Imieniny: Adelii, Klemensa, Felicyty

Wydarzenia: Dzień Licealisty

Wywiady

 fot. Fotolia.com

Uczy geografii w Gimnazjum i Liceum im. Tadeusza Reytana w Warszawie. Słynie z niekonwencjonalnych pomysłów wychowawczych. Kilka lat temu zabrał uczniów ze sprawdzianu z matematyki i wrócił z nimi do szkoły dopiero następnego dnia. Stawia same piątki i robi wszystko, by nie być autorytetem.

 

Z Jarosławem Szulskim rozmawia Piotr Świątkowski

Czy zdarza się panu ukarać uczniów?

Ponoszą konsekwencje swoich działań. Nie używam formalnej siły, którą ma nauczyciel. Umówiliśmy się we wrześniu, że w czerwcu, niezależnie od wszystkiego, każdy będzie miał piątkę na świadectwie. Chcę ich nauczyć, że rewersem wolności jest odpowiedzialność.

 

Tak można zrobić w dobrym warszawskim gimnazjum.

Nieprawda. Z pracy z trudną młodzieżą z Woli mam podobne doświadczenie. Wolność to odpowiedzialność. Warto zaufać młodzieży i budować relacje. Oczywiście, łatwo to powiedzieć. Nie można napisać podręcznika, jak wychowywać. Trzeba eksperymentować i ciągle się uczyć. Jeśli nie z ciekawości, to z nudów. Praca w szkole powinna być radością. Będzie, jeśli zaczniemy eksperymentować. To chroni przed wypaleniem zawodowym.

 

2 września. Ósma rano. Pierwszy dzwonek. Nowa klasa. Co w takiej sytuacji robi Jarosław Szulski?

Rok temu założyłem się z panią dyrektor, że będę groźny. Przez pierwszy kwadrans odgrywałem bardzo srogiego nauczyciela. Okazało się, że potrafię. Najbardziej przeraziło mnie to, że uczniowie byli przestraszeni, ale nie zdziwieni, jakby to była norma. Szybko odpuściłem, ale wygrałem zakład.

 

Pewnie czytali o panu w internecie. Jest sporo wywiadów z panem. Pisze pan książki.

To jest pewien kłopot. Wolałbym, żebyśmy poznawali się bez oczekiwań i wcześniejszego obrazu w głowie. Staram się tracić przy bliższym poznaniu. Zwłaszcza staram się tracić autorytet. Nie mam ochoty poświęcać nawet minuty na jego obronę. Zwykle relacja charyzmatyczny nauczyciel – uczniowie przebiega według schematu. Najpierw jest zaczarowanie: Ale ten nauczyciel jest fajny i jak świetnie prowadzi lekcje. Później jest rozczarowanie. Widzimy, że on jest trochę taki jak my. Nie jest ideałem. Może niekoniecznie musimy uzależniać swoje poczucie wartości od tego, czy on nas pochwali, czy nie. W trzeciej kolejności jest zdrowe układanie relacji, czyli urealnienie. Jesteśmy tacy i tacy, i pomimo tego dobrze nam się razem pracuje, szanujemy się i lubimy. Staram się szybko doprowadzić do rozczarowania, żeby przejść do trzeciego etapu. Chcę budować realne relacje. Oczywiście, wielu nauczycieli kusi możliwość uwiedzenia intelektualnego. Stajemy się dla młodych guru, który może decydować o przyszłym życiu, o ich poczuciu wartości, zasłużyć na wdzięczność. Wielka pokusa i wielkie niebezpieczeństwo.

 

Zna pan takich nauczycieli – guru?

Taki byłem na początku pracy w szkole. Chciałem, żeby mnie uczniowie lubili i podziwiali. Obecnie zatraciłem taką potrzebę.

 

Co pan robi, gdy uczeń próbuje przekraczać granicę?

Skoro decyduję się na bliskie, serdeczne relacje z uczniami, to muszę być przygotowany na to, żeby stawiać granice.

 

A gdy staną pod pana domem w sobotnie popołudnie? To mieści się w tej bliskości?

Czemu nie, to byłoby nawet miłe. Nigdy mi się jednak nie zdarzyło, by uczniowie bez zaproszenia przychodzili do mojego domu. Często dzwonią, żeby pogadać albo piszą mail. Nie mam problemu ze stawianiem granic. Czasem rozmawiają przy mnie zbyt swobodnym językiem. Jeśli mi to przeszkadza, mówię o tym. Można by to nazwać czułą regulacją. Dbam o swój komfort, pamiętając, jako kto i do kogo przychodzę. Ja już mam koleżanki i kolegów, a oni wcale nie chcą mieć we mnie kolegi, lecz raczej dobrego dorosłego.

