Komentarze
Tato, weź mnie za rękę
Z dużej galerii handlowej wychodzi ojciec z kilkuletnim synem. Taszczy spore pakunki. Logo firm na torbie świadczy, że byli niedawno w sklepie z zabawkami. - I czego ty jeszcze chcesz?! - słychać podniesiony, lekko zirytowany głos mężczyzny. - Przecież kupiłem ci robota, kolejkę, byliśmy na lodach! - Tato… - cichutko odpowiada chłopczyk. - Ja chciałbym tylko, żebyś mnie wziął za rękę.
Tradycyjnie od kilku tygodni media „grzeją” temat pierwszokomunijnych prezentów. Co jest w tym roku na topie, ile wypada dać, co kupić? Maj to „high sezon” dla sklepów, później zrobi się niemrawo aż do wakacyjnych wyprzedaży, więc każdy chce ugrać jak najwięcej. Takie są prawa rynku. Inna rzecz, że coraz częściej dla wielu osób pierwszokomunijne „świętowanie” niewiele ma wspólnego z wiarą, zatem całość uwagi skupia się na imprezie i souvenirach.
Zmaterializowane relacje
Problem prezentów, a co za tym idzie „zmaterializowania” naszych relacji, jest jednak znacznie szerszy. Zjawisko stanowi pochodną ogólnego procesu cywilizacyjnego, gdzie „mieć” jest ważniejsze od „być”. Narasta przekonanie, że wszystko można kupić - także miłość dziecka. Prezentami próbuje się zrekompensować fizyczną nieobecność, brak czasu, codzienne funkcjonowanie na różnych, niespójnych ze sobą orbitach. A kiedy dochodzi do konfrontacji, okazuje się, że nie ma o czym rozmawiać, ewentualnie rozmowa ogranicza się do wymiany ogólnych, niewiele znaczących sloganów. Rodzicie nie wiedzą, jakie problemy mają ich dzieci, jakie treści oglądają w internecie, co je trapi, a co cieszy. Narasta anonimowość. Szokujące, wręcz nieprawdopodobnie, dane podał jeden z portali internetowych: w pierwszą niedzielę ustawowego zakazu handlu w Galerii Mokotów w Warszawie pojawiło się blisko dziesięć tysięcy osób! Część zapewne udała się na obiad do któregoś z fastfoodów. A reszta? Przyszła obejrzeć wystawy zamkniętych sklepów? A może był to rodzaj ucieczki - przed sobą, nudą, pustką?... Na naszych oczach rośnie piramida samotności, bólu - tym bardziej dojmującego, że niesionego przez najmłodszych, najbardziej bezbronnych. Czyż niedzielne, rodzinne wyprawy do galerii handlowych - współczesnych świątyń - nie stanowią kwintesencji tego stanu rzeczy?
Kto nie lubi dostawać prezentów? Drobne upominki, słodycze znaczą dzieciństwo miłymi wspomnieniami - dla mojego pokolenia nie była sprawą oczywistą codzienna obecność cytrusów czy czekolady. Zabawki były siermiężne - zresztą trudno było je kupić. Dziś jest inaczej. Mamy wszystko. Problem polega na tym, że „spotkanie” nie zawsze musi równać się „prezent”. Jeśli tak się zdarza, jaki wtedy wysyłamy komunikat dziecku? Że spotkanie nie jest wartością samą w sobie. Uśmiech, dotyk, obecność muszą być „podrasowane” czymś materialnym. Materia jest ważna. Bez niej nie ma NAS!
Mamo, nudzę się!
Komunikat ów koduje się na długie lata. A potem wymagania rosną: laptop od chrzestnych, quad na Pierwszą Komunię, przelew na konto na „osiemnastkę” itp. Znana jest mi historia, kiedy sześcioletnie dziecko zaprosiło na urodziny tylko tych spośród swoich kolegów i koleżanek, co do których miało pewność, że zjawią się na przyjęciu z drogimi prezentami. A może to był pomysł rodziców? Tym gorzej dla nich.
Ilu z nas spotkało się z następującą sytuacją: cały pokój dziecięcy jest zastawiony zabawkami. A synek/córeczka mówi: „Mamo, tato, nudzę się!” W czym jest problem? Obstawiając nasze pociechy gotowcami, zwalniamy je z konieczności używania wyobraźni, ograniczamy ich fantazję. Bo wielobarwne wyobrażenia mają podane na tacy, zastępuje je świat wirtualnych gier na playstation. Ma to swoje poważne konsekwencje w życiu dorosłym. Czy dzieci tego chcą? Niekoniecznie. Zróbcie, Państwo, eksperyment: połóżcie przed trzylatkiem z jednej strony kolorowe, plastikowe gadżety, z drugiej - tłuczek do mięsa, miski, inne kulinarne sprzęty itp. Po które sięgnie? Obstawiam drugi wariant. Kto z Państwa w dzieciństwie bawił się w dom, kuchnię, budował zamki z piasku, niańczył szmaciane lalki, budował samochodziki z kapsli i kawałka drewna? Wszyscy. Źle było? Mamy dzisiaj deficyt wyobraźni?
