Imieniny: Adelii, Klemensa, Felicyty

Wydarzenia: Dzień Licealisty

Wywiady

Zakochanie, miłość i… świętość

 fot. Łukasz Kaczyński

O tym, dlaczego w miłości do drugiej osoby ważna jest własna świętość i jak dbać, by miłość nie zgasła, z ks. Markiem Dziewieckim rozmawia Łukasz Kaczyński.

 

Łukasz Kaczyński: Czy zakochanie to w zasadzie tylko emocje?

Ks. Marek Dziewiecki: To zależy od tego, kto i w jakim wieku się zakochuje. Zakochane bywają już dzieci w przedszkolu czy w pierwszych klasach szkoły podstawowej. W ich sytuacji zakochanie to rzeczywiście głównie emocje. Podobnie dzieje się wtedy, gdy zakochuje się wprawdzie ktoś już pełnoletni, ale jest osobą, która nie dorosła jeszcze do miłości. Jeśli natomiast zakochuje się ktoś, kto jest dojrzały i odpowiedzialny, to w jego przeżyciach dominuje stan emocjonalnego zauroczenia tą drugą osobą, ale w jego zachowaniu dominuje roztropność, odpowiedzialność i zdrowy rozsądek. Zakochanie miewa zatem tak różne oblicza, jak różni bywają ludzie.

 

Ł.K.: Czym różni się zakochanie od miłości?

K.M.D.: Różnica jest radykalna. Zakochanie to głównie stan emocjonalny. To silne zauroczenie drugą osobą. To rodzaj emocjonalnego uzależnienia. Z zakochaniem wiąże się zazdrość, napięcie emocjonalne, chęć bycia ciągle przy tej drugiej osobie, a także lęk, że z jakiegoś względu ta osoba odejdzie. Zakochanie może stać się wręcz obsesją, ale nawet w mniej intensywnej formie jest na tyle silne, że odciąga zakochanego od jego codziennych obowiązków, utrudnia skupienie się na bieżących sprawach i spotykanych osobach. Z czasem staje się emocjonalnym ciężarem. Zakochanie nie trwa wiecznie. Zamienia się w miłość, albo skazane jest na stopniowe wygasanie. To właśnie dlatego narzeczeni nie ślubują sobie zakochania, lecz miłość. Różnica jest ogromna! Miłość to głównie postawa, a zakochanie to głównie emocje. Miłość to głównie altruizm, a zakochanie to głównie egocentryzm. Kto kocha, ten nie skupia się na samym sobie i na swoich przeżyciach - jak to ma miejsce w zakochaniu - lecz na sytuacji i potrzebach kochanej osoby. Kochać to tak odnosić się do drugiej osoby, żeby chciało jej się żyć w każdej sytuacji. Być zakochanym to tak odnosić się do drugiej osoby i takie mieć wobec niej oczekiwania, żeby to nam było miło i przyjemnie.

 

Ł.K.: Jak dbać o czystość w tej pierwszej fazie miłości, kiedy fizyczność odgrywa tak dużą rolę? Czy da się rzeczywiście kochać tylko duchowo i mentalnie tą drugą osobę przed małżeństwem?

K.M.D.: Najpierw potrzebna jest świadomość, że to nie tylko trudne, ale też ogromnie ważne i błogosławione zadanie. Jeśli bowiem dojdzie do zbyt bliskich kontaktów cielesnych, do złamania poczucia wstydu czy wręcz do współżycia seksualnego, to będzie oznaczać wyrządzanie ogromnej krzywdy samemu sobie i tej drugiej osobie. Jest rzeczą naturalną i nieuchronną, że w przypadku nastolatków czy młodych dorosłych zakochanie nieuchronnie prowadzi do tego, że bliskość fizyczna, dotyk, już sama myśl o współżyciu staje się czymś niezwykle atrakcyjnym w wyobraźni i pragnieniach obojga zakochanych. Bliskość fizyczna spontanicznie jawi się zakochanym jako szczyt szczęścia i jako najpiękniejsza forma bycia razem. Zachowanie zdrowego dystansu i panowanie nad ciałem wymaga spełnienia kilku warunków. Pierwszym z nich jest przyjaźń z Bogiem. To Bóg daje mądrość i siłę, by z Jego mądrości korzystać. Bóg zna nasze serca i wie, że kontakt seksualny poza małżeństwem przynosi zawsze nieszczęsne skutki. Drugi warunek to radość z osobistego życia, a także pozytywne więzi z rodzicami, rodzeństwem, przyjaciółmi, grupą formacyjną. Dla ludzi mało szczęśliwych seksualność - jak każda chwilowa przyjemność - staje się chorobliwie atrakcyjna. Warunek trzeci czystości to kierowanie się miłością w kontakcie z tą drugą osobą. Zakochany mężczyzna, który w sposób czysty odnosi się do dziewczyny, to nie impotent, czy ktoś, kto boi się bliskości seksualnej, lecz to ktoś, kto panuje nad ciałem, popędem i całym swoim zachowaniem, bo kocha. Dla kogoś, kto nie kocha, czystość nie jest zrozumiała, ani możliwa.

