Jaśniej
Znak (nie)pokoju
Polscy biskupi negatywnie wypowiedzieli się na temat kampanii „Przekażmy sobie znak pokoju”.
„O ile wszelkie działania służące promowaniu zgody społecznej zasługują na uznanie, o tyle (…) należy przypomnieć o fundamentalnych sprawach, które Kościół głosi w sposób niezmienny – czytamy w oświadczeniu KEP. – Katolicy nie powinni brać udziału w kampanii «Przekażmy sobie znak pokoju», gdyż rozmywa ona jednoznaczne wymagania Ewangelii.
Biskupi przypominają, że wyciągnięta do drugiego człowieka ręka jest znakiem akceptacji osoby, nigdy jednak aprobaty dla jego grzechu oraz że Kościół niezmiennie szanuje i z troską przyjmuje każdego człowieka w jego godności. Ów szacunek do osoby nie oznacza jednak szacunku dla czynów homoseksualnych, które są moralnie złe i akceptacją Kościoła cieszyć się nie mogą”.
Po wypowiedzi biskupów dyskusje wokół włączania się w kampanię środowisk katolickich zasadzie powinny się zakończyć. Zawsze jednak można dyskutować o samej kampanii – a raczej o tym, dlaczego mimo jednoznacznego nauczania Kościoła wciąż mamy problem z jego zrozumieniem i przyjęciem: zarówno po stronie katolickiej, jak i LGTB. Wydaje się, że sedno problemu tkwi w trzech elementach. Po pierwsze, wciąż z trudem przychodzi nam odróżnianie człowieka od jego czynu. Po drugie, jako chrześcijanie pozwoliliśmy sobie wmówić współczesnemu światu, że życie kręci się wokół seksu, choć przecież „nie cudzołóż” znajduje się w Dekalogu dopiero na szóstym miejscu. Wreszcie po trzecie sami tak daleko odeszliśmy od rozumienia cnoty czystości, że nawet katolikom wydaje się ona absurdem lub nierealną mrzonką.
Gej idzie za Jezusem
Kościół w swoim nauczaniu kilkakrotnie wypowiadał się na temat homoseksualizmu i wbrew obiegowym opiniom nauczanie to niesie w sobie duży ładunek miłosierdzia.
Jednym z ciekawszych dokumentów na ten temat jest wydany w 1986 r. przez Kongregację Nauki Wiary List do biskupów Kościoła katolickiego o duszpasterstwie osób homoseksualnych Homosexualitatis problema. Podkreśla się tam, że homoseksualizm należy próbować zrozumieć i osądzać z wielką roztropnością. Czym innym jest skłonność homoseksualna, a czym innym czyny. Czyny uznawane są za „wewnętrznie nieuporządkowane” i nie mogą być zaakceptowane. Skłonność homoseksualna jest niczym innym, jak skłonnością do niemoralnego postępowania – osoby ją posiadające nie powinny zatem być odrzucane, ale jako słabsze otoczone szczególną troską duszpasterską.
Zadaniem Kościoła jest w taki sposób przygarniać osoby homoseksualne, by poczuły się one szanowane, ale by jednocześnie nie mogły uznać, że ich czyny są akceptowane jako moralnie dobre. Sam Kościół nie powinien troski o człowieka czy jego obrony przed niesprawiedliwością mylić z uznaniem jego zachowań za dobre. Co ważne, w ocenie moralnej konkretnych czynów unikać powinien uogólniania, gdyż – jak stwierdza Kongregacja – „w określonym przypadku mogły bowiem istnieć w przeszłości lub obecnie istnieją okoliczności zmniejszające lub nawet uwalniające jednostkę od winy, inne natomiast okoliczności mogą ją powiększać”. Nie należy jednak twierdzić, że zachowania homoseksualne zawsze podlegają przymusowi i dlatego pozostają bez winy: takie twierdzenie upokarza człowieka, gdyż odmawia mu prawa do podejmowania wolnej decyzji. Homoseksualista, który chce iść za Jezusem, tak jak wszyscy inni chrześcijanie wezwany jest do niesienia krzyża. Jak wszyscy inni chrześcijanie powołany jest również do życia w czystości. Jeśli to rozumie, może przeżywać sakrament pokuty i przyjmować Boże Miłosierdzie.
Samym biskupom Kongregacja Nauki Wiary przypomina w sposób bardzo zdecydowany: duszpasterstwo osób homoseksualnych jest możliwe i współpraca z innymi organizacjami jest możliwa tylko pod warunkiem, że u jej postawy leżeć będzie założenie, iż aktywność homoseksualna jest niemoralna. Dopiero jeśli to założenie jest obecne, można mówić o pomocy, o sakramentach, modlitwie, radzie i indywidualnej pomocy.
W świetle tego nauczania nie dziwi reakcja polskich biskupów: była ona oczywista i łatwa do przewidzenia.
Nie odziedziczymy Królestwa
Nauczanie Kościoła opiera się głównie na Piśmie Świętym, w którym negatywny stosunek do homoseksualizmu nie podlega dyskusji. Św. Paweł w Liście do Rzymian mówi: „Dlatego wydał ich Bóg poprzez pożądania ich serc na łup nieczystości, tak iż dopuszczali się bezczeszczenia własnych ciał. (…) Mężczyźni, porzuciwszy współżycie z kobietą, zapałali nawzajem żądzą ku sobie, mężczyźni z mężczyznami uprawiając bezwstyd i na samych sobie ponosząc zapłatę należną za zboczenie” (Rz 1, 26–27). W Pierwszym Liście do Koryntian Paweł stwierdzał krótko, że „Ani rozpustnicy, ani bałwochwalcy, ani cudzołożnicy, ani rozwiąźli, ani mężczyźni współżyjący ze sobą, ani złodzieje, ani chciwi, ani pijacy, ani oszczercy, ani zdziercy nie odziedziczą królestwa Bożego” (1 Kor 6, 9–10).