Potrzebujemy siebie. Materia, choćby ubrana w najpiękniejsze formy, nie zastąpi obecności. Miłości nie da się kupić. Gotowce nie sprawią, że świat będzie lepszy. On po prostu stanie się uboższy wprost proporcjonalnie do tego, im więcej ich będzie obok.
Miłości nie da kupić
PYTAMY Małgorzatę Remiszewską, pedagoga w Katolickiej Szkole Podstawowej im. bł. ks. Jerzego Popiełuszki w Siedlcach.
Zarzucamy dzieci gadżetami. Bywa, że wypełniają one szczelnie ich pokoje, a dziecko staje smutne przed mamą i mówi: „Nudzę się!”. Gdzie leży problem?
Kupujemy dzieciom coraz wymyślniejsze zabawki z nadzieją, że mając nowy gadżet, zajmą się sobą na długie godziny, a my, zmęczeni całodzienną pracą, będziemy mogli odpocząć, mieć czas dla siebie. Zapominamy jednak o tym, że zabawka to tylko przedmiot, a dziecko, przychodząc z komunikatem: „nudzę się”, daje do zrozumienia, że potrzebuje naszej uwagi. Dzieci potrzebują zainteresowania dorosłych. To właśnie przez wspólne spędzanie czasu buduje się więź z dzieckiem. W pewnych sytuacjach wystarczy rozmowa, ułożenie puzzli, gotowanie czy budowanie zamku z klocków. Dziecko czuje wtedy, że jest dla nas ważne, bo dajemy mu to, co najcenniejsze: nasz czas. Pamiętajmy o tym, że żadna, nawet najdroższa, zabawka nie zastąpi dziecku nas i wspólnie spędzonych chwil.
Czy nie jest tak, że sami kwestionujemy zasadę, iż spotkanie bez „załącznika” może być wartością samą w sobie?
Mam wrażenie, że nieraz sami wrzucamy dzieci do kręcącego się kołowrotka. Wydaje się nam, że nie możemy odwiedzić bratanka, kuzyna bądź chrześnicy bez prezentu. Dzieci bardzo szybko przyzwyczajają się do takiej sytuacji. Ciocia, wujek, babcia czy dziadek kojarzą się im później z zabawkami, jakie od nich dostali, a nie z miłymi wspomnieniami, obecnością. Ogromną rolę odgrywają rodzice, których zadaniem jest uświadomienie najbliższym, że największą wartość dla dziecka ma wspólnie spędzony czas i zabawa, a prezenty to niekonieczny dodatek.
Niekiedy sami wkręcamy dziecko w tryby kultury materialnej, gdzie bardziej się liczy „mieć” niż „być”…
Niestety tak jest. Dzieci już od najmłodszych lat potrafią przechwalać się w grupie, kto ma lepszą zabawkę, tylko po to, aby wzbudzić zazdrość innych. „Kupują” sobie również w ten sposób przyjaciół, bo jeśli masz coś, czego nie mają inni, istniejesz w towarzystwie. Rywalizują ze sobą rodzice! Chcą, żeby to właśnie ich dziecko było najlepiej ubrane, miało modne gadżety. Rodzice mówią o tym głośno w domu, a dzieci to chłoną. To my - rodzice jesteśmy pierwszym wzorem do naśladowania dla naszych dzieci. Jeżeli dla nas ważniejsze jest „mieć” niż „być”, nie dziwmy się ich wyborom.
Skoro już kupujemy zabawki - jakie one mają być?
Dobra zabawka powinna pobudzać dziecko do kreatywności i aktywności, jednocześnie rozwijać i uczyć przez zabawę. Odpowiednio dobrana zabawka rozwija myślenie, koordynację. Wbrew pozorom im prostsza, tym bardziej pobudza do twórczej zabawy. Grające i świecące zabawki często są dla dzieci atrakcyjne tylko przez chwilę. Nie zapominajmy o zabawkach, które umożliwią nam wspólne spędzenie czasu, np. gry planszowe. Dobra zabawka otwiera drzwi do świata wyobraźni.
Kolejny dylemat - książka, gra komputerowa, elektroniczny gadżet?
Wydaje mi się, że smartfony, tablety i najnowsze gry nie zawsze są odpowiednimi prezentami. Oczywiście nie można odcinać młodych ludzi od techniki, która jest dzisiaj dostępna. Zanim jednak kupimy prezent dla nastolatka, zastanówmy się, co mogłoby sprawić mu radość. Może jakiś kurs, na którym mógłby rozwijać swoje zainteresowania i pasje, albo bilety do kina?
Wiele osób staje dziś przed dylematem: jak mądrze „rozpieszczać” dzieci?
Myślę, że należy kierować się tutaj złotą zasadą: „co za dużo, to niezdrowo”. Zdrowy rozsądek i konsekwencja w przestrzeganiu domowych zasad na pewno nam to ułatwi. Nie możemy też ograniczyć dzieciom wszystkiego, przecież sami również lubimy dostawać prezenty. Dziecko o wiele lepiej będzie wspominało dzieciństwo wypełnione miłością, troską i wspólną zabawą z rodzicami, niż czas, który samotnie spędziło w pokoju pełnym zabawek. Michel Quoist pisał: „Dzieci bardziej niż inni potrzebują mieć zupełną pewność, że są kochane przez tych, którzy mówią, że je kochają”.
Dziękuję za rozmowę.