 

Ł.K.: Czy można kochać w życiu prawdziwie kilka razy?

K.M.D.: Człowiek dojrzały kocha przez całe dorosłe życie, a nie tylko raz czy kilka razy. Kocha codziennie od nowa, bo po grzechu pierworodnym miłość stawia wielkie wymagania i nieuchronnie wiąże się z trudem, na który kochający decyduje się każdego dnia na nowo. Człowiek dojrzały kocha z bliska nie tylko jedną osobę, lecz wiele osób: najpierw rodziców i rodzeństwo, a po założeniu rodziny najbardziej kocha małżonka i dzieci. Kocha krewnych i przyjaciół. Jeśli natomiast chodzi o pokochanie kogoś nowego miłością małżeńską, to jest to możliwe, ale oczywiście jedynie wtedy, gdy ten ktoś nowy pojawia się w życiu wdowy czy wdowca. Jeśli kontakt z nową osobą ma miejsce na skutek opuszczenia małżonka i złamania przysięgi małżeńskiej, to taki kontakt może wynikać z zakochania czy z pożądania, ale nie z miłości. Kto przestał kochać małżonka, ten nigdy nie kochał naprawdę. Jeśli natomiast ktoś, kto wiernie i ofiarnie kocha, zostaje sam na skutek śmierci małżonka i spotyka osobę stanu wolnego, to oczywiście jest w stanie drugi raz mocno pokochać miłością małżeńską. Warto jednak pamiętać, że za drugim razem sprawy komplikują się nawet między bardzo dojrzałymi i odpowiedzialnymi ludźmi, gdyż mamy wtedy już nasze osobiste nawyki, ulubione sposoby spędzania czasu, automatycznie odwołujemy się do doświadczeń i więzi z pierwszego małżeństwa. Najlepsza sytuacja ma miejsce wtedy, gdy obydwoje małżonkowie żyją we wzajemnej miłości długo i szczęśliwie i gdy niemal razem przechodzą z doczesności do nieba.

 

Ł.K.: Jak rozpoznać, że zakochanie przemieniło się w miłość, a nie w rutynę i przyzwyczajenie czy w sytuację typu: „jest, bo jest i nie chcę niczego zmieniać”?

K.M.D.: Pierwszym i najważniejszym przejawem tego, że dana para osób zakochanych przechodzi z emocjonalnego zauroczenia do miłości, jest wspólna decyzja o zawarciu małżeństwa. Oczywiście inicjatywa w tym względzie należy do mężczyzny. Jeśli obydwoje są pełnoletni, a on nie oświadczy się w ciągu roku, najpóźniej dwóch lat od bycia oficjalnie parą, to coś tu nie gra. Decyzja o małżeństwie, podjęta przez obie strony w sposób świadomy i dobrowolny, to potwierdzenie, że obydwoje kochają i że chcą trwać we wzajemnej miłości do śmierci. Niestety czasem decyzja o małżeństwie nie jest owocem wzajemnej miłości mężczyzny i kobiety, lecz zostaje podjęta na skutek nacisków środowiska, ciąży czy próby ucieczki od trudnej sytuacji w domu rodzinnym. Taka sytuacja jest zaprzeczeniem dorastania do miłości i musi rozczarować. Innymi - obok decyzji o małżeństwie – ważnymi znakami przejścia z zakochania do miłości jest pragnienie potomstwa, empatyczne wczuwanie się w potrzeby tej drugiej osoby, wyciszenie emocjonalne, pojawienie się tęsknoty w miejsce typowej dla zakochania zazdrości, wzajemne zaufanie i coraz większa radość z bycia razem.

