Felietony
Wolność nieposiadania racji
Jak mamy nie sądzić, skoro jest to naturalny proces, który pozwala nam się odnaleźć w świecie społecznym? Czyżby Jezus wzywał nas do czegoś niemożliwego?
Dwóch mnichów wiodło żywot w sąsiadujących ze sobą celach. Jeden był wzorem ascetycznego życia: spał zaledwie cztery godziny na dobę, jadł dwa daktyle i trzy orzechy – tyle tylko, żeby przeżyć, większość zaś swego czasu spędzał na wznoszeniu ducha ku Bogu. Wśród postów i modlitw od czasu do czasu podglądał przez dziurkę w ścianie, co się dzieje u sąsiada.
Drugi mnich wiódł żywot bardziej światowy – spał dłużej, jadł więcej, a czasami przyjmował gości i prowadził z nimi długie rozmowy. Zdarzało się nawet, o zgrozo, że odwiedzały go kobiety. Wszystko to było wystarczającym argumentem dla ascety, aby wyrobić sobie niezbyt pochlebne zdanie na temat brata.
Pewnej nocy pobożny mnich, wyczerpany pracą, zasnął kamiennym snem. Śniło mu się, że razem z sąsiadem stanął przed Bożym majestatem. Bóg zapytał ascetę: Nie wiem, co począć z twoim współbratem – wysłać go do piekła czy też przygotować mu miejsce w niebie? Ty zdecyduj!
Wzorowy mnich, zdjęty trwogą, powiedział pokornie: Kimże jestem, Panie, abym mógł ocenić życie mego brata? Sąd należy do Ciebie, nie do mnie. Bóg jednak kontynuował: Teraz się wymawiasz od odpowiedzialności!? A przecież tyle razy osądzałeś go w sercu. Widziałeś jego obfite posiłki, długi spoczynek i barwne rozmowy, ale nie widziałeś jego serca, które bolało nad swoimi zaniedbaniami. Nie dostrzegałeś jego łez wylewanych potajemnie. Zakryte przed twoimi oczami były jego intencje! Zlany potem zakonnik obudził się i z ulgą stwierdził, że był to tylko sen…
Historyjka może trochę naiwna, ale jakże prawdziwa. My też przecież ciągle wydajemy opinie, sądy i wyroki. Mamy dziurkę, przez którą obserwujemy innych. Nie zdajemy sobie sprawy z tego, że nasza perspektywa jest mocno ograniczona, że zauważamy tylko tyle, ile można zobaczyć przez mały otwór. Kłócimy się, zaciekle broniąc własnych racji, przywołujemy kolejne argumenty mające być potwierdzeniem tego, co rzekomo widzieliśmy, słyszeliśmy i co pamiętamy.
Kiedy fakty stają się artefaktami
Przyjrzyjmy się, jak powstają sądy dotyczące innych ludzi. Jako gatunek homo sapiens szczycimy się naszym intelektem, który ma fenomenalne zdolności logicznego myślenia, analizowania, wyciągania wniosków, udowadniania. Świadomy namysł świetnie się sprawdza i zazwyczaj wystarcza, gdy otaczające nas wydarzenia i sprawy są konkretne i logiczne. Trudniej jednak sobie radzi w świecie społecznym – pełnym emocji, szczegółów i zawiłych kontekstów. W sytuacjach wieloznacznych i niejasnych, a takich jest najwięcej w relacjach międzyludzkich, inicjatywę przejmuje starsza siostra intelektu – intuicja.
