Felietony
Współcześni niewierni Tomasze
Na bilbordach w całej Polsce można się natknąć na hasła przypominające, że szkoła w naszym kraju jest publiczna. W podtekście można się doczytać, że skoro ma właśnie taki charakter, to nie ma w niej miejsca dla katechezy
W polskim szkolnictwie są jednostki prywatne czy społeczne albo nawet wyznaniowe. Właścicielami szkół mogą być rodzice, stowarzyszenia czy związki wyznaniowe. Szkoła publiczna nie oznacza tylko, że jest finansowana ze środków publicznych – chodzi przede wszystkim o to, że ma strzec szeroko rozumianego interesu publicznego. Zawsze otwarte, oczywiście, pozostaje pytanie, w jaki sposób definiować ten interes.
Media rozpisują się ostatnio o zjawisku wypisywania się młodzieży z lekcji katechezy. Nawet w pismach o charakterze lewicowym możemy się spotkać z opinią, że nie chodzi tu o manifestowanie takich czy innych przekonań ani tym bardziej o kontestowanie religii jako takiej. Najczęściej u podstaw takich wyborów tkwi chęć posiadania więcej czasu wolnego. Niestety, martwić mogą akcje propagandowe, które próbują skłonić jak największą liczbę uczniów do pożegnania się z katechezą. W warunkach wolności słowa takie zjawisko może nie dziwić, choć z drugiej strony – w podobnych akcjach być może jest drugie dno. Może chodzić o walkę z religią.
Ewangelia pod strzechy
Obecność katechezy w szkole to dzisiaj już prawdziwe wieki. Z punktu widzenia historii suwerennego państwa polskiego także możemy powiedzieć, że zjawisko to towarzyszyło nam niemal od początku. Jeśli cezurą czasową jest tutaj 1989 r., wprowadzenie katechetów do szkół w 1990 r. oznacza, że ówczesnym duszpasterzom i politykom towarzyszyła intuicja, iż taka jest potrzeba.
Najpierw o tej potrzebie można mówić z perspektywy Kościoła. Nie ma co ukrywać, że w jego żywotnym interesie leży dotarcie z przesłaniem ewangelicznym do jak najszerszej grupy odbiorców. Duszpasterze i katecheci dzięki swej obecności w szkole nie tylko obejmują swą troską dzieci i młodzież, ale też mają kontakt z nauczycielami i administracyjnymi pracownikami szkoły. W większości przypadków obecność ta zaowocowała nawet przyjaznymi relacjami, a zmiany wikariuszy wynikające z upływu czasu niejednokrotnie kończą się organizowaniem delegacji w kurii biskupiej z prośbą o przedłużenie ich pobytu w konkretnej wspólnocie.
Na uwagę zasługuje w tym miejscu także perspektywa społeczna. I znów nie ma co ukrywać, że budzi ona największe kontrowersje, które były obecne w Polsce od samego początku i z różną siłą dawały o sobie znać w wydaniu poszczególnych partii politycznych czy ruchów społecznych. Najczęściej zarzuty dotyczą kwestii finansowania katechezy w szkole publicznej oraz postulatu tzw. neutralności ideologicznej. Jeśli chodzi o kwestie finansowe, trzeba pamiętać, że obecność katechezy w murach szkoły publicznej jest swego rodzaju inwestycją. Programy katechetyczne nie sprowadzają się przecież jedynie do sakramentów. Już samą możliwość poznania Biblii jako źródła wartości, które uformowały tożsamość Europy i naszego narodu, trzeba w tym miejscu uznać za wartość samą w sobie. Do tego dochodzi ogromna ilość treści związanych z moralnością, odpowiedzialnością, a nawet z postawami pro-obywatelskimi. Aby krótko podsumować ten wątek, wystarczy podkreślić, że w zakładach karnych i aresztach śledczych nie mamy do czynienia z nadreprezentacją ministrantów, oazowiczów czy innych członków ruchów religijnych. Najczęściej są tam natomiast ludzie zupełnie niezwiązani z Kościołem i jego formacyjną działalnością. Oznacza to, że związek nauczania kościelnego z kształtowaniem moralności opartej na wrażliwości na drugiego człowieka jest oczywisty.
