Życie
Wybór Mary Wagner
„Nie sądzę, że łamię prawo. Stoję na straży prawa” - mówiła przed sądem, podczas jednego z przesłuchań, Mary Wagner, kanadyjska obrończyni życia. Kilkakrotnie skazywana na więzienie, domaga się jednego: by orzeczono, kiedy zaczyna się ludzkie życie.
Przyszła na świat w katolickiej rodzinie w 1974 r. Ma 11 rodzeństwa, z czego pięcioro jej rodzice adoptowali. Studiowała anglistykę i romanistykę na Uniwersytecie Kolumbii Brytyjskiej. Kiedy jej koleżanka zaszła w ciążę, Mary próbowała odwieść ją od decyzji o aborcji, towarzysząc jej nawet w poczekalni kliniki aborcyjnej. To tutaj zrozumiała, że ma misję do spełnienia. Głośno zaczęła prosić czekające na swoją kolej kobiety, by zrezygnowały z usunięcia ciąży. Po tym incydencie wstąpiła do zakonu. Jednak po trzech latach spędzonych w nowicjacie we Francji zrezygnowała i wróciła do Kanady, gdzie zaczęła działać przeciwko zabijaniu nienarodzonych dzieci.
Cywilizacja śmierci
Według Światowej Organizacji Zdrowia (WHO) rocznie na świecie dokonywanych jest 40-50 mln aborcji. Kanada mieniąca się krajem przyjaznym dla obywateli, oferuje im m.in. państwową, tj. opłacaną z pieniędzy podatników, służbę zdrowia. W ramach powszechnego ubezpieczenia społecznego finansowana jest także aborcja. Życie nienarodzonych nie jest w Kanadzie w żaden sposób chronione. W 1988 r. zaskarżona została do Sądu Najwyższego wcześniej obowiązująca ustawa dotycząca aborcji (dopuszczająca ją, gdy zagrożony jest stan zdrowia matki, ale tak naprawdę interpretowana dowolnie). Nie doszło jednak do uchwalenia nowej. Jedynym przepisem regulującym kwestię ochrony życia nienarodzonych jest obecnie zasada prawa brytyjskiego, które stanowi kanwę prawa kanadyjskiego, uznająca, że system prawny stosuje się wobec tych, którzy urodzili się żywi. W konsekwencji - „przemysł aborcyjny” kwitnie. Aborcja jest też powszechnie promowana - nawet w szkołach.
Mimo że parlamentarzyści kanadyjscy nie chcą podejmować tematu aborcji, a poczęte życie nie jest w tym kraju w żaden sposób chronione - a może właśnie dlatego - silne są w Kanadzie szeregi działaczy pro-life. Ich ikoną jest Linda Gibbons, która od 1994 do 2014 r. spędziła w więzieniach ponad dziesięć lat - za protestowanie przed klinikami. Linda pojawia się przed nimi z transparentami zachęcającymi kobiety do rezygnacji z aborcji. Wraz z innymi podejmowała też modlitwę w pobliżu szpitali. Jedno z oficjalnych oskarżeń, na podstawie którego została aresztowana, to pogwałcenie prawa aborcjonisty do zarabiania na życie.
Zakłóca „działalność gospodarczą”
Mary Wagner należy do pokojowych działaczek antyaborcyjnych. W 2010 r. zaczęła odwiedzać prywatne „kliniki dla kobiet” w Toronto, w których dokonuje się aborcji. Wchodziła, modliła się cicho, po czym wręczała białe róże i ulotki informacyjne o wartości ludzkiego życia pracownikom i kobietom czekającym pod drzwiami gabinetów. Mówiła do nich: nie musisz tego robić, ja ci pomogę. W gronie jej rozmówczyń były takie, które opuszczały poczekalnię.