 

Ł.K.: Czy można być pewnym, że ktoś, kogo kochamy to ten jedyny i wymarzony człowiek na całe życie, nawet jeśli znamy jego wady, także takie, które są dla nas przykre? Co robić, gdy ten ktoś nie jest „idealny”?…

K.M.D.: Na tej planecie można być pewnym tylko jednego: że Bóg nas kocha – bezwarunkowo i nieodwołalnie. Nie można być natomiast całkowicie pewnym ani samego siebie, ani tej drugiej osoby. Wszyscy jesteśmy niedoskonali. Każdy z nas potrafi boleśnie zaskoczyć samego siebie oraz tych, których szczerze kocha. Także kochająca nas osoba potrafi nagle czy stopniowo wchodzić w kryzys i nas rozczarować czy wręcz ranić. Zawarcie małżeństwa niesie ze sobą ryzyko. Nie da się jednak na tej ziemi nie ryzykować. Przecież wsiadając do autobusu, też ryzykujemy. Nie jesteśmy w stanie sprawdzić, czy kierowca jest trzeźwy i czy pojazd jest technicznie sprawny. Zadaniem tych, którzy myślą o małżeństwie, jest najpierw weryfikowanie własnej dojrzałości oraz stanowcza praca nad własnym charakterem po to, żeby samemu nie stać się powodem kryzysu w relacji z najbardziej kochaną osobą. Zadaniem drugim jest weryfikowanie dojrzałości tej drugiej osoby po to, by podejmowane przez nas ryzyko było rozsądne. Nierozsądni są ci, którzy decydują się na małżeństwo pomimo tego, że ta druga osoba poważnie błądzi, rani, kłamie czy jest uwikłana w nałogi. Dobrze, gdy narzeczeni dostrzegają swoje słabości i słabości kandydata na małżonka, pod warunkiem, że obydwoje osiągają widoczne sukcesy w pracy nad sobą. Skrajną naiwnością jest przekonanie, że ta druga strona zmieni się po ślubie. Jeśli zmiana w ważnych aspektach czy w obliczu poważnych słabości nie następuje przed ślubem, to taka sytuacja nie pozwala zwykle na zawarcie ważnego małżeństwa. Z pewnością nie pozwala na zawarcie małżeństwa szczęśliwego, czyli jedynego, jakie Bóg proponuje mężczyźnie i kobiecie.

 

Ł.K.: W jaki sposób dbać o miłość w codzienności, gdy pośpiech, zagonienie czy nerwy niejednokrotnie zabierają nam spokój i czas?

K.M.D.: Potrzebna jest jasna świadomość tego, że troska o wzajemną miłość jest bezwzględnie najważniejsza dla jej i jego losu doczesnego oraz wiecznego. Wszystko inne powinno być wtórne i podporządkowane trosce o miłość małżeńską. Trzeba stanowczo usuwać wszystko to, co przeszkadza we wzajemnym, pogodnym wspieraniu się małżonków. Czasem trzeba zrezygnować z dobrze płatnej pracy, jeśli niesie ona rozłąkę czy zbyt duży stres, który zakłóca miłość do żony czy męża. Czasem trzeba ograniczyć kontakty z niedojrzałymi rodzicami czy teściami. Czasem trzeba zmienić miejsce zamieszkania. Konieczna jest troska obojga małżonków o więź z Bogiem i o wspólną modlitwę. Warto dbać o zdrowie i wypoczynek, bo wtedy spokojniej reagujemy także w niespokojnych sytuacjach. Trzeba przepraszać za popełnione błędy, wyciągać z nich wnioski, pytać małżonka o to, co możemy poprawić w naszej postawie do niego.

 

Ł.K.: Jak uczyć się szanować „NIE” kochanej osoby? Zwłaszcza wtedy, gdy na czymś nam zależy, a nie otrzymujemy tego od małżonka?

