Wywiady
Zobaczyłem prawdziwą Ewangelię
Zwiedził blisko 50 krajów świata o czym można przeczytać na blogu paragonzpodrozy.pl. Ale zdecydował się też na wyjątkową podróż po Polsce w poszukiwaniu Kościoła ubogiego dla ubogich. O swoich odkryciach opowiada Patryk Świątek, autor książki Dotnij Boga.
Wszystko zaczęło się od wakacji po maturze. Patryk i Bartek chodzili wprawdzie do jednej klasy, ale się nie przyjaźnili, byli właściwie z dwóch różnych światów. Najprawdopodobniej połączyła ich chęć przeżycia wielkiej przygody, choć i na nią każdy miał inny pomysł.
Jak to się stało, że wspólnie wyjechaliście na Bałkany?
Siedzieliśmy na ławeczce na dziedzińcu szkoły. Miałem w ręce książkę do łaciny, w której była mapa starożytnej Grecji. „Pojedźmy tam” – powiedziałem. „Dobra. Spróbujmy” – usłyszałem w odpowiedzi. Tak wybraliśmy kierunek.
Ja chciałem jechać na rowerze, ale Bartek powiedział, że on nie bardzo i że proponuje stopa. Żaden z nas nie miał zbyt wielu autostopowych doświadczeń, więc dla obu była to jakaś nowość. Myśleliśmy, że w ten sposób dojedziemy maksymalnie na Węgry i trochę czasu spędzimy nad Balatonem – popływamy trochę w jeziorze i wrócimy. Ale kiedy czwartego dnia wyprawy byliśmy już w Grecji na Półwyspie Chalkidiki, to okazało się, że drzwi do wielkiej przygody są otwarte bardzo szeroko. Potem było wejście na Olimp i niesamowite przygody po drodze – w Albanii, Czarnogórze, Macedonii. Gdy wróciliśmy, uświadomiłem sobie, że ja nie znałem świata i nie doświadczyłem życia. A wydawało mi się, że moje życie było pełne przygód, bo od 11 urodzin byłem w harcerstwie i dużo się działo.
Wyprawa na Bałkany zaszczepiła w nas przekonanie, że podróż nierozerwalnie wiąże się z przygodą. Już wówczas wiedziałem, że na tej jednej podróży się nie skończy.
Od Bałkanów daleko do „Paragonu z podróży”?
Relację z podróży wysłałem na konkurs do „National Geographic Traveler”. W ten sposób wygrałem bilety lotnicze na następne wakacje. Zaprosiłem na nie Bartka. Pojechaliśmy do Maroka przez Portugalię. Spędziliśmy tam miesiąc. Znowu czekała na nas masa przygód a do tego piękny, egzotyczny kraj. Wrażeń było tak wiele, że zgodnie stwierdziliśmy, że nie da się ich setny raz opowiadać znajomym. Zaczęliśmy podróże opisywać na blogu. Okazało się, że ludzie to czytają – nie tylko znajomi, ale i znajomi znajomych. Dlatego zaczęliśmy rozszerzać informacje o praktyczne porady dotyczące taniego podróżowania, bo wtedy akurat korzystaliśmy z promocyjnych biletów tanich linii.
Udowadniacie, że pieniądze, a właściwie ich brak, nie są przeszkodą w podróżowaniu.
Ludzie nas identyfikowali z ultratanim podróżowaniem. Brało się to stąd, że był czas, kiedy po prostu mieliśmy mało pieniędzy, więc musieliśmy podróżować za mocno ograniczony budżet. Ale zawsze chodziło nam o to, żeby nie szukać sobie barier w podróżowaniu. Pieniądze nie są koniecznym warunkiem, ale chęci. Od lat razem z naszymi czytelnikami to udowadniamy.
Jakie są wady, a jakie zalety podróżowania na własną rękę?