Akcje te zwykle kończyły się wezwaniem policji przez personel i aresztowaniem Mary. Po raz pierwszy trafiła za kratki w 2012 r. Po blisko dwuletnim procesie sędzia uznał Wagner winną zarzucanych jej czynów i skazał na karę dziewięciu miesięcy pozbawienia wolności i dwuletni okres próbny oraz zakaz zbliżania się do klinik aborcyjnych. W poczet kary uznano pobyt w areszcie, dzięki czemu skazana wyszła z więzienia 12 czerwca 2014 r. 23 grudnia została ponownie aresztowana i osadzona w więzieniu po tym, jak weszła do placówki aborcyjnej, rozdając białe i czerwone róże matkom oczekującym na aborcję. Została oskarżona o „zakłócenia działalności gospodarczej”. Kolejne aresztowania miały miejsce 16 kwietnia 2015 r., 12 grudnia 2015 r., 12 grudnia 2016 r. Obecnie Mary warunkowo przebywa na wolności, toczy się proces sądowy. Ostatnie posiedzenie sądu odbyło się 13 i 29 czerwca.
„Twój Bóg się myli”
Mary jest szczupłą, ciemnowłosą kobietą o łagodnym spojrzeniu. Włosy zwykle nosi spięte, co sprawia, że wygląda jak młoda dziewczyna. Tego, co robi, nie nazywa protestem, tylko doradzaniem. Nie krzyczy na swoje rozmówczynie, nie atakuje ich, tylko spokojnym, stanowczym głosem prosi o odstąpienie od decyzji. Działa w przekonaniu, że kobiety w tzw. ciąży kryzysowej nie wiedzą tak naprawdę, na co decydują się, wchodząc do gabinetu, ponieważ nie mają świadomości, że zabijają swoje dziecko. Dlatego próbuje otwierać im oczy. Siłę daje jej wiara.
Artykuł kodeksu karnego, który Mary usiłowała podważyć, broniąc się w sądzie, mówi, że dziecko staje się istotą ludzką z chwilą opuszczenia dróg rodnych matki. Kluczową dla niej kwestią jest więc ustalenie przez sąd tego, czy dzieci w łonie matki to ludzie. Byłaby to jedyna grupa, którą można uśmiercić w świetle prawa, a prawo - co podkreśla M. Wagner - pozwala ratować życie tym, którym grozi śmiertelne niebezpieczeństwo. Jak dotąd nie dopuszczono jednak, by podczas procesu wypowiedzieli się na temat tego, kiedy zaczyna się życie, specjaliści. „Mylisz się. Twój Bóg się myli” - usłyszała od sędziego podczas jednej z rozpraw, mimo że nie odwoływała się do swoich uczuć religijnych.
Ku cywilizacji życia
M. Wagner nie jest osobą z pierwszych stron gazet, ponieważ media kanadyjskie… milczą. W Polsce jest osobą popularną m.in. za sprawą filmu dokumentalnego Grzegorza Brauna „Nie o Mary Wagner” (jest on dostępny w internecie). Informacje o Mary można na bieżąco śledzić na facebookowym profilu „Mary Wagner w Polsce”. Jego autorzy zachęcają do modlitwy w jej intencji. Dwukrotnie odwiedziła Polskę: w październiku 2014 r. oraz na przełomie lipca i sierpnia 2016 r. Otrzymuje też dużo listów od Polaków z zapewnieniem o poparciu i modlitwie.
- Cywilizacja śmierci jest bardzo silna, ale z Bożą pomocą wszystko da się zmienić - mówi w zakończeniu filmu G. Brauna Mary Wagner. - Przypominają mi się piękne słowa papieża, który powiedział, że w obliczu kłamstw i przemocy prawda i miłość mają tylko jedną broń - świadectwo cierpienia. (…) Jesteśmy powołani do miłości aż do bólu. To jest droga do zwycięstwa, abyśmy wspólnie budowali cywilizację życia i miłości.
Na pierwszej linii frontu
Gdyby nie naciski osób bliskich i obojętność personelu medycznego w wielu polskich szpitalach, kobieta zmagająca się z dylematem, czy poddać się aborcji, nie podjęłaby takiej decyzji albo by ją zmieniła - twierdzi pani Anna, położna na oddziale położniczym jednego z polskich szpitali.
Jest katoliczką. Jak większość zespołu medycznego jej oddziału. Jednak, jak mówi, to trudny temat w rozmowie w środowisku szpitalnym, ponieważ większość osób jest przychylna aborcji.