 

Kontrastuje pan z ich zapracowanymi i zniecierpliwionymi rodzicami?

Kiedy jestem wychowawcą klasy, staram się poznać rodziców uczniów i zaprosić ich do współpracy. Rodzice widzą, jak ich dzieci funkcjonują poza domem, i są zaskoczeni ich dojrzałością. To jest dla nich ciekawe doświadczenie. Oczywiście, uczniowie się buntują przeciw rodzicom, chociaż w dzisiejszych czasach coraz mniej. Mam prawo wspierać ich w tym buncie, ale nie stawać przeciw rodzicom. Częściej jestem posłańcem dobrych wiadomości. Uczniowie mówią dobrze o swoich rodzicach, ale zazwyczaj nie w ich obecności. Powtarzam więc te dobre wiadomości. Mówię ojcu – pana córka jest z pana dumna. Naprawdę? A ja już myślałem, że o mnie zapomniała. Każdy jest spragniony dobrych wiadomości, każdy chce być akceptowany. Rodzice pięknie wchodzą w świat szkoły. Kiedyś zorganizowaliśmy noc pytania: „Mieć czy być”. Spotkaliśmy się z najbogatszą Polką, spędziliśmy noc na Uniwersytecie Warszawskim, rozmawiając z filozofami, i byli z nami rodzice. Zaskoczyło ich, że syn, który nie chce wynosić śmieci i trzaska drzwiami, analizuje teksty Platona i Kołakowskiego o pierwszej w nocy. To otwiera drogę do dalszych rozmów. Już w domu.

 

Noc z filozofami, porywanie dzieci. Ma pan plan niestandardowych działań wychowawczych, które wpisuje do dziennika szkolnego?

Mam sporo pomysłów, lubię mieć plan, aby móc od niego odejść. Takie rzeczy można robić od czasu do czasu, żeby nie spowszedniały. Powtarzanie nudzi, a ja lubię szukać nowych wyzwań. Ostatnio przejąłem wychowawstwo pierwszej klasy po pani dyrektor. W sumie mogłoby się to odbyć normalnie. Można powiedzieć rodzicom na zebraniu o zmianie wychowawcy i tyle. Napisałem list do rodziców, podpisując się jako nowa wychowawczyni, kobieta. Nie podałem imienia i nazwiska. Zapytałem, czy zgodziliby się na wyjazd ich dzieci w Tatry. Na tym wyjeździe uczniowie poznaliby nową wychowawczynię. Dwa miesiące uczniowie prowadzili dochodzenie – kto pokieruje klasą. Świetnie się bawiłem, stosując wszelkie metody oddalania podejrzeń. W dniu wyjazdu byłem poumawiany na Facebooku ze znajomymi w Poznaniu. Ostatecznie spotkaliśmy się w Dolinie Pięciu Stawów, spędzając noc w strażnicówce Tatrzańskiego Parku Narodowego. Może nic szczególnego, ale naszemu spotkaniu towarzyszyła wielka magia. O pomoc poprosiłem absolwentów naszej szkoły. Moi byli uczniowie prowadzili moich nowych uczniów górskimi ścieżkami na spotkanie z nieznajomą wychowawczynią. Nie miało to wszystko większego sensu poza tym, że inaczej zaangażowało emocjonalnie uczniów i rodziców w życie szkolne.

 

Media opisywały akcję porwania. Powtarzał pan to?

Nie i nie powtórzę. Wszyscy tego oczekują, ale ja jestem przekorny.

 

Opowie pan, jak to było?

Uczę geografii. Mam tylko jedną godzinę w tygodniu. Raz w semestrze muszę znaleźć przestrzeń, aby pobyć z uczniami. Uknułem porwanie z rodzicami i absolwentami liceum Batorego, gdzie wcześniej uczyłem.

 

Powiedział pan na wywiadówce: Szanowni państwo, porwę państwa dzieci?

Tak było i rodzice chętnie się zgodzili. Musieli pomóc logistycznie, dowozić obiady, załatwiać punkty programu. Przez miesiąc udawali, że nic się nie dzieje, a działo się, bo trzeba było na przykład spakować dzieci. Przyszedłem na lekcję matematyki. Pisali pracę klasową. Wróciliśmy po dwudziestu czterech godzinach, żeby ją dokończyli. Spotkaliśmy się z prezydentem Warszawy, byliśmy w mieszkaniu Tadeusza Boya-Żeleńskiego, weszliśmy na Kopiec Powstania Warszawskiego. Byliśmy też na Giełdzie Papierów Wartościowych. Noc spędziliśmy na scenie teatru na Starej Pradze.

