Dziedzictwo
Środa Popielcowa dniem swawolnych mężatek?
Popielec to uroczysty dzień, w którym chrześcijanie rozpoczynają okres Wielkiego Postu. To święto pełne skupienia i wyrzeczeń. W liturgii podkreśla się marność żywota ludzkiego, posypuje się głowy popiołem i przygotowuje się na czterdziestodniowy okres pokutny. Wbrew temu, przez wiele dziesiątków lat Wstępna Środa była dniem dość psotnym i swawolnym.
Nie oznacza to, że Sarmaci nie uczestniczyli w Środę Popielcową w Mszy. Udawali się tłumnie do kościołów, korzyli się śpiewając postne pieśni i powstrzymywali się od pokarmów mięsnych, ale po wyjściu z Eucharystii pozwalali sobie na zabawy – ostatnie przed nastaniem Postu. Równie gromadnie udawano się wówczas do karczmy lub oberży (przybytki takie niemal zawsze ulokowane były tuż obok Domu Bożego, by rozmodleni wierni nie musieli zbytnio nadkładać drogi) i świętowano. Wstępna Środa (bo od Onego dnia wstępowano/ wkraczano w okres Wielkiego Postu) była dniem, który mężatki uważały za szczególnie należący do nich. Kobiety zamężne, matki dzieciom i gospodynie, zbierały się w gospodzie, gdzie wyprawiały „babską zabawę”. Polegała ona na tym, że do jutowego worka wsypywały popiół (nie był to święcony węglowy pył, ale wygarnięty spod pieca) i przywiązywały pakunek do kija. Z takim ekwipunkiem szły śpiewając i rozgrzewając się trunkami do gościńca. Tam tańczyły i broniły mężczyznom przejścia. Mężczyźni pokornie stali i dawali się zaczepiać. Na kocu kobiety porywały w tany swoich mężów i tanecznym krokiem pary szły do gospody, gdzie tańczono „na ostatni len” (ostatni taniec przed Postem, który gwarantować miał urodzaj lnu). Męsko–damskie towarzystwo bawiło się przy śpiewach, a rozochoceni panowie skakali przez ustawiony na środku gospody pień – „na owies”, by zboże to rosło tak bujnie i wysoko, jak ich skoki.
Doświadczone i zaprawione w małżeńskim stanie kobiety obwoziły po wsi dziewczynę, która miała najkrótszy, małżeński staż. Do takiej „parady” przygotowywano specjalny „pojazd”. Z taczki lub z półwozia, a kiedy pola spowijał śnieg z sanek, niewiasty robiły rodzaj „karety”. Na takim stelażu rozwieszały na czterech prętach dużą chustę. Siłą pociągową owego wehikułu były cztery kobiety. Wokoło tego nietypowego powozu szły ze śpiewem pozostałe mężatki. Ten rozochocony korowód zajeżdżał pod dom „najświeższej” mężatki – sadzał przemocą do tej dziwnej „karety” i wiózł do gospody przy śpiewie i muzyce. Po przekroczeniu progu karczmy kobieta musiała wykupić się gąsiorem wódki, dzbanem wina i piwa. Po opłaceniu „haraczu” dziewczyna miała obowiązek zatańczenia z każdą z kumoszek. Największą radość miały wiejskie mężatki, gdy w pobliskim dworze była świeżo upieczona żona – dziedziczka. Wówczas starsze mężatki zajeżdżały po nią tą samą karetą i obwoziły koło trawnika (po, tak zwanym, rondzie), za co dostawały hojny wykup.
Również młodzież psociła i swawoliła w Popielec. Najpopularniejszą zabawą było obsypywanie przechodniów popiołem. Były rożne metody na tworzenie tych popielnych pułapek. Często, wczesnym rankiem, chłopcy zakradali się do gospody, przy której drzwiach instalowali duże, okrągłe sito. Do owego przetaka przymocowywano sznurek. Kiedy ktoś przechodził przez drzwi, chłopcy szarpali za sznur, co powodowało wysypanie popiołu na nieszczęśnika. Oskar Kolberg pisał tak o dawnych miejskich zwyczajach popielcowych: przy kościołach, we Wstępną Środę po miastach chłopcy, studencikowie czatowali na wchodzącą do kościoła białą płeć, której przypinali na plecach kurze nogi, skorupy od jaj, indycze szyje, rury wołowe i inne tyra podobne materklasy. Tak zaś to sprawnie robili, że tego osoba dostająca nie czuła, bo to plugastwo było uwiązane na sznurku lub nici, do końca której była przyprawiona szpilka, zakrzywiona jak wędka. Więc chłopiec, do takich figlów wyćwiczony, byle się dotknął ową szpilką sukni, wraz i figla na osobie zawiesił. A ta, nic o tym nie wiedząc, pięknie przybrana i częstokroć dystyngowana, wchodziła do kościóła z dobrą miną, gdy tymczasem wiszącym na plecach kawalcem pustym głowom śmiech z siebie czyniła, którym się i sama, na koniec od kogo roztropnego uwolniona od wisielca, zarumienić musiała...
Bywało czasem, jak pisze Kolberg i tak, że jaki młokos rzucał na ziemię garnek, popiołem suchym napełniony, trafiając tym pociskiem tak blisko osoby, że popiół z garnka rozbitego, wzniesiony na powietrze, musiał ją obsypać, albo obkurzyć. Co zrobiwszy swawolnik, zawoławszy: - Popielec, Mości panie - lub Mościa pani! - albo panno! - uciekł. Że zaś nie każdy mógł znieść cierpliwie taki ceremoniał, sukni i oczom szkodliwy... trafiało się, że stąd wynikały zwady i bitwy.
Kościół długi czas walczył z tymi psotnymi elementami Środy Popielcowej, by zyskała należny pokutny, pełen skupienia charakter, bo nie jest to, jak myślał lud, ostatni dzień karnawału, a pierwszy Wielkiego Postu.