K.M.D.: Optymalna sytuacja ma miejsce wtedy, gdy małżonkowie we wszystkim rozumieją siebie nawzajem, gdy odnoszą się do siebie z podobną miłością, gdy wspólnie podejmują małe i wielkie decyzje, gdy nie ma między nimi różnicy zdań, gdy żadne z nich nie musi powiedzieć – „nie!” drugiej stronie. Jeśli jest inaczej, jeśli małżonek w czymś się z nami nie zgadza czy na coś się nie zgadza, czego my chcemy, to warto zacząć o pytania o przyczyny owego „nie!”.  Warto też spokojnie, a jednocześnie szczerze wyjaśniać, jak ta sprawa wygląda z naszej strony. Jeśli to nie pomaga, wtedy warto rozmawiać we trójkę z kimś mądrym i doświadczonym, żeby lepiej się wzajemnie rozumieć i żeby nie zadawać cierpienia współmałżonkowi. Przykładem trudnego do przyjęcia „nie!” może być niechęć żony do współżycia z mężem. Mąż powinien wtedy pamiętać o tym, że taka postawa żony nie jest przypadkowa. Może wynikać z tego, że mąż szuka bliskości i okazuje znaki miłości żonie głównie czy wyłącznie wtedy, gdy myśli o współżyciu. Tymczasem współżycie seksualne jest czyste i radosne jedynie wtedy, gdy oboje małżonkowie okazują sobie miłość od rana do wieczora. Oczywiście nie można zgodzić się na to, że małżonek mówi „nie!” w sprawach, które byłyby złamaniem przysięgi małżeńskiej. Jeśli tak się dzieje, to krzywdzony współmałżonek ma prawo do skutecznej obrony, do separacji małżeńskiej włącznie.

 

Ł.K.: Czy trzeba umieć w związku ustępować ze swoimi pragnieniami, gdy nasze potrzeby i potrzeby ukochanej osoby różnią się od siebie? Czy odpuszczając swoje, rzeczywiście tracimy, czy też jest to bardziej - niełatwa ale dobra - inwestycja na przyszłość?

K.M.D.: Nawet w najbardziej harmonijnym i szczęśliwym małżeństwie nie da się funkcjonować bez ustępstw. Zdolność do empatycznego wczuwania się w potrzeby i pragnienia współmałżonka oraz wychodzenie naprzeciw jej czy jego oczekiwaniom, to świetna inwestycja na przyszłość. Chodzi natomiast o to, żeby były to ustępstwa rozsądne i podejmowane przez obydwie strony. Groźna jest sytuacja wtedy, gdy ciągle ustępuje jedynie mąż czy jedynie żona.  Mężczyzna i kobieta to dwa różne światy. To różne potrzeby, nawyki, zainteresowania. Dla przykładu, mąż zwykle nie rozumie, co pasjonującego może być w kupowaniu nowych ubrań. Z kolei żona ma prawo nie rozumieć, jak mąż może fascynować się czym tak z jej perspektywy nudnym, jak mecze piłkarskie. Tylko wzajemna miłość może sprawić, że dwa różne sposoby przeżywania i wyrażania człowieczeństwa, będą służyć wzajemnemu wspieraniu się, a nie ciągłej walce między nim a nią. Gdy brakuje wzajemnej miłości, to wtedy ani ustępowanie, ani walka o swoje prawa nie doprowadzi do niczego pozytywnego. 

 

Ł.K.: Czy warto doceniać choćby drobny gest, wykonany przez ukochaną osobę w naszą stronę? Zdarza się, że ludzie po latach traktują małżonka, jakby im się od niego zawsze coś należało, albo denerwują się, gdy druga osoba nie zauważa poświęcenia czy pracy wykonanej dla niej…

K.M.D.: Koniecznie trzeba doceniać każdy dobry gest, każdy znak miłości, wsparcia, troski, ofiarności. Koniecznie też trzeba sobie nawzajem dziękować za dobro doznane od drugiej strony. Warto też naśladować męża czy żonę w tych aspektach, w których współmałżonek jest dojrzalszy czy bardziej ofiarny od nas. Pamiętajmy o tym, że nikt z ludzi nie jest Bogiem i że bez naszego wsparcia któregoś dnia zabraknie siły mężowi czy żonie. Dobro na ziemi nie jest oczywiste. Nie jest też zagwarantowane na wieki. Nawet najbardziej kochający małżonek może któregoś dnia zacząć odczuwać zmęczenie, wyczerpanie fizyczne, psychiczne i duchowe, a nawet zwątpienie w sens czynienia dobra. Każdy z nas potrzebuje wdzięczności i wsparcia w obliczu czynionego dobra. Zasada ta odnosi się w największym stopniu właśnie do małżonków.

 

Ł.K.:  Co czynić, gdy pojawia się stan „wypalenia”, gdy drugi człowiek, kiedyś tak bardzo ważny, nie cieszy nas swoją obecnością, gdy widzimy w zasadzie tylko jego niedociągnięcia, albo gdy wręcz męczy nas tym, że jest obok?