 

Zabrał im pan komórki?

Wielu rodziców pożyczyło od dzieci telefony, bo ich własne, niby przez przypadek, się zepsuły. Klasa się domyślała, że coś się wydarzy. Coś wisiało w powietrzu. Facebook jeszcze wtedy raczkował.

 

Kiedyś młodzież sama uciekała z lekcji. Dożyliśmy czasów, gdy nauczyciel musi wyrwać ich z klasy. Co się stało z buntem młodych?

Po co się buntować? Rodzice stali się fajniejsi. Chcą uczestniczyć w życiu dzieci. Coraz więcej ojców przychodzi na zebrania do szkoły i chce być obok dziecka. Ojcowie znają koleżanki i kolegów dziecka. Później rodzice załatwiają pracę i kredyt. Nie ma powodu do buntu. Chociaż na poziomie wartości tli się konflikt. Pokolenie rodziców obecnych uczniów przeszło trudną drogę. Ciężko pracowali – na kredyt za mieszkanie, na wakacje. Awansowali, zrobili kariery i oczekują podobnej drogi dla dziecka. Moi uczniowie się zastanawiają, czy ten dom, na który rodzice pracują od rana do nocy, to jest dom, w którym chcą żyć. Zwracają uwagę na jakość życia. Rozumieją, że można pracować mniej, za mniejsze pieniądze, ale zachować wolność. W Skandynawii mówi się już o upowszechnieniu sześciogodzinnego dnia pracy. W Szwajcarii, Holandii i Finlandii prowadzi się eksperymenty z gwarantowaną płacą podstawową. Jestem optymistą. Młodzież mówi o wartościach.

 

Dostaje pan listy miłosne?

Nie. Może jestem za stary i nieatrakcyjny? Mówię na swoich uczniów „maleństwa”. W naszej relacji nie ma miejsca na listy miłosne. Budujemy relacje oparte na rzeczywistości.

 

Każdy uczeń jest inny. Do każdego trzeba dotrzeć inaczej. Jak pan to robi?

Uczniowie są różni. Są tacy, którzy szukają kontaktu, ale wcale go nie potrzebują. Są i tacy, którzy bardzo potrzebują kontaktu, ale są zamknięci. Kiedy rzucam temat i zapraszam do aktywności, to wiem, że niektórzy nie mają siły przebicia. Rośnie w nich frustracja. Nauczyciel musi to widzieć i stworzyć miejsce dla tych mniej przebojowych. Ważne, żeby nie faworyzować.

 

A gdy uczeń cierpi? Dzieje się coś złego? Jak pan pomaga?

Przede wszystkim nie wchodzę z butami w czyjeś życie. Często się zdarza, że nauczyciel chce bardzo pomóc. Zamienia się w ratownika. To nie jest w porządku, bo uczeń powinien mieć poczucie, że sam sobie poradził. Mówię: Jeśli będę potrzebny, to jestem. Bez zaproszenia nie wchodzę w czyjeś problemy. Zanim zacznę pomagać, pytam: W czym chcesz, żebym ci pomógł? Takie postawienie sprawy pokazuje młodemu człowiekowi, że kontroluje swoje życie. Nie dochodzi do emocjonalnego uzależnienia ucznia od nauczyciela. Zdarza mi się pójść z uczniem na wagary, aby porozmawiać. Nie udzielam rad. Jedyne, co mogę zrobić, to użyć formuły: Ja też. Mnie też się niektóre rzeczy przydarzały, sytuacje szkolne i życiowe. Też jestem człowiekiem. Nie mędrkuję. Nauczyciele to ludzie z reguły wrażliwi i empatyczni. Ktoś, kto potrzebuje pomocy, staje się dla nich ofiarą.

 

Jak nauczyciel może się chronić przed wypaleniem i wszelkimi niebezpieczeństwami wynikającymi z uprawiania tego zawodu?

Mogę mówić o sobie. Lepiej mi się żyje i pracuje od czasu, gdy przestałem chronić swój autorytet. Pozwoliłem sobie na bycie sobą w autentycznym wydaniu. Nie udaję kogoś, kim nie jestem, bo to zabiera dużo energii. Nie muszę być doskonały. Dobrze jest mieć inne zajęcia. Nie mam etatu w szkole. Prowadzę wydawnictwo i kieruję studiami podyplomowymi dla menadżerów i właścicieli firm. Do tego dochodzą próby pisarskie.

 

Jacy są menadżerowie, którzy przychodzą na pana zajęcia?