Jest ona pomostem między tym, co się dzieje w nieświadomości, a tym, czego doświadcza świadomość. Chroni nas przed zagrożeniem fizycznym, pozwala uniknąć niebezpieczeństwa, które może grozić nam w grupie społecznej. W niezauważalny dla nas sposób śledzi każde spotkanie, a jej uwagi nie umkną najdrobniejsze elementy interakcji między ludźmi. Wychwytuje subtelne sygnały wysyłane przez znajomych i obcych. Czy rozmówca patrzy w oczy, czy też unika spojrzenia? Czy postawa jego ciała jest otwarta i przyjazna, czy też zamknięta i wycofana? Jaki jest ton jego głosu? Czy ręka podana na powitanie ściska mocno, czy słabo? Intuicja zwraca uwagę na wszystkie poruszenia mięśni twarzy, umie rozpoznawać intencje innych osób, ich sympatię czy też antypatię względem nas. Potrafi wyczuć, jakie emocje wywołują w ludziach nasze słowa czy gesty. Kojarzy obrazy, wspomnienia, fakty oraz odczucia, których doświadczamy. Na tej podstawie tworzy całościowy ogląd i w ułamku sekundy wyciąga wniosek: zagrażające – bezpieczne, przyjemne – nieprzyjemne, zbliż się – uciekaj. Tu właśnie jest źródło naszych sądów o innych ludziach. Formułujemy je nie w logiczny sposób, chłodno rozważając argumenty, ale posługujemy się głównie intuicją, która wykorzystując wszystkie dane, działa poniżej progu świadomości.
Przykład. Wyobraź sobie, że z grupą znajomych planujesz sobotni wieczór. Proponujesz, aby wspólnie przygotować kolację i zaprosić na nią dawno niewidzianego przyjaciela. Kilka osób żywo reaguje i przystaje na propozycję. Ktoś jednak mówi: Nie podoba mi się twój pomysł. Lepiej chodźmy razem do kina. Większość grupy z entuzjazmem to podchwytuje. A co się dzieje w twojej głowie? Intuicja ma pełne ręce roboty. Nie wystarczą jej fakty, które przecież w tej sytuacji nie są skomplikowane – zwyczajna rozmowa. Z największą precyzją rejestruje wszystkie obrazy towarzyszące dyskusji. Jaki wyraz twarzy miała osoba proponująca kino? W którą stronę patrzyła? Jakim tonem mówiła? Jak reagowali inni? Twoja intuicja korzysta również z pamięci. Natychmiast sięga do miejsca, w którym zapisane są wspomnienia kojarzące się z tą sytuacją. Przypomina ci, jaką pozycję zajmujesz zazwyczaj w grupie, czy inni cię słuchają, czy raczej lekceważą. Do tego dochodzą jeszcze emocje, które właśnie przeżywasz, oraz te, które pamiętasz z podobnych sytuacji (a zdarzało ci się już nieraz, że twój głos nie mógł się przebić przez głośniejsze propozycje innych). Ostateczny werdykt intuicji brzmi: to było nieprzyjemne, trzymaj się od tego człowieka z daleka. Oczywiście nie analizujesz tego skomplikowanego procesu, gdyż intuicja w ułamku sekundy wykonała go zupełnie nieświadomie. Jaka myśl pojawi się w twojej głowie na temat osoby proponującej kino? Czy nie coś w rodzaju: Jak można być tak niewrażliwym i zamkniętym na głos innych?! Ten człowiek powinien poważnie przemyśleć swoje zachowanie!
To jest właśnie sąd (w łagodnej wersji, bo ostrzejsza bywa opatrzona nieparlamentarnymi wyrazami). Czy wyciągnęliśmy go na podstawie faktów? Ależ skąd! Czy ma on wiele wspólnego z osobą, o której właśnie pomyśleliśmy, że jest zamknięta i niewrażliwa? Niezupełnie. Ona może po prostu woli kino od wspólnej kolacji. Głównym zadaniem intuicji nie jest to, żeby logicznie myśleć, ale żeby ochraniać dobre samopoczucie naszego „ja” – nie narażać go na szwank w kontaktach z innymi ludźmi oraz zapewnić mu bezpieczne miejsce w grupie. Dlatego z sądów, które tworzymy na temat ludzi, często więcej możemy się dowiedzieć o nas samych niż o innych.
Pamięć – przyjaciel na dobre i na złe
Intuicja posługuje się wiedzą, którą gromadzimy przez całe życie. Pamięć emocjonalna działa, nim nauczymy się chodzić, mówić i liczyć. Nasz mózg ma niewiarygodne wręcz zdolności zapamiętywania. Pamięta nie tylko poczet królów Polski, stolice państw europejskich, tabliczkę mnożenia, ale również mnóstwo niepotrzebnych wydawałoby się szczegółów, uczuć, zapachów, przygód, spotkań. Wszystko, co nasze emocje uważają za ważne i ciekawe, zostaje utrwalone. To głównie dzięki uczuciom pamięć wie, co ma zapisać. Większości wspomnień jesteśmy nieświadomi i nie mamy do nich bezpośredniego dostępu. Mimo to w znaczący sposób wpływają one na to, co myślimy, jak się zachowujemy i jakie podejmujemy decyzje.
