Wywiady
Ufajmy, ale nie rozkazujmy
Rozmowa z ks. prof. dr. hab. Arturem Katolo, pracownikiem naukowym Papieskiego Wydziału Teologicznego Włoch Południowych w Rende oraz Europejskiej Uczelni Informatyczno-Ekonomicznej w Warszawie, profesorem historii etyki medycznej, filologiem klasykiem, italianistą, anglistą, tłumaczem i autorem wielu książek.
Księże Profesorze, choroba jest częścią ludzkiego życia. Każdy z nas jej doświadczy. Jak patrzeć na nią z perspektywy wiary?
Ja patrzę bardzo naturalnie i nie tylko z perspektywy wiary. Musimy mieć świadomość, że nie wyeliminujemy chorób. One zawsze będą nam towarzyszyły, tak samo jak ból czy cierpienie. Czasami zapominamy, że ból jest dla nas pewnym znakiem: wskazuje, że w organizmie dzieje się coś złego, ale też ostrzega, by uszkodzonego narządu nie używać, nie spowodować jeszcze większych szkód. Podobnie jest z chorobą. To sygnał ostrzegawczy, który ma nas skłonić do myślenia. Od poziomu fizycznego można wejść dalej, na poziom duchowy. Choroba skłania do przemyślenia swojego postępowania. To właśnie w czasie choroby najbardziej weryfikujemy własną postawę wobec życia, drugiego człowieka i w końcu wobec Boga. Oczywiście, możemy o niej mówić jako o ósmym sakramencie, czyli okazji do jednoczenia się z Chrystusem, ale to już wyższy poziom. Najpierw patrzmy po ludzku...
Człowiekowi, który wierzy i praktykuje, łatwiej przyjąć rzeczywistość choroby?
Nie! Bywa nawet, że w takiej sytuacji zaczynamy myśleć magicznie. Pytamy Boga: „Panie, ofiarowałem Ci tyle różańców, odmówiłem tyle koronek i litanii, a ciągle jestem chory?”. Co wtedy? Mam tupać nogą i strzelać focha? W takim myśleniu ujawnia się postawa magiczna, a nie postawa wiary. Tak, wiarę można traktować magicznie! Można sobie myśleć: „Będę wypowiadać jakieś zaklęcia, dziesiątki różańców oraz koronek, będę rozkazywać Panu Bogu, krzyczeć, żeby dał pewną łaskę, bo ja tak chcę, bo się modlę...”. Zapominamy o słowach, które wypowiadamy w modlitwie „Ojcze nasz”. Nie pamiętamy o zdaniu: „Bądź wola Twoja, jako w niebie, tak i na ziemi”. Owszem, mogę prosić Boga, bo mam do tego prawo, jako istota wolna i rozumna. Mam prawo wypowiedzieć swoją prośbę i oczekiwać z pełną nadzieją na wysłuchanie, ale z drugiej strony - Pan Bóg nie musi nas od razu wysłuchać, On nie jest naszym chłopcem na posyłki.
Wszyscy pamiętamy paralityka z Dziejów Apostolskich, który żebrał w portyku Salomona. Prosił apostołów o jałmużnę, a dostał coś zupełnie cenniejszego, bo został uzdrowiony. My rozumujemy tak samo: chcemy wyzwolić się z dolegliwości i o to prosimy, ale jeśli z choroby nie wychodzimy i chorujemy dalej, to nie myślimy o tym, że możemy dostać coś znacznie większego ponad to, co chcemy. Nie znamy planów Boga. Szalona mentalność ludzi XXI w. polega na tym, że chcielibyśmy wyręczać Go w wielu sprawach i rozkazywać Mu. Chcemy, by we wszystkim nas słuchał. Zapominamy, że to On jest Bogiem, a nie my.
Nie zawsze zdajemy sobie sprawę z tego, że Pan Bóg uzdrawia nie tylko fizycznie...
Tak, oprócz uzdrowień fizycznych są także duchowe. W medycynie starożytnej i średniowiecznej powtarzano, że zdrowe ciało jest zdrowiem duszy, a zdrowie duszy zdrowiem ciała..., ale niekoniecznie musi to iść ze sobą w parze. Niemniej już wtedy zwracano uwagę na zdrowie duszy. Tak, można być chorym fizycznie, ale zdrowym duchowo. Zdrowy duch jest ważniejszy niż zdrowe ciało. W starożytności chrześcijańskiej żył pewien sparaliżowany mężczyzna, był żebrakiem. Z wyproszonych pieniędzy kupił sobie zwój Pisma Świętego. Potem prosił przechodzących obok niego pątników, aby przeczytali mu jakiś fragment. Po pewnym czasie użebrane pieniądze zaczął oddawać innym potrzebującym i biednym. Choć sam miał niewiele, chciał się dzielić z bliźnimi. Nigdy nie doznał uzdrowienia ciała i do końca pozostał ułomny, ale pozyskał zdrowie ducha - stawiał je wyżej niż sprawność fizyczną. Kiedy umierał, powtarzał: widzę niebo, wracam do domu Ojca! To niesamowita postawa! Niektórzy mogliby wręcz pomyśleć, że oszalał.
Zgadza się, bo dziś bardziej doceniamy zdrowe ciało, a nie duszę...