Presja otoczenia
W swojej pracy zawodowej pani Anna zetknęła się z pacjentkami poddającymi się aborcji ze względu na wady rozwojowe stwierdzone u dziecka. - Jestem pewna, że większość tych kobiet, zwykle do końca zmagająca się w swoim sercu z dylematem, czy zgodzić się na zabicie dziecka, nie podjęłaby takiej decyzji, albo by ją zmieniła, gdyby miała możliwość rozmowy z kimś spoza grona najbliższych jej osób - stwierdza. Tymczasem nie ma jej, ponieważ zwykle otaczają ją niczym kordonem bliscy - mąż, matka albo teściowa, siostra - nie odstępując ani na chwilę.
- Pamiętam młodą dziewczynę, świeżo upieczoną mężatkę, która przyszła do szpitala z mężem. Był z nią na sali przez cały czas. „Wspierał” ją tak mocno, że nie pozwolił odpowiadać na żadne pytania. Wyręczał ją w odpowiedziach, w związku z czym nasuwało się wrażenie, że to nie ona zdecydowała się na taki krok - dzieli się spostrzeżeniem. - Presja otoczenia jest bardzo duża. „Zrób z tym porządek”, „Będziesz miała spokój” - mówią najbliżsi. Tylko, że tego spokoju w niej na pewno nie będzie - dodaje położna.
Dać szansę
W szpitalu nie istnieją procedury, które skłaniałyby kobietę do rozważenia decyzji, np. rozmowa z psychologiem. Zgłaszając się na aborcję, owszem, może porozmawiać ze szpitalnym psychologiem, ale tylko na wyraźne swoje życzenie. - Jeżeli nie zgłasza takich potrzeb, bo może nawet nie wie, że ma taką możliwość, nikt jej tego nie proponuje. Moim zdaniem powinna mieć tę szansę. Taką szansę powinno się dawać ze względu na dziecko - mówi pani Anna. - Kiedy myślę o problemie zabijania nienarodzonych chorych dzieci, przypominają mi się słowa prof. Chazana, który opisując proceder aborcyjny, nazwał rzecz po imieniu: zabić, żeby nie umarło. Z moich obserwacji wynika, że ludzie rzeczywiście myślą takimi kategoriami - „jeśli dziecko jest chore, to po co ma żyć?”. Tak też najczęściej uzasadniają aborcję.
Zabić czy pozwolić umrzeć?
Pani Anna przyznaje: inicjując rozmowę z kobietami przed „zabiegiem” usunięcia ciąży, natrafia na mur. - W naszym społeczeństwie lekarz ma ogromny autorytet. Jeśli powie, że wcześniej czy później dziecko i tak umrze, pacjentka i osoby jej towarzyszące zakodują to sobie tak mocno, że trudno trafić do nich z racjonalnym argumentem typu: „skoro umrze, to po co zabijać?!”… Ludzie czują się rozgrzeszeni w takiej sytuacji - puentuje.
Na koniec rozmowy przywołuje przykłady zupełnie innych postaw. Spotkała się z małżeństwem oczekującym na narodziny dziecka, u którego stwierdzono liczne wady. Wiedzieli, że ich maleństwo umrze tuż po urodzeniu albo jeszcze przed. Nie dokonali aborcji, chociaż proponowano im taką możliwość. Dziecko zmarło przed terminem urodzenia. „Przynajmniej wiemy, że nie przyłożyliśmy ręki do jego śmierci” - powiedzieli. Poznała też małżonków, którzy mimo strachu, jak poradzą sobie z opieką nad ciężko chorym, umierającym maluchem, zdecydowali, że pozwolą mu przyjść na świat. Dowiedzieli się o hospicjum perinatalnym idącym z pomocą takim właśnie rodzicom i ich dzieciom. Pracownicy tego hospicjum towarzyszyli im przez cztery miesiące, jakie dane było przeżyć ich synkowi. Nie byli sami. „Decyzja o jego urodzeniu była najlepszą podjętą przez nas decyzją” - mówią dzisiaj.