Pamięć, choć genialna, ma jednak pewną wadę – skłonność do przekręcania i koloryzowania. Nie jest to kamera, która wiernie zapisuje kolejne sceny. Rafał Ohme w swojej książce Emo Sapiens porównuje pamięć do siedzącego w głowie, zakochanego w nas montażysty, który ciągle podlizuje się naszemu „ego”, wybierając pasujące mu sceny, dokładając stronnicze komentarze (sądy!) – umniejsza nasze wady, a dowartościowuje racje. Pamięć dopuszcza się zniekształceń podczas zapisywania, przetwarzania i wydobywania wspomnień. Zazwyczaj pamiętamy siebie jako bardziej prawych, przyzwoitych, dowcipnych, skłonnych do porozumienia. Jaki jest cel takich zniekształceń? Obrona własnej wartości. Zrobimy wiele, aby ocalić dobre mniemanie o sobie i ochronić się przed bolesną czasem prawdą.
Wewnętrzny sędzia
Bywa jednak, że miejsce zakochanego w nas montażysty przejmuje wewnętrzny sędzia, który próbuje kontrolować nasze widzenie siebie i innych ludzi. Jest on święcie przekonany, że jego krytyczny ogląd jest jedynym właściwym. Nie znosi sprzeciwu i walczy z każdym, kto próbuje pokazać mu inną perspektywę.
Osoby z surowym sędzią w sobie działają według trzech ogólnych scenariuszy, z których zazwyczaj jeden jest najbardziej widoczny: albo zbyt surowo oceniają siebie, albo krytycznie patrzą na ludzi, albo obawiają się surowej oceny ze strony innych.
Ktoś, kto ma większą skłonność do koncentrowania się na sobie, skrupulatnie zauważa wszystkie swoje przewinienia, pomyłki, grzechy, niedociągnięcia. Błędy wykorzystuje do tego, aby się obwiniać i potępiać. Boleśnie katuje się swoją niedoskonałością, śniąc o ideale, którego i tak nie będzie w stanie osiągnąć. Taki sposób patrzenia na siebie jest obciążony skłonnościami depresyjnymi – jak tu się cieszyć z życia, skoro jestem tak niedoskonały. Wydawać by się mogło, że osoby udręczone sobą będą bardziej wyrozumiałe dla innych. To jednak tylko pozory.
Do drugiej grupy należą ludzie, u których wewnętrzny sędzia zajmuje się ocenianiem i krytykowaniem innych. Zazwyczaj brak im miłosierdzia, zrozumienia i łagodności. Zainteresowani są głównie wyszukiwaniem i piętnowaniem uchybień, wad oraz potknięć. Koncentracja na innych odwraca uwagę od nich samych, gdyż pod ostrą krytyką ludzi ukrywają boleśnie sączące się oskarżanie samych siebie.
I ostatnia możliwość – lęk przed krytyką ze strony otoczenia. Tacy ludzie często zamykają oczy na to, że sami siebie potępiają, nie widzą też, że są zbyt surowi dla innych. Obawiają się natomiast, że może ich spotkać osąd ze strony bliźnich. To scenariusz o zabarwieniu paranoidalnym.
Osoby z nadmiernie panoszącym się wewnętrznym krytykiem same były kiedyś poddawane surowym ocenom i osądom ze strony bliskich. Im wcześniej się to zaczęło, tym bardziej weszło im w krew. Osądzanie stało się pryzmatem zniekształcającym podejście do siebie i do innych.
Sąd, miara i belka
Nie sądźcie, a nie będziecie sądzeni; nie potępiajcie, a nie będziecie potępieni (Łk 6,37).
Jak mamy nie sądzić, skoro jest to naturalny proces, który pozwala nam się odnaleźć w świecie społecznym? Czyżby Jezus wzywał nas do czegoś niemożliwego?