Nie tylko o sakramentach
Jeśli mowa o zagadnieniach związanych z moralnością, należałoby sobie także postawić pytanie: czy w Polsce, a więc w kraju, którego początki zbiegają się z początkami chrześcijaństwa na tym terenie, naprawdę niepotrzebna jest wiedza odnosząca się do obecności katedr i architektury sakralnej, sztuki i muzyki religijnej? Podobne pytanie można postawić odnośnie do literatury inspirowanej Pismem Świętym i sposobu myślenia wywiedzionego z dorobku chrześcijańskich filozofów. A co z nauczaniem Jana Pawła II, którego tak głośno oklaskiwaliśmy? Czy nie potrzeba dzisiaj mówić o wrażliwości franciszkańskiej, skoro tak bardzo cenna jest wrażliwość ekologiczna? Czy zbędna jest nauka o siódmym przykazaniu, skoro nawet w ostatnich latach dochodziło do miliardowych przekrętów na samym tylko podatku VAT?
Zarzut ideologizacji szkoły z kolei jest tym bardziej chybiony, im bardziej uświadomimy sobie iluzoryczność postulatu neutralności. Przecież światopogląd zawsze ma jakieś znamiona. Jeśli wyrugujemy ze szkoły światopogląd katolicki, to jego miejsce zajmą światopogląd marksistowski albo oświeceniowy czy lewacki. Nie ma co dyskutować o wyższości jednego poglądu nad drugim. Aby rozładować opisane w tym miejscu napięcie, wystarczy podkreślić, że katecheza nie jest obowiązkowa. Skierowana jest do ludzi wywodzących się z katolickich środowisk. To prawda, że katecheci otwarci są także na przedstawicieli innych grup, ale takie otwarcie jest jedynie subtelną propozycją, a nie brutalnym narzucaniem czegokolwiek komukolwiek. Gdyby zaś w tym miejscu pojawił się argument, że w lokalnych środowiskach istnieje rodzaj nacisku, by jednak nie wypisywać się z katechezy, bo taka ewentualność spowoduje pewnego rodzaju społeczny ostracyzm, to raczej jest odwrotnie. Jeśli istnieje jakiś nacisk, to działa on w drugą stronę: coraz więcej jest głosów, że może lepiej wypisać się z katechezy.
„Kto wami gardzi, Mną gardzi”
Warto jeszcze w tym miejscu powołać się na argument czysto praktyczny. Czy w dzisiejszych czasach, kiedy dzieci i młodzież mają naprawdę zagospodarowany czas w tygodniu, stać nas na mnożenie bytów? Młodzież uczęszcza na dodatkowe zajęcia z języków obcych i należy do najróżniejszych kółek zainteresowań. Katecheci także z tego powodu wyszli naprzeciw zainteresowanym, by ci nie musieli raz czy dwa razy w tygodniu dodatkowo odwiedzać salek katechetycznych, a teraz ten wysiłek ma być zniweczony? Przecież katecheza to także maluchy z pierwszej czy drugiej klasy, a więc trzeba będzie na nowo angażować rodziców, by swoje pociechy zaprowadzili do kościoła. Skąd zatem ten zapał w walce ze szkolną katechezą?
Ostatnia konstatacja powinna dotyczyć ludzi wierzących. Przecież to oni, a nie politycy czy koledzy ostatecznie podejmują decyzję o wypisaniu się dziecka z lekcji religii. W nieskończoność można, oczywiście, dyskutować o programach czy kształcie prowadzonych zajęć, jedno natomiast pozostaje niezmienne: spotkanie z Pismem Świętym czy z sakramentami, do których ma doprowadzić katecheza, de facto jest spotkaniem z żywym Chrystusem. I tu rodzi się największe zdumienie trzeźwych obserwatorów rzeczywistości. Jak to możliwe, że ludzie, którzy spotkali już Chrystusa na swej drodze – z taką łatwością rezygnują z możliwości pogłębienia swej przyjaźni z Nim? Rysuje się tutaj przestrzeń dla rzetelnego rachunku sumienia. Zobowiązana jest do niego młodzież wraz z rodzicami. Ale w nie mniejszym stopniu także Kościół wraz z duszpasterzami. Młodzież coraz bardziej przypomina św. Tomasza, który zwątpił. Ale czy można za tę sytuację winić jedynie Apostoła? Może świadectwo pozostałych było zbyt mało przekonujące...