K.M.D.: Przyczyna takiego stanu rzeczy może być w nas samych. Dzieje się tak na przykład wtedy, gdy krzywdzimy współmałżonka lub gdy ewidentnie nie dorastamy do jego poziomu miłości. Zdecydowanie lepsza od naszej postawa żony czy męża sprawia, że kontakt z tą osobą staje się dla nas poważnym wyrzutem sumienia. Złości nas obecność kogoś, kto nas niepokoi. Złości nas obecność małżonka także wtedy, gdy wygrywa w nas egoizm, gdy idziemy na łatwiznę, gdy szukamy życia na zasadzie wygodnego singla. Wtedy małżonek słusznie może nam czynić wymówki, a to się nam nie podoba. Bywa i tak, że przyczyna tego, iż drażni nas obecność męża czy żony, leży po stronie współmałżonka. Dzieje się tak wtedy, gdy ta druga osoba nie kocha, wpada w kryzys, zaczyna nas ranić. W obliczu „wypalenia” i irytacji trzeba zacząć zatem od dobrej diagnozy przyczyn tego stanu rzeczy. Nikt nie jest dobrym sędzią we własnej sprawie i dlatego warto skorzystać z pomocy dobrego specjalisty, poradnictwa małżeńskiego, a czasem z terapii.

 

Ł.K.: Jak powiedzieć drugiemu, by zrozumiał to i dobrze usłyszał, że niektóre jego zachowania są dla nas krzywdzące i żeby nie poczuł się przy tym zaatakowany? Jak przyjąć kontrargumenty, które może on wtedy wysuwać pod naszym adresem? Czy ich pojawienie się oznacza, że zwala winę na nas za swoje zachowanie?

K.M.D.: Małżonkowie ślubują sobie miłość w dobrej i złej doli. Natomiast żaden z małżonków nie ma prawa zsyłać żonie czy mężowi tego, co złe i co boli. Nikt z małżonków nie ma prawa krzywdzić. Jeśli do takiej sytuacji dochodzi, to trzeba szczerze i wprost powiedzieć mężowi czy żonie, że dane zachowanie nas boli. Nie może to być natomiast atak, poniżanie współmałżonka czy okazja do odreagowania naszych napięć. Trzeba też pamiętać o tym, że to, co dzieje się między małżonkami, nigdy nie zależy wyłącznie od jednej strony. Warto pytać żonę czy męża o to, czy nie czuje się raniona naszymi zachowaniami. Jeśli współmałżonek idzie w zaparte, jeśli neguje oczywiste fakty i próbuje zrzucać na nas swoje winy, jak to ma miejsce na przykład w chorobie alkoholowej czy przy zdradach małżeńskich, to należy się stanowczo i skutecznie bronić, a nie kontynuować dyskusje czy wręcz kłótnie, które niczego nie zmieniają na lepsze.

 

Ł.K.: Czy dojrzała miłość to stateczność i pewność codzienności oraz zgodność i patrzenie w jednym kierunku? A może potrzeba, także już w wieloletnim związku, randek czy weekendowego szalonego wyjazdu we dwoje?

K.M.D.: Potrzebne jest jedno i drugie. Dojrzali małżonkowie rozumieją siebie w każdej sytuacji, ufają sobie, tworzą sobie nawzajem poczucie bezpieczeństwa, patrzą w jednym kierunku, bo mają podobne cele, podobną hierarchię wartości i podobne normy moralne. Mimo to także takie szczęśliwe pary potrzebują randek we dwoje, regularnych spacerów i rozmów w cztery oczy, weekendowych wyjazdów we dwoje. To cenna praktyka, która pomaga po powrocie do domu i do dzieci funkcjonować jeszcze lepiej niż dotąd.

 

Ł.K.: Jak sprawić, żeby miłość z ukochaną osobą nie zabrudziła się, nie zgasła, żeby pozostała  największą siłą w naszym życiu?

K.M.D.: Najprostsza odpowiedź brzmi: trzeba stawać się człowiekiem świętym. Trwanie w miłości, pielęgnowanie miłości czystej, bezwarunkowej i ofiarnej jest możliwe tylko dla tych ludzi, którzy poważnie traktują powołanie do świętości, czyli do stawania się kimś dobrym i mądrym jednocześnie, kimś podobnym do samego Boga.

Oceń treść:
Źródło:
;