Z pewnością komfort podróży jest mniejszy; trzeba wziąć pod uwagę spanie pod namiotem; musimy wykazać się większą siłą woli, bo nie wiemy do końca, co nas czeka następnego dnia. W niektórych sytuacjach możemy czuć się niebezpiecznie, ale to tylko poczucie. Te wszystkie wady przykrywane są przez zalety, których jest znacznie więcej. Przede wszystkim wyjazd na własną rękę, który nie jest planowany pozwala przeżyć znacznie większe przygody. Właściwie to jest kluczowy warunek do zaistnienia przygód, bo w zorganizowanych wyjazdach tego się przecież wystrzega. Pamiętam podróże z rodziną, gdzie spaliśmy w hotelu – na tych wyjazdach nic się nie działo, a braku przygód nie rekompensowało nawet dobre jedzenie. Do końca życia natomiast wspomina się spotkania z miejscowymi ludźmi, noclegi u nich, rzeczywiste poznawanie kultur, a nie z perspektywy turysty.
Na Islandii spaliśmy w rowach tektonicznych, na polach magmy czy za wodospadem w pobliżu gejzerów. Brak pieniędzy poniekąd wymusza na tobie, rozbicie namiotu właśnie w takim miejscu. Wtedy nawet kiepska pogoda cię nie zatrzyma, bo na hotel cię po prostu nie stać. Ograniczony budżet determinuje niesamowite przygody czy podziwianie zapierających dech w piersiach widoków.
Odwiedziłeś około 50 krajów. Jeśli miałbyś polecić jedno miejsce, to co byś wybrał?
Właśnie Islandię. Mam wrażenie, że ta wyspa należy do innej galaktyki. Jeśli ktoś lubi piękne okoliczności przyrody, to chyba nie ma drugiego takiego miejsca. Tam co parę kilometrów znajduje się niesamowity wodospad, gorące źródła, rzeki, lodowce, piękne wybrzeża, super wyspy, zielone pastwiska – wszystko na jednym dosyć niewielkim obszarze i to jeszcze nie do końca odkryte. Jest tam bardzo mało ludzi i bardzo łatwo oglądać te rzeczy samemu.
Jak się tam dostać i ile nas to będzie kosztowało?
Ostatnio jest znacznie łatwiej niż było kiedyś, bo latają tam tanie linie bezpośrednio z Gdańska. Bilet w dwie strony można znaleźć już za 400 zł – to żadne pieniądze, jak na taki kraj.
Podróże to też ludzie. Gdzie spotkania z ludźmi zrobiły na Tobie największe wrażenie?
Wrócę do Islandii, bo wymieniłem głównie przyrodę, a warto powiedzieć też o ludziach. Na Islandii z Bartkiem spędziliśmy 17 dni. Podróżowaliśmy stopem i nigdzie nie utknęliśmy na dłużej. Tam nie ma zbyt wielu samochodów, ale jak już ktoś jechał, to nawet nie musieliśmy machać – od razu się zatrzymywał i nas zabierał. Ludzie byli niesamowicie życzliwi, co nas trochę dziwiło, bo zachodnia mentalność jest nieco inna od wschodniej.
A kraj, w którym ludzie totalnie się wyróżniają, to Gruzja. Tam Polak czuje się jak król. Tam nawet próba rozbicia namiotu gdzieś w okolicy osad ludzkich zazwyczaj skończy się tym, że zostaniemy wzięci do domu a na naszą cześć zostanie wyprawiona uczta. Zdarzyło się, że rano przy drodze zatrzymali nas pracownicy stacji benzynowej. Zrobili nam kawę i kazali usiąść, a sami łapali dla nas stopa.
Jakiś moment grozy?
Ludzie nazwaliby to momentem grozy, chociaż ja na to tak nie patrzę… Pod koniec miesięcznego pobytu w Gruzji zostaliśmy napadnięci. Straciłem właściwie wszystko, co miałem. Ale z tym wiązały się kolejne niesamowite przygody. Pościg, policja, nocleg w celi… Powrót do domu bez niczego też był bardzo ciekawym doświadczeniem. Nic nam się nie stało, straciliśmy tylko rzeczy.