Na te cytaty słusznie powołują się ci, którzy potępiają zachowania homoseksualne. Mało kto zauważa jednak, że św. Paweł nie pisze wyłącznie o homoseksualistach, ale również o cudzołożnikach, złodziejach, pijakach czy oszczercach. Więcej nawet – wymienia ich jednym tchem i bez wartościowania. Nikt dziś nie odważy się powiedzieć, że alkoholicy nie zostaną zbawieni. Działają duszpasterstwa trzeźwościowe i nawet jeśli komuś powinie się noga i znów kieliszek okaże się silniejszy od niego, to on wie, że zawsze może wracać i prosić o miłosierdzie. Rzesze ludzi skupione są w duszpasterstwach dla żyjących w związkach niesakramentalnych. Mają oni świadomość, że w świetle nauki Kościoła żyją w grzechu cudzołóstwa, ale wiedzą również, że i dla nich jest w Kościele miejsce, że mogą przychodzić, modlić się, prosić o błogosławieństwo i zdać się na Boże miłosierdzie. Z obecności w Kościele oszczerców czy zdzierców nikt już problemu nie robi: ot, spowiadają się regularnie z plotkowania albo uważają się za zaradnych biznesmenów. Dla św. Pawła wszyscy są równi: cudzołożnicy, pijacy, mężczyźni współżyjący ze sobą, oszczercy i zdziercy. Nie umniejsza to w żaden sposób ciężaru grzechu aktów homoseksualnych, ale pokazuje właściwe proporcje wobec innych naszych win.
Odpowiedzi na drogę
Co zatem w świetle takiego nauczania Kościoła zrobić z wyciągniętą do nas ręką, przewiązaną tęczową wstążką? W akcję włączyć się nam nie wolno: bo jej propagatorzy nie przyjmują założenia o niemoralności czynów homoseksualnych. Ale nie wolno nam też potępić ludzi – bo oni często tęsknią za Kościołem, często cierpią, przegrywając z własną słabością. Nie wolno nam potępiać, bo i Jezus rozmawiał z prostytutką i jadał w domu złodzieja, gorsząc uczonych w Piśmie, zatroskanych o czystość wiary w Jahwe.
Pierwszą odpowiedzią powinno być: rozmawiać. Homoseksualistów potępiają głównie ci, którzy nigdy ich nie spotkali lub nie wiedzą, że spotykają ich każdego dnia. Homoseksualistami brzydzą się ci, którym nigdy przyjaciel nie wyznał: „Jestem gejem”. O piekle dla homoseksualistów mówią ci, którzy nigdy nie przyglądali się ich zmaganiom i cierpieniu, a obraz geja kształtują sobie na podstawie telewizyjnych show. Kiedy gejem okazuje się najbliższy przyjaciel czy brat, jego grzech przestaje gorszyć: zaczyna boleć. Wtedy dopiero rozróżnienie między człowiekiem a jego czynem staje się jasne: gdy człowieka kochamy, a jego czyn nas przeraża. Wtedy ważniejsze niż „nie odziedziczą Królestwa” staje się wezwanie „jedni drugich brzemiona noście” – i motywuje do modlitwy.
Drugą odpowiedzią powinno być: uszanować intymność. Seksualność dziś stała się towarem na sprzedaż. Towarzyszy zarówno miłości, jak i sprzedaży garnków. Tymczasem cudza seksualność nie jest towarem, do którego mam prawo. Człowiek to więcej niż płeć, a paleta jego grzechów jest dużo bogatsza niż tylko łamane na kilkanaście sposobów „nie cudzołóż”. Patrzenie na człowieka przez pryzmat jego seksualności jest krzywdzącą redukcją. Definiowanie człowieka wyłącznie poprzez stwierdzenie „to gej” jest grzechem odebrania mu godności bycia stworzeniem na obraz i podobieństwo Boże, odebraniem mu godności dziecka Bożego. Patrzeć na siebie jak na ludzi, a to, kto z kim chodzi do łóżka, pozostawić jemu samemu i Panu Bogu w konfesjonale: to wielka sztuka, do której często nie dojrzewamy.
Trzecią wreszcie odpowiedzią, bodaj najtrudniejszą, jest: przywrócić wartość czystości. Nie mogą nie budzić niepokoju słowa katolickiej publicystki, która przekonuje, że nie umie polecić osobie homoseksualnej życia w czystości do końca życia. Bo niby: dlaczego nie? Czystość jest dziś wstydliwa. Czystość jest przeżytkiem. Czystość jest śmieszna bądź żałosna. I już nawet wierzący powtarzają uparcie, że „przecież inaczej się nie da”. Dopóki sami nie przypomnimy sobie, dlaczego czystość jest piękna, nie dogadamy się ani z homoseksualistami, ani z ludźmi żyjącymi w związkach niesakramentalnych, ani z młodymi, którzy zaczynają żyć ze sobą „na próbę”: nie dogadamy się, bo nie będziemy dla nich wiarygodni.
W świecie, w którym głównym bohaterem stała się ludzka seksualność, nie jest odpowiedzią stanięcie po jednej czy drugiej stronie konfliktu o to, czy przyjąć podany przez homoseksualistów znak pokoju. Właściwą odpowiedzią człowieka wierzącego będzie odmówienie wejścia w tę logikę. Właściwą odpowiedzią będzie przypominanie, że grzech zawsze jest grzechem, a prawdziwa wartość człowieka ma źródło nie w jego ciele i seksualności, ale w Bogu: i to zupełnie od słabości ciała niezależnie. Tej wartości nie wolno nam zakwestionować nigdy i u nikogo.