Imieniny: Cecylii, Wszemily, Stefana

Wydarzenia: Dzień Kredki

Świadkowie wiary

generał janusz brochwicz lewiński gryf fot. Archiwum Zgromadzenia Sióstr Matki Bożej Miłosierdzia

5 stycznia br. rano zmarł generał Janusz Brochwicz Lewiński, legendarny „Gryf”.

 

Uczestniczył w walkach II wojny światowej najpierw na froncie w 1939 roku, potem w różnych oddziałach zbrojnych, między innymi pod komendą por. Hieronima Dekutowskiego ps. „Zapora” i w powstaniu warszawskim jako dowódca grupy szturmowej batalionu „Parasol”, odznaczony Krzyżem Orderu Wojennego Virtuti Militari. Prezydent Lech Kaczyński awansował do stopnia generała brygady, a w listopadzie 2015 roku prezydent Andrzej Duda odznaczył Wielkim Krzyżem Orderu Odrodzenia Polski. Przez całe życie towarzyszył mu Jezus Miłosierny, którego obrazek otrzymał od swojej matki tuż przed wybuchem drugiej wojny światowej. Niżej artykuł publikowany w 83 numerze „Orędzia Miłosierdzia”, w którym o swoim życiu z Jezusem opowiada sam Generał.

BYŁ ZE MNĄ ZAWSZE

W mieszkaniu legendarnego „Gryfa”, dowódcy grupy szturmowej batalionu „Parasol” w powstaniu warszawskim, generała brygady w stanie spoczynku, członka Kapituły Orderu Wojennego Virtuti Militari i honorowego obywatela miasta stołecznego Warszawy Janusza Brochwicz Lewińskiego, na ścianie wisi oprawiony w ramki nieduży obrazek Jezusa Miłosiernego, trochę zniszczony, ale przechowywany jak relikwia. Widać, że jest stary i że był świadkiem niezwykłych wydarzeń..

Otrzymałem go od mojej matki dzień przed wybuchem II wojny światowej – opowiada Pan Generał – W sierpniu 1939 roku byłem na urlopie u mojej babci i matki w Wołkowysku, tam mieliśmy majątek niedaleko. Wojna wisiała w powietrzu. Moja matka, która przeżyła wojnę w 1920 roku, panicznie bała się hordy bolszewickiej. Przed odjazdem do mojego pułku, który stacjonował w Grodnie, dała mi ten niepozorny, niebieski obrazek Jezusa Miłosiernego i powiedziała: „Ten obrazek będzie cię chronił, on jest poświęcony, noś go z sobą”. Matka otrzymała go od księdza proboszcza w Wołkowysku, który powiedział jej, że ten obrazek ma wielką moc. Mama była bardzo religijną i świętą osobą. Nie tylko modliła się, chodziła do kościoła, ale także opiekowała się chorymi, rannymi, dziećmi… Prowadziła nawet małą szkółkę dla wiejskich dzieci, z zawodu bowiem była nauczycielką. Obrazek Jezusa Miłosiernego, który mi dała, włożyłem do mojej legitymacji wojskowej. Nosiłem go w mundurze lub w portfelu, gdy chodziłem po cywilu, ale zawsze miałem go z sobą.

Obrazek jest zatem jedną z najstarszych reprodukcji rysunku Jezusa Miłosiernego. Na rewersie nie podano ani miejsca druku, ani roku wydania, ani też żadnej modlitwy do Miłosierdzia Bożego. Jest tylko modlitwa do Chrystusa Króla obdarzona przez Penitencjarię Apostolską w 1922 roku odpustem zupełnym. Można przypuszczać, że ten obrazek ów proboszcz w Wołkowysku otrzymał od ks. Sopoćki, który znał to miasteczko, gdyż w nim przebywał jako kapelan wojskowy w latach wojny bolszewickiej w 1920 roku. Także modlitwa drukowana na rewersie wskazywałaby na ks. Sopoćkę, któremu idea Chrystusa Króla była szczególnie bliska. Wydaje się, że tylko on przed II wojną światową mógł owemu proboszczowi powiedzieć, jakie znaczenie ma obrazek Jezusa Miłosiernego. Faktem jest, że ten obrazek jest nie tylko ważnym przyczynkiem do historii kultu Miłosierdzia Bożego, ale także świadkiem niezwykłych wydarzeń w życiu Pana Generała. Pierwsze z nich miało miejsce już po trzech tygodniach od chwili, gdy go otrzymał.

Mój oddział walczył na wschodniej granicy z Rosjanami, którzy 17 września wkroczyli do Polski. Po trzech dniach zostaliśmy wzięci do niewoli. Wraz z czternastoma innymi oficerami zostałem postawiony przed sądem polowym NKWD i skazany na śmierć, mimo że miałem dziewiętnaście lat i byłem młodym podchorążym. Nie wiem, jak to się stało, że nie wykonano wyroku śmierci na miejscu, jak to uczyniono z innymi dziesięcioma oficerami, ale wsadzono mnie do pociągu wraz z czterema skazanymi i wieziono w głąb Rosji, by tam dopełnić egzekucji. Z tego transportu uciekłem i to był pierwszy cud. Po dwóch tygodniach samotnego marszu, ukrywając się przed ludźmi, dotarłem do Bugu. Przez rzekę w nocy łódką przeprawił mnie pewien człowiek. I tu też szczęśliwie przeszedłem niezauważony przez służby graniczne.