Myślę, że groźne są momenty, gdy robimy coś nie do końca odpowiedzialnego, jak wchodzenie na jakieś szczyty czy do jaskiń w nieodpowiednim ekwipunku. Ale to nie wiąże się bezpośrednio z podróżowaniem, co raczej z ekstremalnym sportem.
Wśród wielu Twoich podróży jest jedna wyjątkowa i to po Polsce. Jej efektem jest książka „Dotknij Boga”.
Założenie było takie, żeby spróbować odkryć ubogi Kościół w Polsce. Od pierwszych dni wiedziałem, że planu tej podróży nie wymyślam, ale robi to Ktoś na górze. Muszę też przyznać, że była to dla mnie trudna podróż. Trzy miesiące bez pieniędzy, stopem, z proszeniem o jedzenie czy nocleg – to było duże wyzwanie.
Jaki Kościół zobaczyłeś w czasie tej podróży?
Zobaczyłem Kościół, który mnie totalnie zadziwił. Całkiem inny od tego, który oglądam na co dzień. W tym Kościele najważniejszy jest człowiek, na pierwszym miejscu jest słabość, a główną cechą, która wyróżnia animatorów tego życia jest pokora. Ten Kościół tworzą ludzie, którzy zrezygnowali z wielu przywilejów po to, żeby być bliżej ludzi potrzebujących. Zobaczyłem Kościół, który naprawdę jest ubogi i naprawdę jest dla ubogich. We wszystkich tych miejscach zakonnicy czy szefowie wspólnot byli bardzo blisko tych ludzi, żyli z nimi na tym samym poziomie a przecież ich przeszłość czy teraźniejszość mogły odstraszać. Mam wrażenie, że zobaczyłem prawdziwą Ewangelię.
W czasie tej podróży rzuciła mi się też w oczy forma modlitwy, której wcześniej mało doświadczyłem – cicha adoracja. W większości miejsc, w których byłem do dyspozycji członków wspólnot była mała kaplica z Najświętszym Sakramentem a stałym punktem dnia była godzinna adoracja w ciszy. Klękali przed Panem Jezusem i po prostu chcieli spędzić z Nim czas. Nie modlili się litaniami czy na różańcu; po prostu klęczeli i patrzyli się w Pana Jezusa; chcieli spędzić czas w Jego towarzystwie. To było dla mnie WOW. Te momenty w ciągu dnia niesamowicie mocno mnie naładowywały.
Muszę powiedzieć, że dla mnie to też najważniejszy element historii, którą opowiadasz – siła modlitwy. Z jednej strony doświadczają jej ludzie „po przejściach”, z drugiej ci, którzy zdecydowali się wśród nich i dla nich żyć. Modlitwa jest tym, co napędza życie każdego z nich.
Szczególnie widać to w Cenacolo, gdzie chłopcy, którzy przez większą część swojego życia ćpali, dealowali i robili wiele innych złych rzeczy, muszą dokonać przemiany w swoim sercu. Oni są tak zepsuci, że to jest ultratrudne zadanie. W Cenacolo zobaczyłem, że jest to możliwe wyłącznie przez gigantyczną ilość modlitwy, dlatego ten rozdział książki nazwałem „Zmiażdżeni modlitwą”. Widać, jak każde piętnaście minut spędzone przed Najświętszym Sakramentem ich przemienia, ale ten proces trwa kilka lat. Zobaczyłem, że bez tego ich przemiana nie byłaby możliwa, dlatego zacząłem to stosować w swoim życiu. Przed tą podróżą wstydziłem się prosić o prozaiczne rzeczy…
…prosić Boga?