Dziś ciało ma być nie tylko zdrowe, ale i piękne, wyrzeźbione, szczupłe. Trzeba jednak zapytać: co kryje się wewnątrz takiego „pięknego” ciała? Co skrywa ta zewnętrzna powłoka? Kiedy człowiek jest skoncentrowany tylko na tym, co zewnętrzne, zapomina o tym, co duchowe. W swoim leksykonie o świętych zwróciłem uwagę na to, co robili i jakie pełnili dzieła. Oni naprawdę kierowali się sercem, a nie tym, by mieć dobry PR wśród społeczeństwa. Nie służyli potrzebującym, aby zdobyć popularność i uznanie. Nie chcieli na swojej działalności zbić jakiegokolwiek kapitału. Tak, w ich czasach ludzie też mieli takie pragnienia jak dziś, wtedy też istniały układy polityczne, ekonomiczne, dworskie, ale opisywani święci byli ponad tym wszystkim. Nie robili niczego dla poklasku, pomagali raczej po cichu, bez rozgłosu. Przychodzi mi na myśl np. postać św. Antonina z Florencji, żyjącego na przełomie XIV i XV w. Był dominikaninem, arcybiskupem Florencji, teologiem i prawnikiem. Kiedy wybuchła epidemia dżumy i przyszło trzęsienie ziemi, osobiście opiekował się chorymi. Nie brzydził się nimi, nie bał się ich, z własnego majątku dawał pieniądze na wsparcie chorych. Nie organizował zbiorek, ale dawał od siebie. Takich postaci jest bardzo dużo. Dziwne, że nie mówi się o nich, o tym, jak pomagali w ciszy, ze skromnością. Ich postawa wynikała z nauczania Pana Jezusa, który przykazywał: „Niech nie wie twoja prawa ręka, co czyni lewa”. Po latach stali się patronami w chorobach. Hagiografia zrobiła z nich istoty nadprzyrodzone, ale oni byli ludźmi z krwi i kości, zaangażowanymi w codzienną, zwyczajną pracę na rzecz otaczającego świata.
W przygotowanym niedawno przez Księdza leksykonie możemy przeczytać o 200 świętych patronach, których warto prosić o pomoc w różnych chorobach. Nie spodziewałam się, że jest ich tak wielu...
Dałoby się znaleźć jeszcze więcej. W publikacji wyodrębniłem 76 różnych chorób i według tego klucza dobierałem konkretnych świętych. Niektórzy są patronami w kilku chorobach jednocześnie. Z epidemią łączymy np. św. Rocha, a zapominamy o św. Antoninie z Florencji, Archaniele Rafale, Cyprianie z Kartaginy, św. Franciszku z Asyżu, Januarym z Benewentu, św. Józefie Benedykcie Cottolengo czy św. Karolu Boromeuszu...
Opisywani przez mnie święci pomagali, żyjąc na ziemi, a teraz wstawiają się za nami, będąc w niebie. Pomagają, jeśli w to wierzymy i jeśli się modlimy. Pamiętajmy jednak, że nasza modlitwa ma być pełna zaufania, a nie rozkazywania. W leksykonie znajdziemy konkretne modlitwy do świętych. W tych tekstach widać odwołania do konkretnych dzieł i czynów danego patrona, do ich postawy życiowej. W słowie wstępnym do leksykonu umieściłem przestrogę, by nie patrzeć na tę książkę jako na zbiór zaklęć zdrowotnych. To raczej świadectwa o ludziach, którzy żyli na ziemi i ubogacali społeczność, w której mieszkali, a dziś orędują za nami u Boga.
Święci zawsze nas czegoś uczą. Co mówią o przeżywaniu i przyjmowaniu choroby?
Jako przykład podam św. Finę z San Gimignano. Żyła w XIII w. W martyrologium czytamy, że „od najmłodszych lat z ogromną cierpliwością znosiła długą i ciężką chorobę, ufając tylko Bogu”. Święci uczą ogromnej cierpliwości, męstwa i ufności Bogu. Pokazują też, jak towarzyszyć chorym. Przykład daje młody jezuita św. Alojzy Gonzaga. Pochodził z rodziny książęcej. Gdy w Rzymie wybuchła zaraza dżumy, zaczął pomagać w szpitalu. Idąc przez miasto, spotkał umierającego mężczyznę. Wziął go na plecy i osobiście zaniósł do szpitala. Niestety, zaraził się i trzy dni później umarł. Dał przykład osobistej pomocy chorym, nie brzydził się ich ani nie bał. Został patronem chorych na AIDS.
Święci uczą nas dostrzegać chorych, pokazują, że tacy ludzie ciągle są wśród nas. Wskazują, by nie uciekać przed cierpiącymi i nie dawać im uniwersalnych rad. Wielu z nas wydaje się, że znamy receptę na wszystko, że wiemy, co trzeba zrobić, by inni byli zdrowi i szczęśliwi. Nie, nie ma czegoś takiego jak uniwersalna rada. Każdy przeżywa chorobę na swój sposób, każdy znosi cierpienia inaczej, bo różnimy się przecież od siebie. Pan Bóg nie stworzył nas według jednego wzoru. Każdy jest jedyny w swoim rodzaju. My mamy przede wszystkim docierać do chorych, szanować ich i dostrzegać ich wartość; pamiętać, że chory to też człowiek, taki sam jak my... Ecce homo...
Dziękuję za rozmowę!