Lata okupacji dla wszystkich były trudne, ale szczególnie niebezpieczne dla tych, którzy walczyli o wolną Ojczyznę. O śmierć można się było otrzeć każdego dnia. „Gryf” – taki pseudonim w AK przyjął Janusz Brochwicz Lewiński – otarł się o nią jeszcze wiele razy w latach drugiej wojny światowej dowodząc oddziałami partyzanckimi na Lubelszczyźnie i grupą szturmową batalionu „Parasol” w powstaniu warszawskim. Dowodził słynną obroną pałacyku Michla na Wolskiej, podczas walk na Żytniej i pobliskich cmentarzach.

Obrazek był ze mną cały czas. Odparliśmy pięć szturmów na pałacyk Michla. 8 sierpnia na cmentarzu ewangelickim zostałem ranny. Pocisk trafił w brodę i cudem wyszedł bokiem, bo inaczej zginąłbym na miejscu. Upadłem na płytę grobową i straciłem przytomność. Wtedy wyszedłem z mojego ciała i uniosłem się do góry. Widziałem niebieskie niebo, pięknie świeciło słońce, było ciepło i zielony jakby wąwóz, w którym „fruwałem”. Przed mymi oczyma przesunął się film z mojego życia, od dzieciństwa… Widziałem twarz ojca i matki, sceny z dzieciństwa, młodości…, i partyzantkę. To było tak wyraźnie, jakbym patrzył na ekran w kinie i film oglądał. Gdy to się skończyło, poszedłem dalej, ale już był koniec tej zony i dalej iść nie mogłem. Następna, druga zona była dla mnie nieosiągalna, musiałem wracać. W pewnym momencie zobaczyłem tunel i na końcu moje ciało. Tam było tylko moje ciało, powłoka, ale ja byłem poza nim. Potem jakaś siła wcisnęła mnie w to ciało i zaczęło mnie wszystko boleć. Obudziłem się i zobaczyłem, że leżę na łóżku w szpitalu polowym. Jest życie po tym życiu, umiera tylko ciało, ale to, co z niego wyjdzie – nigdy nie umiera.

Na obrazu Jezusa Miłosiernego ołówkiem wypisana jest data: 5 X 1944. To dzień opuszczenia Warszawy po kapitulacji powstania i wyjście do niewoli ciężko rannego „Gryfa”, który ze szpitala polowego kanałami został wyniesiony z płonącego miasta.

Obrazek Jezusa Miłosiernego poszedł ze mną do niewoli. Byłem w obozach Lamsdorf (Łambinowice) i Murnau przez 8 miesięcy. Po oswobodzeniu z niewoli przez wojska amerykańskie był ze mną we Francji, w Anglii, gdzie byłem operowany. Potem w I Brygadzie gen. Sosabowskiego. W 1947 roku wstąpiłem do wojska brytyjskiego, do przybocznego pułku Gwardii Królewskiej. Służyłem przy królowej Elżbiecie II. Ten obrazek był ze mną w Palestynie, w Hajfie, w Sudanie, Egipcie, w Syrii, Gibraltarze, na Malcie, w Grecji, w Rumunii, Szkocji, Niemczech… Podróżował ze mną, zawsze mi towarzyszył. Uratował mnie w wielu wypadkach. Przez 20 lat pracowałem w brytyjskim wywiadzie. Znałem bardzo dobrze kilka języków i byłem wygodny do takiej roboty. Tu wiele razy uniknąłem śmierci w sposób cudowny. W Hajfie napadło nas dziesięciu terrorystów, a nas było tylko dwóch i wyszliśmy cało. Mój osobowy samochód przejechała dziesięciotonówka i też przeżyłem, choć byłem bardzo mocno połamany. Innym razem, gdy wracałem z patrolu w zonie brytyjskiej, Rosjanie, którzy byli po drugiej stronie rzeki, wpakowali w mój gazik 18 kul, ale ani jedna mnie nie dotknęła. Dwa razy byłem truty arszenikiem. Miałem też jechać na wojnę do Korei. Byłem już na liście i nie wiem, jak to się stało, że wycofali naszą grupę, skierowano mnie wtedy do Irlandii Północnej. Ten obrazek Jezusa Miłosiernego chronił mnie.

Towarzyszyła mu modlitwa. Matka, która ostatni raz widziała się z synem przed powstaniem warszawskim, nieustannie polecała go Bogu i Matce Najświętszej. „Synku mój – pisała – ten kwiatek jest z procesji Bożego Ciała. Taka tęsknota w duszy mej. Tak myślami często jestem z tobą. I stale za ciebie się modlę, prosząc Boga o zdrowie dla ciebie, by cię chronił od zła wszelkiego…”.

Miłosierny Jezus wiele razy uchronił mnie przed śmiercią, pomógł w trudnych sytuacjach, był dla mnie dobry, dlatego Go kocham, uwielbiam i będę Mu wierny aż do końca życia. Dla mnie ten obrazek jest jak ołtarz. Ja z nim żyję, zwierzam Mu się z tego, co przechodzę. Nie pójdę spać, dopóki nie porozmawiam z moim Panem Jezusem. I robię to codziennie.

Źródło: faustyna.pl

Oceń treść:
;