Tak. Wydawało mi się, że takie bezpośrednie prośby muszę zostawić na jakieś mega ważne rzeczy. A wszystkie pozostałe, które jestem w stanie zrobić sam, nie muszą zawracać uwagi Pana Boga. To się zmieniło. Już sam proces pisania książki był tego przykładem – nie napisałem ani jednej strony bez wcześniejszej porządnej modlitwy do Ducha Świętego. Dzięki temu miałem też przeświadczenie, że to będzie dobre dzieło.
Czy ta podróż zrodziła w Tobie jakieś pragnienia?
Na pewno wiele zmieniła w moim myśleniu o życiu, wierze, Bogu. Po wizycie w Dużym Domu zrodziła się myśl, że to jest to, co chciałbym kiedyś w życiu robić. Jeszcze gdy tam byłem przyszło mi do głowy parę małżeństw moich przyjaciół, które mogłyby być chętne do założenia drugiego Dużego Domu w Polsce.
Czyli małżeńska wspólnota życia?
Jestem bardzo przywiązany do swoich przyjaciół. Uwielbiam z nimi spędzać czas i dzielić się z nimi radościami i problemami. Wielu z nich żyje w małżeństwach, które pewnie w niedługim czasie staną się większymi rodzinami. Mają podobny światopogląd i podejście do wiary. Mam wrażenie, że to byłoby coś pięknego, żeby móc realizować swoją misję na ziemi w rodzinie, ale poprzez bardzo bliskie życie z Bogiem. A wydaje mi się, że gdy Pan Bóg mieszka z tobą pod jednym dachem, to totalnie pomaga; bez tego ciężko byłoby w ten sposób żyć, szczególnie w XXI wieku, gdzie pokus jest bardzo dużo.
Podróżowanie może budować wiarę?
Na pewno. Gdy byłem w Nepalu, to przez dwa miesiące nie byłem w kościele. Niesamowitym doświadczeniem była dla mnie tęsknota za sakramentami, za pójściem do kościoła, za naszą chrześcijańską kulturą. Wśród różnych bożków i świątyń, które odwiedzałem czułem się nieswojo. To była taka odwrotna forma rekolekcji. W książce też o tym piszę, że do odkrycia prawdy o sobie, o Panu Bogu trzeba od czasu do czasu pójść na pustynię. Tą pustynią może być podróż. Kiedy zmieniamy otoczenie, odcinamy się od wszystkich „bogów”, których mamy na co dzień, możemy wsłuchać się w to, co do powiedzenia ma nam Pan Bóg.
W podróży możemy też bezpośrednio doświadczyć działanie Pana Boga, kiedy oddajemy stery zupełnie w Jego ręce. Bo kiedy nie mamy planu, konkretnie ustalonych zajęć, nie idziemy po utartych ścieżkach, to wtedy dajemy możliwość działania Panu Bogu. Właśnie dlatego nie lubię planować, bo wtedy na swej drodze można zobaczyć Pana Boga w innych ludziach, Jego działanie w nietypowych sytuacjach. Z tego też powodu wielu bohaterów mojej książki podróżuje stopem, wędruje nie mając planu, nie wiedząc gdzie trafi na nocleg. Właśnie dlatego Pan Bóg może ich prowadzić. Podróż jest do tego świetnym miejscem.
Jakie plany na tegoroczne wakacje?
Aktualnie wakacje nie wyznaczają mojego rytmu podróży. Te odleglejsze miejsca na mapie świata zazwyczaj trochę lepiej zwiedzić naszą wiosną czy jesienią. W lutym byłem w Ameryce Południowej, bo tam było lato. Być może w listopadzie wybiorę się do Ameryki Północnej, ale jeszcze nie mam biletu. Może z nieba spadnie jakaś misja… W zeszłym roku też nie miałem planów na wakacje. W maju pojawił się znajomy z pomysłem podróży po Polsce. Gdybym miał plan, to musiałbym odmówić i książka by nie powstała. Może i teraz coś się pojawi.
Rozmawiał Przemysław Radzyński
Artykuł pochodzi z eSPe 4/2015.
Całe czasopismo można za darmo pobrać ze strony: www.e-espe.pl