Zdobyli wiele, ale nie idzie im praca z ludźmi. Chcieliby wszystko w firmie zadekretować. Dochodzą do krawędzi. Uczą się, jak być z ludźmi, nie używając sztuczek i manipulacji. Jak pokazać, że ufam, szanuję i cenię, mimo że realizujemy cele biznesowe. W firmach i w szkole brakuje zaufania. Wciąż dominuje struktura folwarczna. Dużo zależy od humoru kierownika, dyrektora, nauczyciela. Najgorsze, że wielu uczniom i rodzicom to się podoba. Ja jestem nadzorcą, mam nad sobą pana dyrektora, ale gdy się zdenerwuję, to postawię jedynkę. Dlatego próbuję sobie wytrącać argument jedynki z ręki. Nie wiem, co powiem za pięć lat. Być może wrócę do starych metod.

 

Czy mamy niski kapitał społeczny?

Duży, jeśli mamy się zebrać przeciw. Gorzej, jeśli chodzi o budowanie. Nie przeskoczymy pułapki średniego rozwoju, jeśli sobie nie zaufamy. Tego trzeba uczyć. W szkole jest zakaz eksperymentowania, a powinno być odwrotnie. Powinien być zakaz nieeksperymentowania. Czasy solistów minęły. Mamy zdolne dzieciaki, tylko niewiele z tego wynika. Życie wielu dzieci sprowadza się do tego, że mają się uczyć. Mówię – dajcie im przestrzeń, zobaczycie, co się będzie działo. W szkole mogą wydawać gazetkę, którą sprawdzi pani od polskiego, albo zorganizują dyskotekę.

 

A u was? W gimnazjum Reytana w Warszawie?

Może niewiele więcej, ale moi uczniowie sami zorganizowali wycieczkę do wytwórni butów w Londynie. Uczeń z zespołu projektów zapytał mnie o coś. Doradziłem, ale później usłyszałem: Dziękujemy, ale zrobimy to po swojemu. Mama jednego z uczniów napisała mail, że jej się nie podoba, że jest wspólny budżet. Uważała, że każdy powinien mieć swoje pieniądze. Odesłałem ją do grupy projektowej. Po piętnastu minutach przyszła odpowiedź na skrzynki mailowe wszystkich rodziców: Dziękujemy za sugestię, ale zdecydowaliśmy inaczej. Z jednej strony bezczelni gówniarze, ale z drugiej strony byli gospodarzami tego projektu. Gdy organizujemy dzień otwarty szkoły, to rodziców po budynku oprowadzają uczniowie i to oni opowiadają o ofercie edukacyjnej. Rodzice mówią później: W tamtej szkole był piękny budynek, w innej zachwycała czystość, a u was budynek jest brzydki, ale jest w nim duch.

 

Ma pan pomysł na wrzesień? Porwie pan uczniów?

Będziemy rozmawiać. Pomysły same przyjdą. Nie chcę im serwować atrakcji, wolałbym, abyśmy zrobili coś ekstra, ale razem.

 

A co z piątkami na koniec roku? Wszyscy na nie zasłużyli?

Takie postawienie sprawy oznaczało, że nie trzeba się uczyć. Były sprawdziany, oczywiście sprawiedliwie oceniane, ale oceny, zgodnie z umową, nie wpływały na ostateczny wynik. Tym, którzy dostawali jedynki, było głupio wobec kolegów, którzy się uczyli. Mam nadzieję. Więc się też uczyli. Lub tylko tak mi się wydaje. Były oczywiście prace domowe, ale nieobowiązkowe. Dzieciaki myślały – pan profesor nam ufa, to zrobimy, nie możemy zawieść. Wtedy im tłumaczyłem: To miłe, ale nie uczcie się dla mnie. Na koniec roku powstał problem. Niektórzy chcieli mieć szóstkę, a umawialiśmy się na piątkę. Więc zdefiniowaliśmy sobie, co trzeba umieć na szóstkę. Następnie uczniowie sami się ocenili (trudne to było) i wskazali osoby, dzięki którym najwięcej skorzystali podczas lekcji. Przerzuciłem odpowiedzialność na uczniów. Odpowiedzialność jest rewersem wolności. 

 

Jarosław Szulski – nauczyciel geografii w Liceum i Gimnazjum im. Tadeusza Reytana w Warszawie. Współpracuje z Jackiem Santorskim i jego firmą Values, gdzie razem ze Szkołą Biznesu Politechniki Warszawskiej kieruje zespołem projektowym studium podyplomowego Akademia Psychologii Przywództwa. Wydawca. Autor książek: Sor, Zdarza się i Siła spokoju, którego nie ma (wspólnie z Jackiem Santorskim).

Źródło:
;