony prośby o przebaczenie. Nie mam co liczyć na to, że sam z siebie podejmie próbę przeproszenia mnie. Nie oczekuję przeprosin od tych, którzy nie mieli z tym nic wspólnego, a chcieliby niejako „za niego” przeprosić. Dobrze wiem, że to nie pomoże. Co rusz wraca przejmujący ból, że zostałam pozbawiona prośby o przebaczenie. Wtedy wraca prawda o tym człowieku.
Dlatego modlę się za kapłana, który mnie skrzywdził. Nie uważam tego za bohaterstwo. Nie próbuję się tym chwalić, bo dla mnie nie jest to jakaś trudność lub czyn heroiczny. To w jakimś sensie prezent dla mnie od Pana Boga. Dzięki tej modlitwie mniej się miotam.
Pisząc ten tekst, uświadomiłam sobie, że uwolnienie z więzienia zbudowanego dawno temu nie dokonuje się w magiczny sposób. Ta nić, która mocno związała mnie ze sprawcą, nie znika w niezwykły sposób. Po zgłoszeniu sprawy do delegata ożyły emocje, które przez wiele lat tkwiły pod skorupą racjonalizmu.
„Jam jest Pan, Bóg twój, który cię wywiódł z ziemi egipskiej, z domu niewoli”. Te słowa ukazują również, że ten, który skrzywdził, może być jak faraon: ma przebłysk wywołany utratą, jednak szybko wraca do zapalczywości, brak mu odpowiedzialności za dokonaną zbrodnię.
We mnie jest obecnie brak walki o ludzką reakcję ze strony tego, który trwa w zapalczywości zmodyfikowanego sumienia. Dostrzegam te ograniczenia i wiem, że nie ma sensu uderzać w gruby mur, wyczerpując swoje siły. Powinnam je zainwestować w poprawę jakości własnego życia.
Jak wspomniałam, codziennie modlę się za tego kapłana. Widocznie, stałam się na ten moment błogosławieństwem dla niego. Nie zapomniałam krzywdy, nie mówię, że z tego zła tryska dobro. Dla mnie niezrozumiałe jest twierdzenie, że Bóg z każdego zła wydobywa dobro. To jakaś forma usprawiedliwienia tych, którzy dopuścili się krzywdzenia dziecka, którzy nas zdeformowali i nieprzygotowanych posłali w świat.
Większość z nas, osób skrzywdzonych – o ile nie wszystkie – po omacku stara się odnaleźć pośród innych ludzi, którzy nie wiedzą o naszym wewnętrznym bólu. Jesteśmy na różnych etapach. Sama niedawno rozpoczęłam terapię, która nie jest łatwa.
Dla mnie drogą przebaczenia jest właśnie uświadomienie sobie realnych możliwości i zaprzestanie walki z wiatrakami. Także dar modlitwy za tego kapłana. Choć nadal wraca poczucie winy, podważanie zadanej mi krzywdy, powoli pod nogami czuję już silne podłoże. Nie wiem, co mnie czeka. Jednak pomimo lęku rozpoczynam – można powiedzieć – wiosenne porządki za pomocą terapii. Umacnia mnie również obecność życzliwych ludzi, którzy dostrzegają we mnie osobę bogatą w talenty. Są świadomi mych lęków, znają ich źródło, ale nie poganiają, nie zrywają ze mną kontaktu.
Tego życzę każdej osobie skrzywdzonej: życzliwych ludzi, którzy przez swoją postawę ukażą możliwości, dadzą oparcie w trudnych momentach, uradują się z kolejnych postępów. Życzę uwolnienia od sprawcy, który trzyma niewidzialną nicią.