Warto pamiętać, że nasze sądy o innych nigdy nie są do końca prawdziwe. Intuicja robi bowiem wszystko, żeby zaoszczędzić nam upokorzeń, przykrych uczuć, poczucia wykluczenia, niewygody (zwłaszcza jeśli doświadczyliśmy ich w życiu wiele razy). Dlatego jest nadwrażliwa na wszelkie sygnały o tym świadczące (rzeczywiste bądź wyobrażone). A że jest mało precyzyjna, to często może nas wprowadzić w błąd. Sądy o innych pozwalają się poruszać w świecie społecznym (często z trudnością), ale ich zasadniczym mankamentem jest to, że mają ograniczoną perspektywę i są zniekształcone przez nasze nastawienie, historię, obawy, uprzedzenia, pragnienia. Widzimy zaledwie tyle, ile mógł zobaczyć wzorowy mnich przez dziurkę w ścianie.
Dlatego, wydając sądy, musimy być ostrożni. Człowiek mądry, słuchając swojej intuicji i rozumu, będzie świadomy, że widzi zaledwie fragment rzeczywistości. Jego opinia na temat innych pozostanie wyrazem subiektywnej perspektywy i nie będzie rościć sobie prawa do całościowego i jedynie prawdziwego oglądu.
Odmierzą wam bowiem taką miarą, jaką wy mierzycie (Łk 6,38).
Miarą większości naszych sądów o innych jesteśmy my sami. Intuicja i pamięć, którymi się posługujemy, dbają przede wszystkim o to, żeby ochronić nasze „ja”. Stąd tak zawężona, egocentryczna perspektywa. Zakochany w nas montażysta zrobi wszystko, żeby podkolorować, usprawiedliwić i upiększyć obraz naszej osoby. Surowy krytyk odwrotnie – jest raczej zainteresowany tym, żeby widzieć wyłącznie wady. I w jednym, i drugim wypadku w centrum stoi nasze „ja”. Potrzebne jest poszerzenie perspektywy, aby brać pod uwagę nie tylko własny punkt widzenia, ale również innych. Niektórzy nazywają tę umiejętność empatią – zdolnością wejścia w cudze buty. Inni mówią po prostu o miłości, która potrafi się wznieść ponad szukanie własnych korzyści. Na marginesie warto zauważyć, że bezpośrednio przed ostrzeżeniem na temat sądów Jezus mówi o miłości nieprzyjaciół.
Montażysta i krytyk patrzą jednostronnie. Pierwszy zauważa zalety i ukrywa wady, drugi odwrotnie – skupia się na porażkach i nie docenia sukcesów. Miłość umie patrzeć całościowo, realnie, bez zniekształceń. Jest dumna z zalet i sukcesów. Widzi porażki, ale potrafi wyciągnąć z nich wnioski i podjąć wysiłek zmiany.
Czemu to widzisz drzazgę w oku swego brata, a nie dostrzegasz belki we własnym oku? Jak możesz mówić swemu bratu: „Bracie, pozwól, że usunę drzazgę, która jest w twoim oku”, podczas gdy sam belki w swoim oku nie widzisz? Obłudniku, usuń najpierw belkę ze swego oka, a wtedy przejrzysz, ażeby usunąć drzazgę z oka brata swego (Łk 6,41–42).
Zamiast się zajmować innymi, powinniśmy patrzeć głównie na siebie. Sądy bowiem, które wypowiadamy, więcej mówią o nas niż o ludziach, których dotyczą. Przyjrzyj się więc sobie. Sprawdź, dlaczego tak zniekształcasz obraz swojego brata. Co w twoim wnętrzu potrzebuje przemiany, nawrócenia? Wtedy, być może, twoje oko wyzdrowieje, prawdziwiej spojrzysz na innych i pozwolisz im na to, by byli tacy, jacy są. I będziesz się cieszył wolnością człowieka, który nie zawsze musi mieć rację. |
Tomasz Gaj – ur. 1974, dominikanin, absolwent teologii PAT oraz psychologii SWPS, ukończył podyplomowe studium terapeutyczne w Laboratorium Psychoedukacji, współautor książki Sankofa. Nie zmarnuj życia, pracuje w Dominikańskim Ośrodku Formacji i Rozwoju TABGHA, mieszka w Łodzi.