Wywiady
To zaszczyt mieć kogoś takiego w rodzinie
Z Marią Stachurską, reżyserem filmu pt. Położna, o Sł. Bożej Stanisławie Leszczyńskiej, prywatnie mamą Anny Lewandowskiej – rozmawia Piotr Czartoryski-Sziler.
Stanisława Leszczyńska była Pani cioteczną babcią. Jak ją Pani zapamiętała?
Spojrzenie na nią zmieniło się u mnie z upływem czasu, wraz z doświadczeniem odkrywania jej życia. Jako małe dziecko zapamiętałam ją bardzo ciepło, natomiast już jako dorastająca dziewczyna spostrzegałam ją raczej jako osobę wzbudzającą respekt. Przynajmniej dzisiaj tak to mogę nazwać.
Pani cioteczna babcia opowiadała o traumatycznych przeżyciach z Auschwitz-Birkenau?
Nie pamiętam, żeby w domu o tym się mówiło, ona sama na pewno tego nie robiła. Bardzo dużo czasu spędzałam z jej synem, wujkiem Bronkiem, który opowiadał mi o sztuce, historii Polski, tradycjach itp., ale też nigdy nie mówił o wojnie. A to on prawdopodobnie najwięcej z nią rozmawiał, zapisywał pewne rzeczy. Ciocia była bardzo oszczędna w słowach, powściągliwa, cicha. Bardzo uprzejma, ale…. taka… wycofująca się.
Ale była już wtedy Pani świadoma faktu, że podczas drugiej wojny światowej pod okiem dr. Josefa Mengele odebrała w obozie ok. 3 tys. porodów i nie godziła się na zabijanie tych dzieci, wykazując się w ten sposób wielkim bohaterstwem?
Wiedziałam tylko, że była w obozie, że z niego wróciła i przeżyła tam coś ciężkiego. Miała na przedramieniu widoczne wytatuowane numery, ale nie zwracało się na takie rzeczy specjalnej uwagi. Mój kuzyn, najstarszy syn wujka Bronka, pamięta tylko tyle, że gdy pewnego razu w okresie świątecznym wpadł na Zgierską do babci i zaczął grać na fortepianie Cichą noc, ona poprosiła, aby zagrał jakąś inną kolędę. Pomyślał, że źle zagrał i spytał: „A co, nie podobało ci się, babciu?”. „Nie o to chodzi. Tylko wiesz, Niemcy w czasie świąt ją zawsze śpiewali w obozie” – odparła. Dopiero potem, gdy wystawiano Oratorium oświęcimskie napisane wg Raportu położnej z Oświęcimia przez Alinę Nowak na temat tamtych wydarzeń, historia jej życia zaczęła do mnie docierać. Niestety, nie widziałam go, mama nie zabrała mnie wtedy ze sobą do teatru. Gdy wróciła, powiedziała tylko: „Dobrze, że nie byłaś, bo to było bardzo ciężkie. Boże, co ta ciocia Stasia przeżyła”.
Rozumiem, że z biegiem lat historia jej życia coraz bardziej Panią intrygowała?
Tak, szczególnie po jej pogrzebie, w którym uczestniczyło ok. 30 uratowanych przez nią osób. Wtedy zaczęła docierać do rodziny myśl: „Ojejku, ona była bohaterką”. O jej życiu obozowym wiemy tylko z dokumentu Raport położnej z Oświęcimia. Bardzo długo szukałam świadków, osób, które Stanisławę znały. Docierałam do kobiet, których porody przyjęła w Auschwitz. Wciąż zadaję sobie też pytanie, jak te dramatyczne doświadczenia obozowe wpłynęły na jej późniejsze życie, na jej psychikę. Ona niemal nic nie mówiła o sobie. Ciężko pracowała ale zachowywała pogodę ducha.
Wtedy powoli zaczęła się rodzić w Pani myśl o filmie?
Ona dojrzewała we mnie długo, od lat myślałam o jego nakręceniu. Wielokrotnie rozmawiałam z moimi nieżyjącymi już wujkami i to oni inspirowali mnie do zrobienia filmu o ich matce. Przekazywali mi różne pamiątki po niej i dokumenty. Obecnie film jest jeszcze w trakcie realizacji, od czerwca zaczyna się postprodukcja. W filmie osobą przeprowadzającą przez jej życie jest jedna z wnuczek Stanisławy Leszczyńskiej. Mierzy się ona z tym, co przeżyła babcia i jej mama w obozie. A tym samym ja się z tym mierzę.
Trwa proces beatyfikacyjny Pani cioci. Jak świadomość, że ma się w rodzinie osobę świętą, wpływa na Pani życie?
To niewątpliwie zaszczyt mieć kogoś takiego w rodzinie. Nie patrzę jednak przez pryzmat tego czy jest ona świętą czy nie, bo każdy z nas jest powołany do świętości. Kiedy będzie świętą, to nie tylko dla mnie, czy naszej rodziny ale dla całego Kościoła. Świętość to jest relacja z Bogiem, a tę na pewno ciocia miała bardzo ścisłą. Pierwszą rzeczą, jaką zrobiła po wyjściu z obozu, było pójście do Brzeszcz – tak jak większość ludzi wtedy to uczyniła – i wstąpienie do kościoła. Najważniejsze dla niej było przyjęcie Komunii Świętej. Dopiero potem pojechała dalej, do Krakowa.
Modlitwa była dla niej bardzo ważna?
Tak. Pamiętam, że zawsze można ją było zobaczyć w kościele. Rano szła na Mszę Świętą do parafii Najświętszego Serca Jezusowego w Łodzi na Zgierskiej albo do troszkę dalej położonej jej pierwszej parafii, gdzie przyjęła wszystkie sakramenty i gdzie spoczywa, do kościoła NMP na pl. Kościelnym. Zawsze pilnowała modlitwy. Była bardzo zdyscyplinowana i bardzo wymagająca od siebie i od innych. Wzbudzała duży respekt w całej rodzinie. Na pewno była też bohaterką. Wspaniale wykonała zadanie, które było jej w życiu wyznaczone.
Dziękuję za rozmowę.